Słuszna strategia naprawiania sprawiedliwości krok po kroku trafiła na piątą kolumnę. Nie zawsze nawet polityczną – mówi prof. Ewa Łętowska, była rzecznik praw obywatelskich, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku.
Newsweek: Spotykamy się w symbolicznym dniu: o północy skończyła się kadencja Julii Przyłębskiej w Trybunale Konstytucyjnym. I dopiero teraz uświadomiłem sobie, że kryzys konstytucyjny trwa już prawie dekadę.
Prof. Ewa Łętowska: Dziewięć lat, bo tyle trwa kadencja sędziego w Trybunale. Wszystko zaczęło się przecież od wadliwego powołania trzech sędziów Trybunału Konstytucyjnego na miejsca już zajęte.
Przypomnijmy: Sejm VII kadencji jesienią 2015 r. wybrał pięciu sędziów TK, o dwóch za dużo, bo tych powinien wybrać kolejny Sejm. Sejm VIII kadencji, kontrolowany już przez PiS, unieważnił wybór całej piątki i wybrał do TK swoich ludzi: dwóch słusznie, a trzech na stanowiska już obsadzone. No i nie byłoby sędziów dublerów bez prezydenta Andrzeja Dudy. To on nie przyjmował ślubowania od trzech legalnie wybranych sędziów, za to w środku nocy zaprzysiągł tych trzech nadmiarowych.
– Ale los jest złośliwy. W normalnej sytuacji dziś mielibyśmy już rozwiązany problem dublerów. Ich kadencja skończyłaby się w grudniu 2024 r. Ale skończyła się tylko jednemu – Mariuszowi Muszyńskiemu. Dwóch pozostałych będzie trwać do jesieni 2026 i stycznia 2027 r. Wszystko dlatego, że zmarło dwóch dublerów z pierwszego rozdania – Henryk Cioch i Lech Morawski. A w Trybunale obsadza się konkretne stanowiska, więc ta cecha…
Grzech pierworodny?
– Właśnie, ten grzech pierworodny niewłaściwego wyboru, odziedziczyli sędziowie Justyn Piskorski i Jarosław Wyrembak. Krótko mówiąc: trąd w Pałacu Sprawiedliwości trwa. I to komplikuje sytuację, bo w tej chwili Trybunał liczy 12 osób, z czego dwie obarczone są grzechem złego wyboru. Mamy też kilka osób, które wybrano wprawdzie zgodnie z prawem, ale ich działalność budzi poważne wątpliwości. Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz bezpośrednio przed przejściem do Trybunału byli posłami, i to mocno zaangażowanymi w działania, które później doprowadziły do naruszeń praworządności. Co więcej, będąc w Trybunale, nie wyłączali się ze spraw, które miały związek z ich udziałem.
Choćby z przyzwoitości.
– I żeby nie dawać powodów do podważania ich orzeczeń. Muszę też wspomnieć o Bogdanie Święczkowskim, który pełnił funkcję zastępcy prokuratora generalnego i był bardzo zaangażowany politycznie, a jego działania prawne w tym ostatnim charakterze – pośrednio – krytykował Europejski Trybunał Praw Człowieka, a także Trybunał Sprawiedliwości UE.
Żeby było zabawniej, to właśnie jego prezydent wybrał na nowego prezesa Trybunału, choć pani Przyłębska stawała na głowie, żeby wypromować swojego faworyta Bartłomieja Sochańskiego.
– Mamy Trybunał, który jest chory. Chory z uwagi na skład, na sposób powołania niektórych ludzi, na zgorszenie, które budzą niektóre jego poczynania, takie jak seria zabezpieczeń inspirowanych wyraźnie interesowną interpretacją prawa, choćby w sprawie komisji ds. Pegasusa czy roszad na stanowisku prokuratora krajowego. Mamy też orzeczenia, które kwestionują coś, co wynika z konstytucji, czyli priorytet prawa unijnego w kwestiach unijnych nad prawem krajowym.
Foto: Radosław Nawrocki / Forum
To co właściwie zostało z Trybunału? Tylko tabliczka w alei Szucha?
– Tak, właściwie tylko tabliczka. Teraz jest problem, co z tym fantem zrobić. Mamy nurt radykalny, którego zwolennikiem jest np. prof. Wojciech Sadurski, który mówi: zaorać to wszystko do gołej ziemi, bo gangrena zainfekowała zdrową tkankę i nie da się już tego wyleczyć. To chwytliwe hasło, ale nie daje odpowiedzi, jak to zrobić. Jest też druga opcja, której jestem zwolenniczką, podobnie jak np. prof. Marcin Matczak i prof. Maciej Gutowski, że nie da się tego problemu załatwić amputacją. Choć owszem, ta instytucja jest zainfekowana, bo jej reputacja jest zgubiona.
Wystarczy spojrzeć, jak wybierano teraz prezesa – walka buldogów pod dywanem. O wszystkim dowiadywaliśmy się z przecieków w prasie.
– W każdej grupie zdarzają się jakieś animozje. Ale za moich czasów na zewnątrz trzymało się fason, żeby chronić autorytet instytucji.
W tym Trybunale mieliśmy już otwarty bunt części sędziów przeciw prezes Przyłębskiej. Gangrena jest widoczna, ale co z tym począć?
– Trudność polega na tym, że nie jesteśmy izolowaną wyspą, tylko częścią systemu prawnego UE i Rady Europy. Jeśli minister Adam Bodnar pyta o opinię Komisję Wenecką w sprawie różnych pomysłów, to postępuje sensownie, bo po pierwsze łatwiej mu wtedy argumentować w kraju, że jakiś numer nie przejdzie. Po drugie, zmniejsza ryzyko prawne, że któryś europejski trybunał kiedyś wytknie nam błąd.
Premier Donald Tusk jakiś czas temu mówił o „demokracji walczącej”.
– Wehrhaftedemokratie to konstrukcja intelektualna wymyślona w Niemczech jako reakcja na dewiacje związane z doświadczeniami hitleryzmu. Przecież Hitler doszedł do władzy legalnie, tylko później to potworniało. Wtedy demokracja okazała się bezbronna. Koncepcja demokracji walczącej jest słuszna, ale kiedy premier wziął ją na sztandary, od razu pojawiły się sugestie, że nawołuje do bezprawnego przywracania praworządności. A cała ta idea polega na tym, żeby szukać kreatywnych rozwiązań, czasami na krawędzi, ale zawsze w granicach prawa. Spójrzmy choćby na zmiany w mediach publicznych: zabetonowana Rada Mediów Narodowych, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. No nic tylko siąść i płakać. Ale mamy sytuację nadzwyczajną, więc postanowiono podejść do zmian od strony właścicielskiej. Ja od początku mówiłam, że to postępowanie niestandardowe, ale mieści się w ramach prawnych.
I sądy przyznały rację ministrowi Sienkiewiczowi.
– Tam był ważny jeszcze jeden czynnik: tempo. To się udało zrobić niemal z marszu. Z naprawą praworządności jest ten problem, że wszystko zaczęło nam grzęznąć. To naturalny proces: ludzie moszczą się na nowych stanowiskach, tracą impet, część środowiska nie chce się wychylać i metoda naprawy krok po kroku zaczyna się rozpływać w niedokończeniu.
Przynajmniej prokuratora krajowego udało się wymienić.
– Minister Bodnar dostał prezent od losu, że tamci okazali się bałaganiarzami i nie zadbali o porządek w papierach.
Wystarczyło wyciągnąć jeden klocek i konstrukcja się zawaliła.
– Ale zabrakło kropki nad „i” – decyzji premiera Tuska o odwołaniu, mówiącej, że Barski nie jest prokuratorem krajowym z uwagi na postępowanie nieważnościowe. Wtedy prawidłowy – co do zasady – status obecnego prokuratora krajowego byłby lepiej widoczny. Prawdziwa Wehrhaftedemokratie wymaga bardzo dobrych fachowców od prawa, którzy pilnują porządku w papierach i procedurach. Można działać kreatywnie, ale zawsze legalnie, żeby nie dawać potem kolejnej ekipie wymówki, by też wybrała drogę na skróty.
Bo wtedy prawo traci autorytet.
– Prawo wymyślono po to, żeby było kagańcem dla polityki, bo polityka ma skłonność do pójścia za tym, kto ma siłę czysto fizyczną, kto ustawi policjanta czy żołnierza. U nas większość parlamentarna jest bardzo chwiejna, na dodatek jako naród kompletnie nie mamy skłonności do kompromisów.
Kompromis kojarzy się z kompromitacją.
– Właśnie. A jeśli brakuje porozumienia i wszyscy po kolei zaczną ulegać pokusie, żeby przekraczać tę cienką czerwoną linię, to z państwa prawa zostają strzępy.
Czyli wyrzucenie wszystkich sędziów z Trybunału nie wchodzi w grę.
– W konstytucji jest zapisane, że sędziowie są nieusuwalni. To oczywiste, że Komisja Wenecka się temu sprzeciwi, tak jak Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu sprzeciwił się usuwaniu prezes Małgorzaty Gersdorf z Sądu Najwyższego za pomocą wytrychu ze zmianą wieku emerytalnego. W przypadku sędziów dublerów jest inaczej – sama Komisja Wenecka powiedziała, że skoro było naruszenie przy powoływaniu, więc droga wolna.
A co z wyprodukowanymi przez nich wyrokami?
– Opinia publiczna i media myślą zero-jedynkowo. Ale jak pan kupuje coś w sklepie, to towar bywa pierwszego gatunku, drugiej jakości, z wadami i taki marny, przeceniony. Dla mnie nie ma absolutnie nic osobliwego w tym, że nieważność aktów czy czynności prawnych jest stopniowalna. I że skutki tej wadliwości bywają niejednakowe. Co począć z tymi wadami? Nie mamy jednego narzędzia. Warto może posłuchać Komisji Weneckiej, która sugeruje np. drukowanie takich wadliwych orzeczeń trybunalskich z odpowiednią adnotacją.
I na początku nawet rząd tak robił. A teraz całkowicie zaprzestano drukowania wyroków TK. Symetrysta powiedziałby, że zupełnie jak kiedyś Beata Szydło.
– Bo mamy chaos, gdy idzie o strategię naprawiania praworządności w obrębie samego rządu, w obrębie Sądu Najwyższego. A Trybunał Konstytucyjny po prostu o to nie dba. Co gorsza, proszę spojrzeć, jak to działa na ludzi. Zwłaszcza takich, którzy po latach doczekali się kasacji w Sądzie Najwyższym i okazało się, że wszystko diabli wezmą, bo w składzie zasiada „neon”. Słuszna strategia naprawy krok po kroku trafiła na piątą kolumnę. Nie zawsze nawet polityczną, tylko wynikającą z wygodnictwa: po co się angażować? Lepiej niech wszystko sobie płynie jak teraz.
Rzecz w tym, że płynie też czas i zmienia się punkt wyjścia do naprawy różnych elementów.
– Ludzie patrzą na prawo jak na coś statycznego: kupę papieru zadrukowanego paragrafami. A prawo to jest maszyna, która cały czas pracuje i jej podzespoły na siebie wpływają. To jest proces dynamiczny.
Pierwsze kroki naprawcze pojawiły się w marcu, kiedy Sejm podjął uchwałę dotyczącą Trybunału. To miało sens?
– Oczywiście – a nawet jeszcze wcześniej. Uchwały Sejmu nie zawsze są źródłem prawa, ale mogą być manifestami politycznymi albo wyrażać strategię polityczną. Ta uchwała była wskazówką dla decydentów, sądów, a nawet dla naszych partnerów w Europie. Aby wycisnąć – z siebie – decyzje sprzyjające wspólnej strategii.
Mówiąc obrazowo: to było jak decyzja lekarza, żeby przyjąć pacjenta do szpitala.
– Dokładnie tak. Do szpitala specjalistycznego, gdzie powinien przejść kurację. A samą kurację zaordynują lekarz prowadzący i jego koledzy.
Ale ten pacjent wciąż na nią czeka. Niby we wrześniu pojawił się pakiet ustaw o Trybunale, ale prezydent odesłał je do Trybunału, z którego, jak sama pani mówiła, została tylko tabliczka.
– Mamy rozstrojony mechanizm państwa, więc proces legislacyjny nie może dobiec końca. Na poziomie politycznym też to nie działa, bo mamy kostropatą kohabitację.
Prezydent Duda broni Trybunału i nie podpisuje ustawy, a posłowie koalicji rządzącej postanawiają okroić Trybunałowi budżet. Pomysł co najmniej kontrowersyjny.
– Choćby dlatego, że nie ma podstawy prawnej, żeby tak skonstruować budżet Trybunału, żeby niedublerom zapłacić pensje, a dublerom – nie. Będzie z tego większy bałagan. Demokracja w ogóle jest trudnym ustrojem, bo trzeba się dogadywać, ucierać zdania. Ale można to robić w sposób wyrafinowany albo prymitywny. My jesteśmy na etapie dosyć prymitywnej demokracji, bo jako naród mamy skłonność, by iść na udry.
A politycy są emanacją społeczeństwa.
– Krew z krwi, kość z kości. Więc często nie potrafią się wznieść ponad osobiste uprzedzenia.
Czyli czeka nas jeszcze długa edukacja obywatelska?
– Na pewno. Choć trzeba uczciwie przyznać, że ona znacznie przyspieszyła przez „osiem ostatnich lat”. To jest nasz zysk z tego czasu. Wszystko zostanie w pamięci instytucjonalnej, to już jest część naszej historii.
Ale wciąż mamy trochę do nadgonienia.
– Uczymy się tego, czego się Zachód nauczył w XIX w., kiedy tam się kształtowało państwo, gra partiami politycznymi i temu podobne rzeczy. A u nas były wtedy bomby na cara i Polska Chrystusem narodów.
Cytat z „Samych swoich” – „sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie” – zna prawie każdy, a dobrych seriali czy filmów sądowych nie mamy.
– No nie mamy. To może nie byłoby źle np. zorganizować przed emisją „Samych swoich” taką dyskusję, byle z biglem, o tym, czym i po co jest prawo.
Byle nie wyszło jak z „Czterema pancernymi” w TVP Kurskiego, kiedy prawicowi dziennikarze robili propagandowe pogadanki.
– Nie ma mowy o prawnej politgramocie! Część problemów ze zrozumieniem kwestii prawa i praworządności bierze się stąd, że prawnicy nie zawsze potrafią się sprawnie posługiwać językiem. Wiele rzeczy zresztą wynika z cech samego języka. W niemieckim jest np. czasownik „werden” – stawać się. On precyzyjnie wyraża pewną czynność dziejącą się w czasie. My tego nie mamy.
Może stąd ta nasza skłonność do redukowania wszystkiego do czerni albo bieli: ma być tak albo tak?
– Ja jestem tego nawet pewna, bo język odzwierciedla naszą świadomość. Więcej, język tę świadomość kształtuje.
„Granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata”.
– Wittgenstein trafił w sedno.
Może trzeba sięgnąć po inny język, np. filmowy? Przecież opowieść o psuciu Trybunału Konstytucyjnego to jest materiał na emocjonujący serial o kulisach władzy i prawa: te nocne ślubowania w pałacu prezydenckim, całkowity brak transparentności, propaganda. Jakiś nasz Aaron Sorkin mógłby z tego zrobić perełkę.
– Z całą pewnością. Kiedyś w „Ekipie” Agnieszka Holland dobrze pokazała kulisy demokracji i walki o władzę. W „Yellowstone”, który oglądam, jest wiele wciągająco podanych wątków prawnych. I mniej więcej zgadzają się z rzeczywistością. Myślałam, że sprawa z ułaskawieniem gubernatorskim była naciągana. Ale przecież zaraz potem prezydent Biden, głaszcząc naszą dumę, zrobił to samo co prezydent Duda, tylko bardziej. No ale jednak w USA z tymi ułaskawieniami jest inaczej niż u nas. Więc nie ma z czego mieć satysfakcji – ani my, ani on (choć z innych powodów).
Edukacja obywatelska to zadanie na lata. A czy da się szybciej wstawić bezpieczniki do konstytucji, żeby nie dopuścić do takiego kryzysu, z jakiego próbujemy się wygrzebać?
– Jakiegoś jednego prostego cudownego przepisu sobie nie wyobrażam. Jest raczej wiele elementów, które trzeba poprawić, choćby zasady zmiany konstytucji, a jeszcze więcej w ustawodawstwie zwykłym i funkcjonowaniu – choćby Państwowej Komisji Wyborczej. No i trzeba dbać o przejrzystość państwa, motywów, jakimi kierują się uczestnicy życia publicznego. Tu jest ogromna rola dla mediów, byle robiły to konsekwentnie, a nie tylko z doskoku. Bo to jest praca, która nigdy się nie kończy. Prof. Jan Baszkiewicz, wybitny prawnik i historyk, przed śmiercią w 2011 r. mówił, że żałuje tylko jednego: że nie wie, jak to wszystko się skończy. Ale ten serial się nigdy nie kończy.