Ciało to nienaruszalna przestrzeń. Jak nasz dom. Ma być przytulny. Często jednak nie jest, bo nastolatkowie szukają w nim defektów. Tu zadrapania, tam odkształcenia i krzywizny. Wkładają wysiłek w zatuszowanie ich. I zastanawiają się, co jeszcze wyremontować. Przez to ucieka im czas, by poznać swój „dom” i na dobre w nim zamieszkać – mówi psycholożka i psychoterapeutka dr n. med. i n. o zdr. Katarzyna Wiecheć.
„Newsweek”: Młodzi znają swoje ciało?
Katarzyna Wiecheć: Trudno je znać, gdy na biologii jest traktowane, jakby nie było nasze i na równi z mszakami, pantofelkami, porostami. Poświęca się mu zbyt mało czasu. Wiedza o nim jest poszatkowana. Narządy analizuje się tak, jakby nawzajem nie wpływały na siebie. W dodatku ciało w podręczniku prezentuje się w uśredniony sposób. Genitalia wszystkich mężczyzn wyglądają identycznie. Podobnie jak kobiet. Pochwę czy penisa traktuje się wyłącznie biologicznie. Omawia się je jak najszybciej i pędzi dalej, co nie jest winą nauczycieli, tylko systemu nauczania. Zaskakuje mnie jeszcze, że tak mało uwagi poświęca się w szkole jednemu z najważniejszych narządów – mózgowi.
A co nastolatki zyskałyby na lekcji o nim?
– Zrozumiałyby, jak bardzo psychika wpływa na ciało i odwrotnie. Że dzięki układowi nerwowemu czują ból i reagują na niego. Że biegunka jest naturalną reakcją na stres, bo organizm pozbywa się wówczas zbędnych rzeczy, aby poradzić sobie z wyzwaniem. Że oddech przyspiesza z powodu nerwów i stąd zadyszka. Przez ten brak wiedzy nastolatkom trudno interpretować sygnały z własnego ciała. Nie łączą swojej zbyt niskiej wagi z gorszym samopoczuciem. Są zdziwione, że ich niedożywiony organizm nie ma siły i trudno im się skupić. A ciało jest mądre – mówi dużo, tylko nie wszyscy potrafią go słuchać.
Dojrzewanie wpływa na postrzeganie własnego ciała?
– To okres, w którym młodzi budują swoją tożsamość. Coraz mocniej „odrywają się” od rodziców. Sprawdzają, czy wszystko, co mówią dorośli, jest prawdziwe. Tata ostrzega przed papierosami? Ale oni wypalają kilka i nie mają nowotworu płuc. Mama alarmuje, że alkohol to niebezpieczeństwo? Po jednym piwie nikt z klasy nie choruje na marskość wątroby.
Nie dziwi mnie, że w okresie dojrzewania próby ostrzegania nastolatków i uczenia ich o własnym ciele nie wychodzą. Czas na to był znacznie wcześniej, bo dorastanie jest już sumą tego, co uzbierało się wcześniej. Najpierw w dzieciństwie mówimy, że alkohol piją tylko dorośli. Nie tłumaczymy, jakie spustoszenie sieje w układzie nerwowym. Potem nastolatkowie, którzy pragną być dorośli, próbują alkoholu. Pokazywanie im w trakcie dojrzewania wypadków samochodowych po alkoholu albo przepalonych płuc mija się z celem. Oni nawet nie mają wyobrażenia, że kiedykolwiek umrą. Przyglądają się starszym ludziom i wygłaszają: „Nie chcemy tak wyglądać! Dobrze, że umrzemy szybciej”. O ciele dowiadują się najczęściej wtedy, gdy chorują.
To jak je traktują?
– Żyją trochę w oderwaniu od niego. Obchodzą się z nim, jakby nie należało do nich. To zrozumiałe, skoro nie są pytani, jak czują swój brzuch. Albo co dzieje się w organizmie, gdy chce się siku bądź kupę. Niewielu dorosłych tłumaczy im, że ciało wysyła mnóstwo komunikatów, choćby w postaci zapachu czy koloru wydzielin. Najważniejsze to jak najszybciej spuścić zawartość toalety. Tymczasem na podstawie samej barwy moczu potrafimy powiedzieć, czy jesteśmy odpowiednio nawodnieni. Niestety, to jednak dla nas wciąż wstydliwy temat. Dlatego potem w okresie, w którym wstyd jest największy, nastolatkowie traktują go podobnie.
Troszczą się o ciało?
– Skoro niewielu z nich ma z nim dobry kontakt, to także niewielu o nie dba. Młodzi raczej nie przejmują się, by ciało było zdrowe i służyło jak najdłużej. Bardziej zależy im na tym, żeby dobrze wyglądało. Bo ono jest komunikatem samym w sobie. Z tego powodu nastolatkowie starają się, żeby ich ciała nie odbiegały od ciał kolegów czy koleżanek, z którymi chcą być w grupie.
A dlaczego porównuje pani ciało do domu?
– Ta metafora nieco upraszcza złożoność tematu, ale pozwala mi wytłumaczyć nastolatkom kontekst własnych granic. Ciało to bowiem nienaruszalna przestrzeń. Podobnie jak dom, w którym żyjemy. Nieraz pytam młodych ludzi, co zrobiliby, gdyby ktoś nagle wszedł do nich i wywalił nogi na stół. „No jak to co?! – oburzają się. – Kazalibyśmy je zdejmować”. Potem jeszcze dopytuję, czy zachowaliby się tak samo, gdyby kolejna obca osoba kazała im dokupić nową lampkę, bo stara już brzydka. I znów dla nastolatków oczywistym jest, że każą spadać intruzowi. Tymczasem na przytyki o własnym ciele tak nie reagują. Rzadziej okazują wtedy gniew. Znacznie częściej – wstyd. Ale dlaczego? Przecież na ciało, tak samo jak na mury mieszkania bądź domu, nie mają zbyt wielkiego wpływu. Nie mogą zatem ponosić odpowiedzialności za swój mały nos, duże oczy czy bardziej obfite owłosienie.
Na jakich fundamentach stoi ten „dom”?
– Na takich, na które młodzi nie mają wpływu. To nie oni decydują o miejscu, w którym się rodzą. O rodzinie, w której wzrastają. Ani o swoim temperamencie czy wrodzonej emocjonalności.
Ważne, aby ten „dom” nie przypominał muzeum. Ma być przytulny. Często jednak nie jest, bo nastolatkowie przyglądają się jego ścianom i szukają w nich defektów. Tu zadrapania, tam odkształcenia i krzywizny. Potem wkładają cały wysiłek w zatuszowanie ich. Na koniec zastanawiają się jeszcze, czy da się coś więcej wyremontować. Niestety, przez to ucieka im czas, by poznać swój „dom” i na dobre w nim zamieszkać.
Trudno lubić swój „dom”, który przez dojrzewanie jest w ciągłym remoncie?
– Oczywiście. Z nim jest trochę tak: w poniedziałek nastolatek zamawia nowe meble do swojego pokoju, a we wtorek już ich nie chce, bo wydają mu się brzydkie. Słowo „brzydkie” ma tu kluczowe znaczenie. Bowiem młodzi postrzegają własne ciało głównie w kategoriach piękna. Przez to nieustannie je oceniają. Byłoby im jednak łatwiej, gdyby spróbowali traktować je z większą uważnością. To pomaga, nawet po dostrzeżeniu jakiegoś mankamentu, zastanowić się, co dalej. Podobnie jest z dziurą w ścianie – przecież z jej powodu nie trzeba łatać wszystkich ścian albo wyprowadzać się z domu.
Akceptacja zmian w ciele i ich zrozumienie naprawdę ułatwiają przejście przez ten „remont”. Dzięki podobnej postawie młodzi nabywają więcej współczucia dla własnego ciała. To zaś pomaga pogodzić się z faktem, że ono nie jest idealne. Raz prezentuje się lepiej, raz gorzej. I w każdej jego wersji można czuć się komfortowo.
Foto: Newsweek
A co opowiada o nim młodzież?
– Pamiętajmy, że do mojego gabinetu nie przychodzą wszyscy nastolatkowie. Ci zaś, którzy się w nim pojawiają, są często bardzo krytyczni wobec siebie. Mają trudności z samooceną. Cierpią na epizody depresyjne i lękowe. Przez to wszystko wstydzą się własnego ciała. Za wszelką cenę próbują je zakryć. Na przykład noszą obszerną odzież, włosami przysłaniają twarz. Wówczas nikt nie może zobaczyć, jak naprawdę wyglądają. „Bo jeśli zobaczą – dedukuje młody człowiek – będą mogli mnie skrytykować”.
Niektóre nastolatki nie mogą też pogodzić się, że ich ciało nie wygląda jak z mediów społecznościowych. Pracowałam z dziewczynami, które z powodu genetyki raczej nie będą mieć płaskiego brzucha, bo właśnie tam najbardziej odkłada im się tkanka tłuszczowa. Narzekały na to. Marzyły, by ich sylwetki prezentowały się jak te na Instagramie. Nie rozumiały jednak, że aby osiągnąć płaski brzuch, musiałyby wprowadzić się w stan skrajnej anoreksji.
Co jeszcze przeszkadza dziewczynom?
– Waga, która jest sprawą mocno kulturową. Jeśli nastolatka ma z nią problem, zachęcam, by powiedziała, kiedy jej ciało będzie w porządku. Większość odpowiada: „No nie wiem. Chyba jak będę się w nim dobrze czuć”. Problem w tym, że to niemożliwe, kiedy wciąż się je ocenia.
Bardzo dużo wstydu dziewczyn wynika z rozmiaru piersi. Nie chcą zbyt dużych ani zbyt małych. Często ich zdaniem biust idealny to taki, który trochę widać, a trochę nie. One martwią się, że ich piersi są niesymetryczne. Krępują się także tych elementów ciała, które ciągle komentują inni. „Ale masz długi nochal. Jak twój tata!”. „To wysokie czoło to po bracie?”. Proszę mi wierzyć, że ten nos i czoło mogą nagle stać się najbardziej znienawidzonymi fragmentami ciała, a głos komentujących będzie słyszany czasem nawet i do końca życia. Rodzicom trudno w to uwierzyć. „Przecież my jej zawsze powtarzamy, jaka jest piękna” – tłumaczą w gabinecie. „Dobrze, ale co mówicie państwo o innych?” – dociekam. Nagle okazuje się, że w danym domu komentuje się krzywe zęby cioci lub mniejsze piersi aktorki, a rodzice z obrzydzeniem albo złością wypowiadają się na temat własnego ciała. Dziewczyny – chłopcy zresztą też – nasiąkają tą narracją. Później próbują dorównać do standardów wytyczonych przez własnych rodziców.
Za małe piersi – źle. Za duże – źle. To kiedy jest dobrze?
– No właśnie nigdy. Dla młodego człowieka kryterium wymarzonego ciała jest bardzo wąskie. Na początku mówi sobie, że pięćdziesiąt pięć kilo to idealna waga. Osiąga ją, po czym zaraz się do niej przyzwyczaja. „No to może dwa kilo mniej? – myśli. – Bo przecież ciągle marszczy mi się skóra, jak siadam”. I znów chudnie.
A chłopcy z czym mają problem?
– Z owłosieniem, które nie pojawia się w odpowiednim czasie. Odpowiednim, czyli takim samym jak u innych kolegów. Niestety, tutaj niektórzy rodzice wpychają swoich synów na minę. Chłopiec ma już pierwszy wąs, narzeka na niego, a dorośli: „Piękny jest! Szkoda golić, bo to oznaka twojego dojrzewania”. Chwila, przecież on i tak się go pozbędzie. Po co przedłużać jego męki? Już lepiej zapytać, czy sam chciałby się go pozbyć. Albo czy potrzebuje pomocy, jak się ogolić i nie zaciąć. Jeśli tak, warto towarzyszyć mu podczas wybierania maszynki bądź golarki. Przy okazji można wytłumaczyć, że w części kultur to moment celebracji, bo wtedy chłopiec przeistacza się w mężczyznę. W ten sposób nie zawstydzamy własnego syna. Wręcz przeciwnie, pokazujemy mu, że może być z siebie dumny.
Wzrost to kolejny problem chłopców. Szczególnie gdy nie mają perspektyw na jego zmianę. Wyobraźmy sobie, że wszyscy koledzy Antka nagle poszli w górę, a on nie.
No i zaraz przyklejają się do niego ksywki. Niski! Mały! Kurdupel! Od chłopców zdarza mi się jeszcze słyszeć: „Nie podoba mi się moja twarz”. Nie potrafią jednak sprecyzować, co konkretnie. Ale na podstawie tej myśli wyciągają daleko idące wnioski o sobie. Na przykład czują obrzydzenie, gdy patrzą w lustro.
A jak pomaga pani młodzieży dogadać się z ciałem?
– Budujemy wspólnie hierarchię ważności. Dzielimy elementy wyglądu na te, które możemy skontrolować, i te, które nie. Jeśli młody człowiek odchudza się, bo uważa, że każde ciało musi być smukłe, pytam: „Ale po co ci ono jest?”. „Do tego, aby być z ludźmi”. „A ile masz czasu na spotkania z nimi, skoro cały dzień głodzisz się i skupiasz tylko na jedzeniu?”. Tymi pytaniami sprawdzamy, czy nastolatek bądź nastolatka nie robią czegoś dla innych. Albo czy proporcje sylwetki nie znalazły się na samym szczycie ich wartości. Oczywiście, nigdy nie mówię młodym, że nie ma znaczenia, jak wyglądają. To byłoby kłamstwo, ponieważ każdy zwraca uwagę na własne ciało. Staram się jeszcze poszerzać perspektywę nastolatków. Dopytuję, czy lubią swoich rówieśników za to, że mniej ważą albo są wyżsi od pozostałych. Okazuje się, że nie. W dodatku część młodych męczą koledzy bądź koleżanki nieustannie wspominający o swoim wyglądzie. To uruchamia w nich lęki o własne ciało. Osobom, którym on towarzyszy, staram się pomóc znaleźć jakąś dodatkową aktywność w życiu. Bo one są tak skoncentrowane na ciele, że nie mają nic innego, na czym mogłyby budować poczucie własnej wartości. Czasami też skupienie na wadze wynika z potrzeby kontroli. Dlatego szukamy innych obszarów, w których mogłyby ją odzyskać. Niekiedy odkrycie pasji do malarstwa czy siatkówki wystarcza, aby temat ciała zszedł na dalszy plan.
W pracy z młodymi wiele jednak zależy od tego, czy nie doświadczyli przekroczeń w kwestii ciała. Jeśli granice ich „domu” zostały naruszone, nastolatkowie tracą poczucie bezpieczeństwa i kontroli. Mogą wtedy dojść do wniosku, że ich ciało służy innym, a nie im samym. Przez to niektórzy robią z niego fortecę. Na przykład malują je, tatuują, co ma być dla innych – choć nie zawsze – ostrzegawczym sygnałem typu: „Nie zbliżaj się. Jestem taki kolczasty, że się poranisz”. Im większa wrażliwość danego nastolatka, tym większa chęć otoczenia się zasiekami.
Jak my, dorośli, możemy się przez nie przedrzeć?
– Niekiedy wystarczy okazać młodej osobie akceptację i empatię. To tak, jakbyśmy podarowali jej akt notarialny do własnego ciała. Być może dzięki niemu poczuje, że przestaje je wynajmować, tylko wreszcie ma do niego pełno prawo. I nic nikomu do tego, jak się tam urządzi.