Jestem niezniszczalny! Jestem nieśmiertelny! – powtarzał w euforii Führer. Był 20 lipca 1944 r. Godzinę wcześniej przeżył kolejny zamach na swoje życie. Jeden z 42, których doliczyli się historycy.
Za każdym razem, gdy wychodził cało, propaganda wmawiała Niemcom, że na czele Tysiącletniej Rzeszy stoi pomazaniec Boży, który poprowadzi ich ku szczęściu, władzy nad światem i dobrobytowi.
Hitler zawsze był podejrzliwy, ale po lipcowym zamachu w Wilczym Szańcu pod Kętrzynem stał się wręcz obsesyjnie nieufny. Przed grudniową naradą z Führerem dowódcy frontu zachodniego musieli oddać broń i teczki. Potem byli obwożeni po okolicy, by stracić orientację w terenie. Gdy już zasiedli do stołu z wodzem, za każdym krzesłem stał uzbrojony strażnik. – Nikt z nas nie śmiał wyciągnąć z kieszeni nawet chusteczki do nosa – wspominał jeden z generałów.
Bodaj ostatni zamach miał zorganizować jego przyjaciel, architekt, a pod koniec wojny minister uzbrojenia Albert Speer. Stało się to po tzw. rozkazie Nerona, gdy Hitler nakazał zrównać Niemcy z ziemią, by nic nie dostało się w ręce wroga. Speer nie chciał – to jego wersja – wykonać rozkazu. 19 marca 1945 r. razem z innymi spiskowcami zamierzał wpuścić szybem wentylacyjnym trujący gaz do schronu Hitlera w Berlinie. Ostatecznie był wierny wodzowi do końca. Hitler zabił się sam 30 kwietnia 1945 r.
Foto: Materiały wydawcy
Nowe spodnie Führera
20 lipca 1944 r. Naradę w Wilczym Szańcu w ostatniej chwili przyspieszono o pół godziny, na 12.30, bo miał przyjechać Benito Mussolini.
O 12.25 Claus von Stauffenberg spytał, czy może się odświeżyć i zmienić koszulę. Jednorękiemu pułkownikowi pomagał jak zwykle osobisty adiutant porucznik Werner von Haeften. W pośpiechu złożyli bombę, ale zdążyli umieścić zapalnik tylko w jednym z dwóch ładunków wybuchowych. Drugiego nawet nie włożyli do teczki.
Gdy Stauffenberg wszedł na salę, gen. Heusinger raportował już, co się dzieje na froncie wschodnim. Pułkownik miał miejsce blisko Hitlera, bo po tym, jak w Afryce Północnej nie tylko stracił rękę i oko, także słabo słyszał.
Sala (z żelbetonowym dachem) miała 40 metrów kwadratowych, na środku stał wielki dębowy stół, zastawiony mapami i otoczony 25 krzesłami dla uczestników, adiutantów i stenografów.
Ledwo Stauffenberg położył teczkę metr od Führera, wymamrotał – jak zeznali świadkowie – że ma pilny telefon i szybko opuścił salę. W czasie narad z Hitlerem wciąż ktoś wchodził, wychodził, telefonował, przynosił mapy. Wyjście pułkownika w nikim więc nie wzbudziło podejrzeń.
Około 12.42 salą wstrząsnął wybuch. – Pewnie jakieś zwierzę weszło na pole minowe – uznał bez emocji stojący dalej wartownik. W okolicy często strzelano, ćwiczyła obrona przeciwlotnicza. Stauffenberg był 200 metrów od budynku. Pewny, że Hitler nie żyje, odleciał z adiutantem do Berlina, by pokierować operacją Walkiria, która miała odsunąć zwolenników Hitlera od władzy.
Tymczasem w sali narad, gdy już rozwiał się dym i opadł kurz, świadkowie zobaczyli: roztrzaskany stół, o który opierał się Hitler; wygiętą podłogę; zawalony sufit i ściany. „Nie było nic, prócz jęków rannych i gryzącego swądu spalenizny oraz zwęglonych strzępów map i dokumentów” – wspominał gen. Walter Warlimont. Prawie wszyscy mieli pęknięte błony bębenkowe i wstrząśnienia mózgu. Jeden z adiutantów stracił oko i nogę, a generał Korten – ten, który ustąpił Stauffenbergowi miejsce blisko wodza, miał wyrwane wnętrzności i wkrótce zmarł.
Ogłuszony Hitler leżał w otwartych drzwiach. Miał rozcięte czoło, oparzenia na prawej łydce i lewej ręce, także poważnie stłuczone lewe ramię. Lekarze usunęli mu z nóg ponad 100 drzazg. – Mam zniszczone nowe spodnie! – wrzasnął.
Traudl Junge, jedna z jego sekretarek, wspominała po wojnie: „Omal nie wybuchnęłam śmiechem. Nigdy nie był porządnie uczesany, ale teraz wyglądał jak jeż, włosy stały mu dęba na głowie. Czarne spodnie porwane w wąskie paski zwisały mu od pasa jak trzcinowa spódniczka.
Führer uśmiechnął się i pozdrowił sekretarki: „No, moje panie, jeszcze raz się udało”. W odwecie za zamach zwolennicy Hitlera zamordowali pięć tysięcy osób. Stauffenberga i jego adiutanta rozstrzelali już następnego dnia. Stojąc przed plutonem egzekucyjnym, pułkownik miał powiedzieć: „Niech żyją święte Niemcy”. Mózg spisku, generał major Wehrmachtu Henning von Tresckow, rozerwał się granatem.
„Popełnili zdradę stanu w imię honoru Niemiec” – mówi o spiskowcach znakomity brytyjski historyk Roger Moorhouse.
Hipochondryk i przeznaczenie
Odkąd w styczniu 1933 r. Hitler stanął na czele rządu, przysługiwała mu specjalna ochrona. Miał obsesję na punkcie zdrowia, szczególnie od 1935 r., kiedy wmówił sobie, że usunięty polip z jego krtani to złośliwy rak. Oprócz hipochondrii prześladowała go myśl, że zginie z rąk zamachowca. Wciąż dopytywał i uzgadniał najdrobniejsze szczegóły ochrony, a jednocześnie wierzył w los i przeznaczenie. Był przekonany, że zawdzięcza życie nie służbom bezpieczeństwa, ale nadprzyrodzonej ochronie.
Foto: Materiały wydawcy
Był całkowicie nieprzewidywalny. Nie było czegoś takiego jak rozkład dnia – wstawał późno, „pracował” do późnej nocy, najczęściej – jak opisują jego biografowie, m.in. Ian Kershaw – godzinami perorował do swoich pochlebców i sługusów. Taki styl życia utrudnia zadania zamachowcom, ale też nie ułatwia pracy ochronie.
Od początku miał wrogów, także wśród swoich byłych współpracowników. Jednym z nich był Otto Strasser, który latem 1930 r. powołał Czarny Front, złożony z prawicowców zrażonych do Hitlera (do delegalizacji w 1933 r. organizacja liczyła nawet pięć tysięcy aktywnych członków).
Strasser uciekł z Niemiec najpierw do Wiednia, potem do Pragi. W 1936 r. namówił tam żydowskiego studenta Helmuta Hirscha (pochodził ze Stuttgartu, w Pradze studiował architekturę), by dokonał „heroicznego czynu” i zainicjował bunt pozbawianych wszelkich praw obywatelskich Żydów w Niemczech. Hirsch miał podłożyć walizkę z ładunkiem wybuchowym w siedzibie NSDAP w Norymberdze. Został zatrzymany już na granicy, a wiosną 1937 r. stracony.
Albo gestapo miało informatora w Czarnym Froncie, albo Strasser cynicznie „wystawił” Hirscha, by zdobyć rozgłos.
Zabić Szatana
Hitlera chciał zabić też żarliwy katolik urodzony w Szwajcarii Maurice Bavaud, rocznik 1916. Wrażliwy, przeciętnie inteligentny; bez przerwy czytał dzieła filozofów i śpiewał chorał gregoriański.
W seminarium zaprzyjaźnił się z Marcelem Gerbohayem, fantastą i najpewniej schizofrenikiem. Niewykluczone, że połączyła ich miłość. Gerbohay wmówił sobie, że jest spokrewniony z carskim rodem Romanowów (po latach utrzymywał, że jest nieślubnym dzieckiem Charles’a de Gaulle’a). Obaj wymyślili, że trzeba zabić Hitlera, bo z jednej strony zagraża katolicyzmowi, a z drugiej jest zbyt miękki wobec Stalina. Jest po prostu wcieleniem Szatana.
Bavaud postanowił zbliżyć się do nazistów, udawać ich entuzjastę – nauczył się niemieckiego, by w oryginale przeczytać „Mein Kampf”. W wakacje 1938 r. wyjechał do rodziny w Baden-Baden. Nie mógł znaleźć pracy, choć jego kuzyn Leopold Gutter był wysokim urzędnikiem ministerstwa propagandy (oczywiście zgłosił jego przyjazd na gestapo).
Foto: Materiały wydawcy
Bavaud ustalił, że Hitler najchętniej przebywa w górskiej posiadłości w Berchtesgaden, ale dużo łatwiej będzie zastrzelić Hitlera w Monachium 8 albo 9 listopada, gdy weźmie udział w pochodach w rocznicę nieudanego puczu z 1923 r.
Dobrze wybrał miejsce – blisko kościoła św. Ducha, gdzie pochód zwalniał. Bavaud z bliska zobaczył Hitlera, już wyciągnął zza pazuchy pistolet, ale nie przewidział, że las hajlujących rąk wiwatującego tłumu zasłoni mu Führera.
Postanowił zabić Hitlera w Berchtesgaden. Wsiadł w pociąg, potem przeszedł 5 km. Ale zrobiło się ciemno, uznał, że musi porzucić „świętą misję” i wrócić do domu. Wpadł banalnie – nie miał biletu, więc zatrzymała go policja kolejowa i przekazała gestapo, bo miał przy sobie broń, naboje, mapy Monachium i Berchtesgaden.
W czasie przesłuchań najpierw utrzymywał, że działał na zlecenie wpływowej osoby, ale jej nie wyda. Psycholog uznał w ekspertyzie: „Fanatyk religijny, który działał samotnie, wiedziony źle pojmowanym mistycyzmem”. Sławny, okrutny Sąd Ludowy uznał jednak, że jest winny i skazał go na śmierć (w uzasadnieniu sędzia stwierdził, że „wykazywał się sprytem, inteligencją i zręcznością”). Władze Szwajcarii nie interweniowały – nie poprosiły o łaskę, nie wniosły o złagodzenie kary; nawet nie poinformowały rodziny Bavauda, co się z nim dzieje.
Brutalnie przesłuchiwany przez gestapowców, siedział w bloku śmierci berlińskiego więzienia aż do 14 maja 1941 r., kiedy został zgilotynowany.
Wszędzie tam, gdzie był Hitler, pilnowały go już podwójne warty. W pociągu specjalnym zainstalowano baterię przeciwlotniczą. Ale i tak powtarzał, że „szwajcarski snajper” Bavaud potwierdził jego wiarę w to, że „nic nie da się zrobić, by powstrzymać zamachowca idealistę, który gotowy jest zginąć, by wykonać zadanie”.
Samotny wilk
Georg Elser też był idealistą. Uznał, że „sytuację w Niemczech można zmienić tylko poprzez usunięcie obecnego przywództwa” – zeznał w czasie śledztwa. Ale po kolei.
Monachijska piwiarnia Bürgerbräukeller mogła pomieścić nawet trzy tysiące gości, którzy sadowili się po obu stronach długich drewnianych stołów na krzyżakach. Ale nie była to zwykła knajpa – odbywały się tu bowiem polityczne wiece i prelekcje. Często, jeszcze zanim stanął na czele Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP), przemawiał w Bürgerbräukeller Hitler.
Elser, rocznik 1903 r., pochodził z raczej biednej rodziny w Wirtembergii, był najstarszym synem z pięciorga dzieci pobożnej matki i brutalnego ojca. Pracował jako stolarz, ale w 1929 r. stracił pracę, jak wielu u progu kryzysu światowego. Nie interesował się polityką, ale instynktownie i bezkompromisowo uważał nazistów za zło. Przemowy Hitlera przypominały mu tyrady wiecznie pijanego ojca. Krótko był związany z komunistami.
Foto: Materiały wydawcy
W maju 1938 r. poszedł zobaczyć nazistowski pochód. Gdy nie krzyczał „Sieg Heil!” i znajomy go ostrzegł, że w ten sposób lepiej się nie wyróżniać, odpowiedział: „Pocałuj mnie w dupę!”. I ostentacyjnie zaczął pogwizdywać.
Jesienią 1938 r. po konferencji w Monachium, gdy Francja i Anglia oddały Czechosłowację na łaskę Hitlera, Elser był pewny, że żadne ustępstwa go nie zatrzymają i aby nie doszło do wojny, trzeba go zabić. Wyjechał do Monachium, ale inaczej niż Bauvad uznał, że najlepszym miejscem na zamach jest piwiarnia. Sprawdził, że nawet wtedy, gdy jest tam Hitler z oficjelami, bez problemu można być w ich pobliżu. Pomyślał, że zdąży zorganizować wszystko w ciągu
12 miesięcy, do listopada 1939 r. Najpierw ukradł swojemu pracodawcy – producentowi uzbrojenia – zapalnik i trochę prochu strzelniczego. Potem zatrudnił się w kamieniołomie, gdzie podbierał materiał wybuchowy i ukradł detonator. Nie miał doświadczenia z tymi materiałami, więc próbował w polu koło swojego domu. Wiosną znów pojechał do Monachium, by sporządzić dokładny plan piwiarni.
Znalazł idealne miejsce: za podestem i mównicą był gruby kamienny filar, który podpierał galerię biegnącą przez całą długość jednej ze ścian. Eksplozja w tym miejscu miała nie tylko zabić Hitlera i jego świtę, ale spowodować zawalenie całej galerii.
Ubiegał się o posadę w piwiarni, ale go nie chcieli. Obmyślił więc prosty plan. Codziennie o godz. 21 szedł tam na kolację, potem chował się do pomieszczenia gospodarczego i czekał na zamknięcie lokalu. Wtedy przy latarce całą noc mógł cierpliwie pracować do ok. 7.30, gdy przychodzili pierwsi pracownicy.
Najważniejsze było wydrążenie wgłębienia w kamiennym filarze, by zmieściła się bomba. Musiał też niezauważalnie spiłować drewnianą boazerię i nie zostawić nawet pyłku (gruz i resztki drewna wynosił w worku). Prace ciągnęły się, ale był cierpliwy. Nocą dłubał w piwiarni, za dnia – dopieszczał bombę i mechanizm, który ją zdetonuje.
Chciał być w chwili wybuchu bezpieczny w Szwajcarii, więc regulator czasowy bomby działał aż 144 godziny. Dwa miesiące po rozpoczęciu pracy umieścił ładunek z zegarem nastawionym na 8 listopada
1939 r. na godzinę 21.20, czyli dokładnie w środku dorocznego przemówienia Hitlera w rocznicę puczu Hitler przyleciał z Berlina zgodnie z planem. Był zmęczony, spieszył się, wojna trwała już od września, plany ataku na Francję były gotowe. Nawet chciał odwołać uroczystości, ale zdawał sobie sprawę, że są zbyt ważne w narodowosocjalistycznym kalendarzu i ludzie spekulowaliby, co się dzieje z ich Führerem. Chciał jednak jeszcze tego samego wieczora wracać do stolicy, a że mgła uniemożliwiała loty, musiał jechać pociągiem i przemówił do Starych Bojowników godzinę wcześniej niż zazwyczaj.
Przemawiał do 21.07 i szybko wyszedł. Bomba bezgłośnie tykała i wybuchła dokładnie o 21.20, jak zaplanował Elser. Na miejscu zginęły trzy osoby, 67 było rannych (pięć śmiertelnie). Policja kryminalna pracowała cały dzień, by znaleźć powody wybuchu.
Hitler wyjechał z Monachium pociągiem o godz. 21.31; o zamachu dowiedział się w czasie postoju w Norymberdze. Rzecz jasna uznał, że „Opatrzność oszczędziła go do wielkich rzeczy”. Himmler bez czekania na śledztwo zadepeszował do swoich podwładnych: „Nie ma wątpliwości, że wywiad brytyjski maczał w tym palce”.
Elser do Szwajcarii nie dotarł. Pod granicznym parkanem napatoczył się na patrol. – Co pan tu robi? – zapytali. – Czekam na znajomego – odpowiedział. Mało przekonujące tłumaczenie. Strażnicy rutynowo go przeszukali. Znaleźli w kieszeniach: cęgi do przecięcia parkanu; zapalnik; pocztówkę z widokiem Bürgerbräukeller; znaczek partii komunistycznej; szkic projektu bomby.
Po co to miał przy sobie? Najpewniej, by uwiarygodnić się władzom Szwajcarii, że to on dokonał zamachu. Pogranicznicy powiadomili gestapo. 13 listopada, pięć dni po aresztowaniu, Elser przyznał się do zamachu.
Gdy następnego dnia Himmler pokazał akta sprawy Hitlerowi, ten był pod wrażeniem zamachowca. „Inteligentne oczy, wysokie czoło i zdeterminowany wyraz twarzy” – ocenił Elsera po zdjęciu i dodał: „Nie mógł działać sam. Co za idiota prowadził to śledztwo”.
Elser był dla nazistów tajemnicą. Nie pił, nie chodził do kościoła, nie miał kontaktów z Żydami, solidny obywatel pochodzenia robotniczego – czyli idealny wyborca NSDAP, który powinien kochać Hitlera. Uznali, że musiał być sprowadzony na złą drogę przez agentów wywiadu brytyjskiego i tak trzeba go – wbrew faktom – propagandowo przedstawiać.
Elser trzymał się swojej wersji nawet wtedy, gdy osobiście torturował go Himmler. Świadek opisywał: „Miotając dzikie przekleństwa, wbijał z całej siły swoje buciory w ciało skutego Elsera”.
Goebbels od razu zarządził, by propagandowa machina obciążała Brytyjczyków, a jednocześnie, by wykorzystać zamach do umocnienia popularności Hitlera i opisywać jako boską interwencję. Zewsząd płynęły gratulacje (pierwszy pogratulował ocalenia papież Pius XII). A w tle toczyły się walki o wpływy między rozbudowanymi służbami ochrony a także ustaleniem, jakim cudem Elser mógł całymi tygodniami pracować w piwiarni nocą, skoro co roku – o czym wszyscy wiedzieli – odbywają się tam rocznicowe uroczystości.
Za ochronę piwiarni odpowiadał Christian Weber, stary druh Hitlera. Niegdyś stręczyciel i bokser, teraz pławił się w hedonizmie i utuczył na korupcji. Po zamachu stracił tę fuchę, bo władzę nad wszystkimi służbami ochrony Hitlera przejął wszechmocny Reinhard Heydrich. Historia z niego zadrwiła – w 1942 r. w Pradze zginął z rąk czeskich zamachowców, bo złamał reguły, które opracował: uwielbiał jeździć odkrytym samochodem.
Elser był więźniem obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Miał służyć jako fałszywy świadek w procesach przeciw Brytyjczykom, dzięki czemu podlegał szczególnemu traktowaniu; miał dwa pokoiki z warsztatem, spory przydział papierosów i swobodę gry na zrobionej przez siebie cytrze. Pięć lat siedział w całkowitej izolacji, przed jego drzwiami stał tylko milczący wartownik z SS. Nawet on musiał – samotnik – czuć, że brakuje mu kontaktu z ludźmi.
Obozowe przywileje spowodowały powojenne spekulacje, że Elser nie był żadnym samodzielnym zamachowcem, ale współpracownikiem gestapo. Słynny niemiecki antynazista pastor Martin Niemöller, więzień obozów, stwierdził w 1946 r., że Elser był sierżantem SS, a samym zamachem kierował Hitler.
Elser, gdy wojna była przegrana, stał się nieprzydatny. Przeniesiono go do Dachau. Na bezpośredni rozkaz Himmlera wszyscy więźniowie specjalni, tacy jak Elser, mieli być straceni. 9 kwietnia 1945 r. esesman strzelił mu w tył głowy. Ciało spalono. Tydzień później gazety napisały, że Elser nie żyje w wyniku alianckiego nalotu na Monachium.
Historycy dopiero w latach 70. XX w. ustalili bezspornie, że Elser działał sam, nie był ani marionetką gestapo, ani agentem brytyjskiego wywiadu. Został oczyszczony z wszystkich zarzutów, a w 1998 r. w Königsbronn, gdzie mieszkał, odsłonięto jego pomnik.
Korzystałem z: Roger Moorhouse, „Polowanie na Hitlera”, Znak 2006; Traudl Junge, „Z Hitlerem do końca. Wyznania osobistej sekretarki wodza III Rzeszy”, Bellona 2003; Alan Bullock, „Hitler. Studium tyranii”, Znak 2024