Pięć rzeczy, które przydadzą się w podróżach bliskich i dalekich. Coś dla wyjadaczy i początkujących.
„Turyści nie wiedzą, gdzie byli, podróżnicy nie wiedzą, gdzie będą” — pisał Paul Theroux. O ile mniej więcej wiadomo, kim jest turysta, to ciężko o porządną charakterystykę podróżnika. Czy chodzi o kogoś, kto nie korzysta z biura podróży i dociera w miejsca, o których niewiele napisano jeszcze w sieci? Śpi pod gołym niebem i jest w miarę samowystarczalny? Jeśli tak, to taki ktoś ucieszy się, kiedy pod choinką zobaczy te kilka rzeczy. Ucieszy się z nich też turysta, który ma ochotę wyjść nieco ze swojej strefy komfortu.
Hamak
Foto: archiwum Dominika Szczepańskiego / Newsweek.pl
Wcale nie trzeba jechać do dżungli. Wystarczy w najbliższym parku znaleźć dwa rosnące obok siebie drzewa i rozwiesić między nimi hamak. Satysfakcja gwarantowana. W hamaku można leżeć i gapić się na liście i niebo, można czytać książki, można zamknąć oczy i włożyć słuchawki. Tylko uwaga — kilka bujnięć niesie ryzyko zapadnięcia w drzemkę.
Odkąd po raz pierwszy zabrałem ze sobą hamak w podróż i przespałem w nim siedem kolejnych nocy, przestałem myśleć o namiotach.
W sklepach można znaleźć wiele różnych hamaków. Jeśli chcemy sprezentować hamak komuś, kto lubi szybkie wypady na noc za miasto, to pamiętajmy, żeby wybrać model z moskitierą zintegrowaną lub doczepianą. Do hamaka można dokupić też tarp — kawałek wodoodpornego materiału, który rozciągnięty nad hamakiem, chroni przed deszczem i słońcem.
Ten, kto spędził upalną noc w hamaku, pojmie w mig, dlaczego namiot nie jest dobrym pomysłem na wysokie temperatury. I jeszcze jedna przewaga hamaka — zmieści się do małego plecaka.
Od prawie dekady korzystam z modelu z moskitierą firmy DD Hammocks. Był ze mną na wyprawach w kolumbijskiej dżungli, ale też na zwykłych przejażdżkach rowerowych, gdzie idealnie sprawdzał się na krótkie przerwy. Znajomi polecają też hamaki polskiej firmy Lesovik.
Koszt: 170 — 800 zł
Czołówka
Foto: Pixabay / pixabay.com
Co tu dużo pisać — niech stanie się światło. Czołówka to najważniejsza rzecz w podróżach poza szlakiem. Najlepiej, żeby świeciła jasno, nie włączała się przypadkowo w bagażu i długo trzymała. Bez niej nie rozwiesimy w nocy hamaka, nie rozbijemy namiotu, a po przebudzeniu przed wschodem słońca nie znajdziemy ustronnego miejsca na toaletę. Poza tym — dobra czołówka zwiększa nasze bezpieczeństwo.
Przy wyborze warto zagłębić się w parametry. Moc mierzoną w lumenach (zaawansowane modele zaczynają się od 500 lumenów); maksymalny zasięg światła (zaawansowane czołówki potrafią oświetlić drogę na ponad 100 metrów); wodoodporność (szukajmy modeli z certyfikatem IP, przy czym sprawdźmy najpierw, co dokładnie oznaczają cyfry w oznaczeniu. Przykładowo IP67 — w tym wypadku 6 to szósty poziom w dziesięciocyfrowej skali pyłoszczelności, a siódemka — siódmy poziom wodoszczelności).
Koszt: 70-700 zł
Powerbank
Foto: Materiały prasowe
Absolutna podstawa, bo dzięki niemu naładujesz czołówkę, telefon komórkowy, sprzęt elektroniczny. Co roku pojawiają się modele o lepszych parametrach. Ja od lat korzystam z powerbanku o pojemności 30 000 mAh, który pozwala naładować smartfon ok. sześciu razy.
Ważna uwaga: pamiętaj, żeby sprawdzić pojemność przed wyjazdem na lotnisko. W przypadku mojego powerbanka za każdym razem muszę pokazywać go przy odbiorze biletów ze względu na jego dużą pojemność. Jeśli więc chcesz zabrać coś lżejszego i nie musieć pamiętać o powerbanku na lotnisku, wybierz model o pojemności 20 000 mAh. Zwróć również uwagę, czy wybrany przez ciebie model ładuje się szybko. To ważne, jeśli wiesz, że w podróży nie będziesz miał częstego dostępu do prądu.
Koszt: 100 — 500 zł
Packraft
Foto: archiwum Dominika Szczepańskiego / Newsweek
Lubisz kajaki, ale masz za małe mieszkanie? Albo nie masz jak wrócić z miejsca, do którego dopłyniesz? Pomoże ci packraft. Sprawdzi się na miejskie mikroprzygody, wyjazdy wakacyjne, dłuższe wyprawy czy spływy wymagającymi górskimi rzekami.
To rodzaj niewielkiego, dmuchanego pontonu o dużej ładowności i wytrzymałym dnie, który zmieści ci się do większego plecaka. Waży niewiele, 2-4 kilogramy w zależności od wielkości i tego, czy zdecydujesz się na wersję z pokładem, dzięki któremu woda nie nalewa się w trakcie wiosłowania do środka.
Wyobraź sobie, że rano pakujesz go do plecaka i idziesz nad rzekę. Pływasz do popołudnia, zatrzymujesz się, suszysz szybko packraft, wsadzasz go z powrotem do plecaka i wsiadasz w autobus lub pociąg, który zabiera cię do domu. Nie ma pociągu? Nic nie szkodzi. Na packrafcie możesz zamocować rower, a po pływaniu wrzucić ponton na bagażnik.
Na rynku pojawia się coraz więcej modeli, rozstrzał cenowy jest spory — od 1500 do nawet 10 tysięcy złotych. Ja przez lata korzystałem na wyprawach z packrafta polskiej marki PinPack.
Koszt: 1500 — 10 000 zł
Komunikator satelitarny
Są chwile, kiedy tracisz zasięg. A czasem jedziesz w miejsce, gdzie nie ma go wcale.
Jeszcze kilkanaście lat temu jedyną możliwością było kupno lub wypożyczenie telefonu satelitarnego. Nie było to tanie, a na połączenie można było wydać małą fortunę. Wraz z upowszechnieniem się łączności satelitarnej, na rynku zaczęły pojawiać się urządzenia, dzięki którym możesz utrzymywać kontakt z bliskimi i służbami ratowniczymi praktycznie z każdego miejsca na świecie (nie znaczy to, że ratunek przybędzie błyskawicznie, ale przynajmniej będą wiedzieć, gdzie cię szukać).
Wyznacznikiem jakości na rynku jest komunikator Garmin InReach — urządzenie bez problemu mieszczące się w dłoni, z którego najnowszej wersji możesz wysyłać wiadomości o długości 1600 znaków, 30-sekundowe wiadomości głosowe i zdjęcia zrobione telefonem (InReach łączy się ze smartfonami). Posiada usługę SOS, pomoże też w komunikacji dwukierunkowej — odbieraniu wiadomości i zdjęć od znajomych.
Do tego działa jak zwykły GPS. Możesz więc zaplanować wcześniej wędrówkę i sprawdzać jej postępy na mapie, a także udostępniać je znajomym. To niewielki, ale poważny sprzęt, dzięki któremu poczujesz się bezpieczniej i dasz sobie szansę w trudnej chwili.
Koszt: 1100 zł