Dziewięć osób zginęło, a co najmniej 300 zostało rannych po tym, jak w Bejrucie w Libanie eksplodowało kilka urządzeń radiokomunikacyjnych należących do członków Hezbollahu, podaje Associated Press (AP).
Nowa fala detonacji nastąpiła po serii podobnych, jednoczesnych eksplozji, które miały miejsce we wtorek w Libanie i Syrii. Według doniesień zabiły one co najmniej 12 osób, w tym dwoje dzieci, i raniły prawie 3 tys. osób.
Według doniesień, urządzenia te to przenośne radiotelefony typu walkie-talkie, a nie pagery, które były użyte w poprzedniej fali eksplozji.
Agencja AP poinformowała, że eksplozje miały miejsce w czasie pogrzebu członków grupy Hezbollah i dziecka zabitego w wyniku wtorkowych detonacji. Agencja podała, powołując się na informacje telewizja Al Manar, należącej do Hezbollahu, że eksplozje miały miejsce w wielu rejonach kraju.
Źródło bezpieczeństwa powiedziało w rozmowie z CNN, że na południowych przedmieściach Bejrutu słyszano od 15 do 20 eksplozji, a kolejne 15 miało miejsce w południowym Libanie, blisko granicy z Izraelem.
Sky News Arabia podała, że przenośne radia zostały zakupione przez grupę bojowników mniej więcej w tym samym czasie, w którym nabyto pagery, których użyto we wtorkowych zamachach.
Przedstawiciel Hezbollahu potwierdził agencji AP, że za niektórymi wybuchami słyszanymi w stolicy Libanu stały krótkofalówki używane przez tę grupę.
W rozmowie z CNN świadek, którego ze względów bezpieczeństwa chce pozostać anonimowy, powiedzieli, że w czasie detonacji po godz. 15.00, słyszał głośny huk, po którym nastąpiły krzyki, a mężczyzna, który miał walkie-talkie, które wybuchło, był pokryty krwią.
Tekst opublikowany w amerykańskim „Newsweeku”. Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji „Newsweek Polska”.