Gazeta przypomniała, że „Główny Inspektorat Ochrony Środowiska (GIOŚ), który sporządził listę bomb ekologicznych w kraju, utrzymywał najpierw, że nie może jej udostępnić, gdyż jest to dokument wewnętrzny„. „Informacje na temat konkretnych miejsc zostały pozyskane przez wojewódzkich inspektorów ochrony środowiska w ramach działań kontrolnych” – dodano.
Ministerstwo ma listę wysypisk, ale jej nie udostępni
Według GIOŚ dane na temat miejsc gromadzenia odpadów są jednak niepełne i nie stanowią informacji publicznej. Mimo tego na listę powoływał się wiceminister Jacek Ozdoba, twierdząc, że skala porzucania odpadów niebezpiecznych w Polsce jest „gigantyczna” – przypomina „DGP”.
Warto jednocześnie przypomnieć, że miejsca gromadzenia odpadów niebezpiecznych to coś innego niż dzikie wysypiska, na które natrafić można np. w lasach. Różni je przede wszystkim typ odpadów – w przypadku dzikich wysypisk są to odpady komunalne (domowe), a w drugim przypadku – odpady niebezpieczne, np. chemikalia. Dzikich wysypisk jest też więcej, usuwa się ich ok. 10 tys. rocznie.
Za czasów Jacka Ozdoby GIOŚ sprecyzował, że chodzi o 768 miejsc, gdzie nielegalnie magazynowano odpady, z czego w 231 zostały nagromadzone odpady niebezpieczne – czytamy w „DGP”. Gazeta wskazuje, że łącznie chodziło o 3,86 mln ton odpadów.
Jak zauważa „DGP”, sprawa listy miejsc gromadzenia odpadów niebezpiecznych (tzw. bomb ekologicznych) trafiła nawet do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Ten orzekł, że lista powinna być informacją publiczną, dzięki której społeczeństwo może ocenić skuteczność organów zajmujących się ochroną środowiska. Jednak lista nadal nie została upubliczniona – wskazuje dziennik.