Donald Tusk, sięgając po taką, a nie inną retorykę w sprawie migracji podąża za nastrojami społecznymi, za polityczno-społecznym trendem widocznym we wszystkich zachodnich demokracjach.
— Polska nie będzie implementowała żadnego paktu migracyjnego, ani żadnego zapisu tego typu projektów, które miałyby doprowadzić do przymusowego przyjmowania przez Polskę migrantów zidentyfikowanych w innych krajach europejskich – powiedział Tusk w trakcie konferencji prasowej we wtorek.
Słowa te równie dobrze mógłby wypowiedzieć Mateusz Morawiecki dwa lata temu albo Jarosław Kaczyński w trakcie kampanii wyborczej przed wyborami 15 października. Wtorkowa konferencja Tuska to kolejny przykład tego, jak lider PO mówi językiem PiS o migracji. Jakie są przyczyny tego zwrotu? Jakie mogą być jego polityczne konsekwencje?
Mówić ludziom to, co chcą usłyszeć
Temat migracji pomógł wygrać Trumpowi wybory, pompuje poparcie prawicowo-populistycznych partii w wielu państwach Unii Europejskiej, dominuje w kampanii wyborczej w Niemczech, gdzie najbardziej wroga migracji Alternatywa dla Niemiec może zdobyć między jedną piątą a jedną czwartą głosów.
Polska nie jest wolna od tych emocji. Przy tym, o ile Polaków da się być może przekonać do kontrolowanej przez państwo migracji, odpowiadającej na potrzeby rynku pracy, pozwalającej na osiedlanie się w naszym kraju gotowych pracować i integrować się z polskim społeczeństwem migrantów, to o wiele większy opór budzi przyjmowanie osób nielegalnie przekraczających granicę i ubiegających się o azyl na terenie Unii Europejskiej.
A już zwłaszcza to, by osoby, które przez Morze Śródziemne przedostały się do państw południa Unii byłe osiedlane w Polsce do czasu rozpatrzenia ich wniosku o ochronę międzynarodową – co zakłada pakt migracyjny.
Tusk mówi w tej sprawie to co, jak wierzy, chce usłyszeć większość społeczeństwa: polski rząd nie zgodzi się na takie rozwiązanie. Premier z PO odrzucając żądania unijnych partnerów, prężąc muskuły wobec Brukseli, powiela przy tym niemal słowo w słowo argumenty PiS z czasów, gdy ta partia rządziła. Tak jak wcześniej Kaczyński i Morawiecki Tusk przekonuje: Polska przyjęła już uchodźców wojennych z Ukrainy, wyczerpała swoje możliwości pomocowe, polityka migracyjna Unii powinna raczej pomagać Polsce, niż nakładać na nią kolejne ciężary.
Odebrać paliwo radykalnej prawicy
Za tym, co Tusk mówi w kwestii migracji, kryje się nie tylko chęć podążania za nastrojami społecznymi, ale także szersza kalkulacja polityczna. Wprost wyłożył ją niedawno w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” europoseł KO Bartłomiej Sienkiewicz: „albo my wzmocnimy granicę, albo zrobi to skrajna prawica. Tylko nie papierem, a łomem”.
Jednym z kluczowych elementów buntu wobec partii głównego nurtu w Europie, diagnozuje dalej Sienkiewicz, jest niezgoda na to, by każdy mógł przyjechać do Europy i ubiegać się tu o azyl. Europa – jak czuje coraz większa część jej mieszkańców — „nie może być kolektorem nieszczęść świata”, czy inaczej mówiąc, Europejczycy w coraz mniejszym stopniu są gotowi godzić się na to, by problemy związane z globalną biedą, destrukcyjnymi zmianami klimatycznymi, wojnami i innymi kryzysami humanitarnymi rozwiązywać przy pomocy migracji dużych grup ludności na teren naszego kontynentu.
Pakt migracyjny był próbą odpowiedzi na te żądania, miał wzmocnić możliwości ochrony granic Europy i odciążyć państwa południa Europy najbardziej dotknięte przez nielegalną migrację. Zdaniem PiS – a dziś diagnozę tę wydaje się przejmować KO – pakt migracyjny nie uwzględniał jednak dostatecznie interesów i sytuacji takich krajów jak Polska. Pakt niesprawiedliwie dokłada nam ciężary związane z relokacją, podczas gdy Polska ma już dość problemów wywołanych przez pomoc uchodźcom Ukrainy i hybrydowe operacje prowadzone przeciw nam z udziałem migrantów przez reżim w Mińsku – mówią dziś obie główne, śmiertelnie skłócone ze sobą partie.
Tusk stara się więc teraz przekonać Polaków, że to on, a nie PiS najskuteczniej ochroni Polskę przed niepożądaną migracją, czy to tę idącą ze wsparciem białoruskich służb przez naszą wschodnią granicę, jak i tę, jaka mogłaby do nas trafić w ramach europejskich mechanizmów relokacji. Polski premier zakłada najwyraźniej, że jeśli przejmie język radykalnej prawicy z PiS i Konfederacji w sprawie granicy i migracji, to odbierze im szczególnie wysokokaloryczne paliwo polityczne, co w roku wyborów prezydenckich ma szczególne znaczenie.
Czy to nie będzie grało na korzyść radykalnej prawicy?
Na ile taka taktyka może okazać się skuteczna? PiS i Konfederacja już zarzucają Tuskowi „hipokryzję” i przestrzegają, by nie wierzyć jego zapewnieniom, bo deklaracje na konferencjach prasowych nie są wiążące i jeśli Tusk faktycznie chce chronić Polskę przed niepożądaną migracją, to powinien wypowiedzieć pakt migracyjny. PiS jak z nieba spadła tu wypowiedź europejskiego komisarza ds. migracji Austriaka Magnusa Brunnera, przestrzegającego, że Polska nie będzie wyłączona z paktu migracyjnego i jeśli nie przyjmie migrantów w ramach mechanizmu relokacji, to zapłaci przewidziane w nim kary.
Rząd Tuska, inaczej niż na własne życzenie zmarginalizowany i izolowany w Unii rząd Morawieckiego, będzie miał jednak całkiem sporo przestrzeni do negocjacji w ramach paktu migracyjnego polskich interesów. Tym bardziej że europejski główny nurt zdaje sobie sprawę z tego, jak wielkim problem w kontekście wzrostu znaczenia sił radykalnie prawicowych i populistycznych jest kwestia migracji.
Tusk, próbując przejąć i wyartykułować w bardziej cywilizowanej formie język radykalnej prawicy w kwestii migracji, nie wynajduje koła, w ten sam sposób postępuje centroprawica w niemal całej Europie. W niemieckiej kampanii wyborczej lider chadeków Friedrich Merz zupełnie porzucił język na temat migracji, jaki charakteryzował jego partię w czasach Angeli Merkel i walczy o wyborców z Alternatywą dla Niemiec. W Danii nawet socjaldemokracja pod wodzą premierki Mette Frederiksen mówi o konieczności zdecydowanego ograniczenia migracji i prowadzi taką politykę.
Pytanie jednak, na ile taka taktyka okaże się politycznie skuteczna? Czy próba przejęcia tematów radykałów nie wzmocni ich, legitymizując skrajne partie w oczach wyborców? Tak stało się w Austrii: przesunięcie chadeków w prawicowo-populistyczną stronę nie powstrzymało wzrostu poparcia Austriackiej Partii Wolności. Zobaczymy, jak taktyka Merza zadziała w Niemczech i jak będzie wyglądało to w Polsce.
Rozliczanie PiS i ostra retoryka w obronie granic mogą nie starczyć
Jednocześnie rząd Tuska ma potężny problem z szybką utratą poparcia i demobilizacją dużych grup rozczarowanego elektoratu. A ostry język w sprawie migracji, przedstawianie uchodźców często faktycznie doświadczających humanitarnych dramatów głównie jako zagrożenia dla Polski i Europy może zdemobilizować i zniechęcić do polityki pewną część elektoratu koalicji 15 października.
Z pewnością rozliczanie PiS i ostry język w sprawie ochrony granic – choć odpowiadają na potrzeby licznych grup elektoratu – nie wystarczą, by odbudować poparcie rządu. Zwłaszcza po wyborach, jeśli zniknie problem kohabitacji z prezydentem PiS, Tusk będzie musiał zaoferować coś więcej, zacząć dowozić obietnice i skuteczniej niż dotychczas komunikować to wyborcom.
