Historia Norberta Wojnarowskiego to przykład, jak szybko fortuna może się odwrócić, zwłaszcza w świecie polityki. Jak sam przyznaje, w 2007 roku był jednym z zamożniejszych posłów. Jednak jak podkreśla w rozmowie na kanale YouTube „MomenTy” nieustanne ataki medialne, które sugerowały, że jego bogactwo musiało pochodzić z nieuczciwych źródeł, zmusiły go do podjęcia drastycznych kroków.

– „Newsweek” mnie atakował, nieustannie, że ja taki bogaty to pewnie ukradłem. No bo przecież wiadomo, że jak ktoś jest bogaty w Polsce, to musiał ukraść. To jest jakby oczywiste – wspomina były poseł.

„Newsweek” w 2013 r. w tekście „Dolnośląskie taśmy prawdy. Praca za głos na zjeździe” ujawnił nagrania zza kulis zjazdu Platformy Obywatleskiej na Dolnym Śląsku. Zarejestrowały one ofertę posła Norberta Wojnarowskiego, wtedy sojusznika Jacka Protasiewicza, który miał proponować jednemu z delegatów pracę w KGHM w zamian za oddanie głosu na Protasiewicza.

CAŁA ROZMOWA:

W odpowiedzi na medialne zarzuty, Wojnarowski zdecydował się przekazać swój majątek bliskim osobom poprzez darowizny, ponieważ – jak zaznacza – „nie ma funduszy charytatywnych powierniczych”. Ostatecznie osoby, które miały być jego oparciem, zawiodły.

W 2015 roku, po zakończeniu kadencji poselskiej, Norbert Wojnarowski miał znaleźć się w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Jak sam wspomina, „w 2015 roku okazało się, że jestem goły, z milionami długów i poręczeń”.

„Przyjaciele” w polityce. Były poseł o swoich relacjach

– Już doszło do takiego kuriozum, że kiedy na mieście jeden z kolegów, który mi pożyczył pieniądze, zaczął gdzieś tam wykrzykiwać oddaj kasę. Ja mówię: „Nie, no stop, muszę coś z tym zrobić”. Skala problemów była już tak duża, że mieszkając w Cosmopolitan na 26. piętrze w Warszawie – nie było jeszcze wtedy Złotej – ledwo mi starczało na paliwo do Bentley’a, bo dużo palił. Ja naprawdę nie miałem za co jeść. Karty były zablokowane na kilka milionów złotych. Moi przyjaciele stawali się coraz brutalniejsi. Ludzie się wypieli – wspomina były poseł.

Jego karty bankowe były zablokowane na kilka milionów złotych, a on sam widział na aplikacji bankowej kwoty rzędu „minus 6,5 miliona złotych”. – Wiesz jak to frustruje, jak wchodzisz i widzisz na aplikacji mBank minus 6,5 miliona – dodaje.

Wojnarowski odczuwał ogromny wstyd z powodu swojej sytuacji. – Doświadczyłem tego. Nie wiedziałem, co robić i było mi wstyd, szewc bez butów chodzi. Uznałem, że tak dłużej się nie da. Żałuję, że zareagowałem tak późno, bo co miesiąc płaciłem dziesiątki tysięcy złotych odsetek i kosztów, przepalane pieniądze. Komornik, gdy przystępuje do egzekucji, w pierwszej kolejności ściąga odsetki. To jego prawo, nie krytykuję komorników. Jednak w ten sposób nie dało się funkcjonować – przyznaje.

Długo bronił się przed upadłością, ale ostatecznie w 2020 roku złożył wniosek o upadłość konsumencką.

Co działo się z byłym posłem po 2015 roku?

Po 2015 roku, kiedy Norbert Wojnarowski opuścił Sejm, jego życie zmieniło się diametralnie. Z polityka z wpływami stał się osobą z milionowymi długami, zmagającą się z codziennymi problemami finansowymi i społecznym ostracyzmem.

Proces upadłościowy był skomplikowany, ponieważ Wojnarowski był udziałowcem wielu spółek i pełnił funkcje w radach nadzorczych. Trwał około dwóch i pół roku. W jego trakcie musiał sprzedać swój dom, który – jak podkreśla – został sprzedany „za grosze”. Również inne wartościowe przedmioty, takie jak zegarki czy rowery, zostały sprzedane.

– Szczerze: wydałem cały majątek. Sprzedałem dom, dużą willę obok posiadłości Dariusza Miłka z CCC. Poszedł za grosze. Nie walczyłem o cenę; chciałem się po prostu rozliczyć. Oddałem rowery, zegarki, wszystko, co się dało – mówi były poseł.

W trakcie procesu upadłościowego, były poseł miał się spotkać z nieprzychylnymi działaniami. – Jeden ze znajomych wysłał do sądu zdjęcia, żeby podważyć moją upadłość: że niby moje dziecko miało tort i dostało elektrycznego Mercedesa. Miała to być „podstawa”. Na szczęście sąd tego nie kupił. I wiesz co? Upadłość to nie stan, w którym musisz mieszkać w garażu i jeść cebulę z chlebem. To ma być proces, który pozwala stanąć na nogi – bez ciągłej windykacji, z ochroną syndyka – opowiada, podkreślając „obrzydliwość” takich działań.

– Pracowałem normalnie, funkcjonowałem. Syndyk nic mi nie zabierał, ta opowieść, że „zabiera wypłatę”, to nieprawda. Po analizie mojej sytuacji, bez winy umyślnej i celowego działania, zaproponował plan: 500 zł miesięcznie przez 24 miesiące – mówi były poseł.

– Jeden z dużych banków (nazwy nie podam). któremu wcześniej oddałem prawie milion, zgodził się umorzyć około 90% długu. A tymczasem znajomy, wobec którego miałem drobną kwotę i obiecałem, że się odwdzięczę, zaczął mnie atakować: wysyłał do sądu zdjęcia, co wywołało kolejne rozprawy. Przez to całe postępowanie upadłościowe było dla mnie bardzo trudne – wspomina Wojnarowski

Co robi dzisiaj Norbert Wojnarowski?

Dziś Norbert Wojnarowski jest szefem kancelarii prawnej, która specjalizuje się w upadłościach konsumenckich. Jego osobiste doświadczenia stały się fundamentem dla nowego biznesu, który ma na celu pomaganie innym w podobnych sytuacjach.

Kancelaria Wojnarowskiego, jak mówi były poseł, wyróżnia się na tle rynku przede wszystkim transparentnością – jako jedna z nielicznych w Polsce publikuje cennik usług wprost na swojej stronie.

Zespół stawia też na wsparcie psychologiczne: na stałe współpracuje z psychologiem, co jest odpowiedzią na dramatyczne doświadczenia części klientów. Jak podkreśla Wojnarowski, specjalista jest w kancelarii od pięciu lat i pomaga przejść przez najbardziej obciążające etapy postępowań.

Równolegle były poseł prowadzi intensywną działalność edukacyjną w mediach społecznościowych, co tydzień organizuje transmisje na żywo, podczas których odpowiada na pytania i oswaja temat upadłości. Efekt tej strategii widać w liczbach: tylko w ostatnich pięciu latach kancelaria przeprowadziła ponad tysiąc postępowań upadłościowych.

Wojnarowski konsekwentnie przypomina, że istotą upadłości konsumenckiej jest umorzenie długów i powrót dłużnika do normalnego funkcjonowania, a nie samo „spłacanie dla spłacania”. To – jak zaznacza, powołując się na orzecznictwo – powinien być cel całej procedury.

– Nie zabiegam o miano najpopularniejszego „człowieka od upadłości”. Nie wstydzę się swojej upadłości. Jest taka japońska sztuka kintsugi — naprawiania rozbitej ceramiki złotem. Zwykle, gdy kubek się stłucze, wyrzucamy go albo sklejamy tak, by nie było śladu. Kintsugi mówi: sklej go złotem i pokaż pęknięcia. Ja jestem jak w kintsugi: mam rysy — tu upadłość, tam coś, co się nie udało. To mnie nie zawstydza — to część mnie. Z tego wszystkiego uczyniłem siłę – podsumowuje.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version