Prezydencka nominacja dla Karola Nawrockiego to dowód na to, że Kaczyński wcale nie jest wielkim strategiem i nie ma przygotowanych sześciu ruchów naprzód. Takie zdanie można usłyszeć w otoczeniu Andrzeja Dudy, który nazwisko swego następcy w kandydowaniu z nadania PiS przyjął z – jak słyszymy – daleko idącym sceptycyzmem.
Przede wszystkim Duda uważa, że Kaczyński działał bez jakiegokolwiek planu, bo jeżeli kluczowe są bezpieczeństwo i polityka zagraniczna, to za rządów PiS poprzez nominacje szefów MON i MSZ mógł wylansować nowego prezydenta. Szkopuł w tym, że postawił w kwestii obronności na Mariusza Błaszczaka, politykę zagraniczną powierzył zaś Zbigniewowi Rauowi. Obaj mają charyzmę śniętej ryby i są całkowicie niewybieralni.
W tej sytuacji Kaczyński – wciąż relacjonując sposób myślenia Dudy i jego otoczenia – zaczął się miotać od ściany do ściany. Wybierał między partyjnym „Kenem”, europosłem Tobiaszem Bocheńskim a pisowskim radykałem Przemysławem Czarnkiem, znienawidzonym w elektoratach innych partii do tego stopnia, że nawet umierający wyborcy KO czy Lewicy poczołgaliby się do urn, by głosować przeciwko niemu. W otoczeniu Dudy mają niezły ubaw z porównań do Trumpa, które mile łechtały wielkie ego Czarnka. Wszak Czarnek to nauczyciel i etatysta, Trump to zaś biznesmen i libertarianin. „To jak porównywanie lwa do wieprza” – mówi obrazowo jeden z ludzi Dudy.
Prezydent i jego ludzie uważają, że w porównaniu z „Kenem” Bocheńskim i „Trumpem” Czarnkiem Nawrocki jest najlepszy w tym sensie, że można wizerunkowo ulepić go na nowo, bo jest szerzej nieznany. Szkopuł w tym, że jest – znów cytat – drewniany i nie widać w nim potencjału do porywania tłumów.
W dodatku pałac prezydencki nie jest przekonany, że Nawrocki dotrwa do wyborów. Duda podejrzewa, że z wewnątrz PiS zostanie przypuszczony atak na Nawrockiego, by go zatopić. Jest kilkoro pretendentów do zastąpienia go w prezydenckiej stawce – na czele z byłymi premierami Mateuszem Morawieckim i Beatą Szydło. Kaczyński odmówił im startu, bo obawia się, że zdobyte poparcie wykorzystaliby do osłabienia jego pozycji w partii. Ale gdyby Nawrocki zatonął, to Kaczyński musiałby ich oboje brać na nowo pod uwagę, bo mają bardzo wysoką rozpoznawalność i są popularni w elektoracie PiS. A zatopienia Nawrockiego wykluczyć się nie da, bo już dziś w PiS krążą materiały łączące go z trójmiejskim półświatkiem – suterenami, gangsterami i kibolami, których zna ze wspólnych treningów bokserskich.
Ludzie prezydenta przyznają, że Duda w ogóle może nie poprzeć Nawrockiego, nawet jeśli jego szemrane kontakty mu nie zaszkodzą i dotrwa do wyborów
Cytat z jednego z takich opracowań, w którym nazwiska zastępujemy inicjałami: „Głównymi postaciami narracji o uwikłaniach Nawrockiego mogą stać się Olgierd L. – gangster skazywany m.in. za sutenerstwo i brutalne pobicia oraz Grzegorz H., hitlerowiec, członek nielegalnej organizacji Blood and Honour, kontaktujący się z najbardziej aktywnymi neonazistami z Europy. L. i H., a także koledzy Nawrockiego z bokserskiego ringu powiązani są z gangiem motocyklowym Bad Company, którego trzon stanowią recydywiści”.
W tej sytuacji nie ma się co dziwić, że Duda nie spieszy się z poparciem dla swego następcy w roli prezydenckiego kandydata PiS. Zapytany o to publicznie, udzielił głośnej odpowiedzi – ale głośnej dlatego, że zapomniał nazwiska Nawrockiego. Ludzie prezydenta zapewniają, że to nie było celowe upokorzenie. Choć przyznają, że Duda w ogóle może nie poprzeć Nawrockiego, nawet jeśli jego szemrane kontakty mu nie zaszkodzą i dotrwa do wyborów. Jeden z ludzi prezydenta: „Musi najpierw stoczyć wojnę wewnątrz PiS z tymi, którzy chcą go zatopić. To pokazuje, jak słaba to jest kandydatura – partia się wokół niej nie zjednoczy”.
W pałacu prezydenckim nie ma wielkiej wiary w wiktorię Nawrockiego także dlatego, że w kasie PiS hula wiatr – a bez kilkudziesięciu milionów trudno wygrać prezydenturę. Kaczyński popełnił masę głupich błędów, które doprowadziły do tego, że stracił pieniądze. Za rządów PiS w ramach żądzy przejmowania wszelkich instytucji wyrzucił z Państwowej Komisji Wyborczej zawodowych sędziów i zastąpił ich nominatami partyjnymi, dając większość aktualnej władzy. A potem przymykał oko na wydawanie publicznych pieniędzy na promowanie PiS w kampanii wyborczej – co jest nielegalne. W efekcie nowa władza przejęła kontrolę nad PKW, która kontroluje partyjne finanse i za karę odebrała PiS dziesiątki milionów złotych, które partia miała dostać od państwa.
Zaiste, kasa PiS padła ofiarą wielkiego stratega, który nie był w stanie przewidzieć jednego prostego kroku naprzód – utraty władzy.