Ona zdecydowanie to miała: pewność swojego talentu. Nie ma wielu takich kobiet nawet dziś – mówi Magdalena Grzebałkowska, autorka książki „Dezorientacje. Biografia Konopnickiej”.
Newsweek: Urodziła się?
Magdalena Grzebałkowska: W 1842 r. w Suwałkach, w rodzinie prawnika Józefa Wasiłowskiego i jego żony Scholastyki. Miała pięcioro rodzeństwa. Potem przenieśli się do Kalisza, gdzie zmarła jej matka. I moim zdaniem u podstaw tego, że Konopnicka była taka, jaka była, stało nietypowe wychowanie, które zafundował dzieciom ojciec. Akurat u niej padło na bardzo żyzny grunt.
Nietypowe, bo?
– W kulcie nauki. A wtedy dziewczynki miały nawet inne podręczniki, w geografii dla dziewcząt pisano, że nad Ziemią jest Księżyc, a chłopcom tłumaczono, czym jest Księżyc i z czego jest zbudowany. Ojciec Marii wszystkie dzieci uczył tego samego.
Marię i jej siostrę Wandę wysłał też na rok do szkoły sakramentek w Warszawie. I to było fajne miejsce, bo sakramentki bardzo dbały, żeby mieć klientelę, więc nie za bardzo naciskały na życie duchowe podopiecznych.
Dwie najsłynniejsze absolwentki nie będą szczególnie religijne.
– Eliza Orzeszkowa, absolutna ateistka, oraz Konopnicka, wierząca, ale antyklerykalna. Orzeszkowa nad jej wiarą zresztą ubolewała. „Maria świetny wiersz napisała, tylko się tam ten Chrystus wkradł” – narzekała.
Dzieciństwo Marii przypada na okres między powstaniami. W domu innej suwałczanki, młodszej od niej o 40 lat Aleksandry Piłsudskiej, panował kult powstań, zwłaszcza styczniowego. U Wasiłowskich też?
– Żyją w kulcie powstania listopadowego i kościuszkowskiego. Gdy wybucha styczniowe, Konopnicka jest od roku mężatką.
I to mi się wydało bardzo ciekawe, bo obowiązująca dziś wersja to właśnie kult powstania i jego nieudolnych przywódców. Ale wówczas wielu uważało, że to była bezsensowna rzeź. Pierwszy dowódca, Mierosławski, był oszustem i malwersantem: nabrał wszystkich, że jest taki zdolny, a naprawdę nie umiał nic. I pociągnął za sobą młodych Polaków z całej Europy. Ukochany brat Marii rzucił uczelnię w Liège, poszedł do powstania i natychmiast zginął. Głównie dlatego, że Mierosławski kompletnie nie miał pojęcia o prowadzeniu wojny i wszystkie walki, w jakich kiedykolwiek brał udział, przegrał.
Ale ile moralnych zwycięstw.
– Jak zbłąkany husarz Bogdan z serialu „1670”, który brał udział we wszystkich klęskach Rzeczypospolitej.
Naprawdę więc nie było wtedy kultu powstania. On się rodzi w latach 90. XIX w., kiedy zaczyna wymierać pokolenie, które brało w nim udział. I wtedy młodzi mówią: „Och, ci powstańcy byli wspaniali” – tak jak dzisiaj ci biedacy pałętający się 1 sierpnia po Starówce z biało-czerwonymi opaskami.
Tuż po powstaniu dominują pozytywiści, którzy uznają, że nieudane zrywy to efekt poezji romantycznej, tych wszystkich kocopołów o chodzeniu po rosie w gieźle i rusałkach wciągających chłopców do wody, i że najwyższy czas z tym skończyć. I Maria też jest w tym nurcie.
Ale wydają ją za mąż za szlachcica na zagrodzie. Jak się odnajduje na wsi?
– Zastanawiałam się, dlaczego ojciec, który pozwolił córkom się uczyć, wydał ją akurat za Jarosława Konopnickiego – nieudacznika i pieniacza. Dzierżawił ziemię, ale się na gospodarce nie znał, żył procesami i nawet jego wrogowie pisali, że miał najlepszą wiedzę prawniczą w powiecie. Myślę, że Wasiłowski poznał go w sądzie i pomyślał sobie: to człowiek dla mojej córki. Inteligentny, rozprawia fantastycznie o historii, zna się na prawie, więc Maria nie pójdzie w jakąś biedę intelektualną. Nikt nie wiedział, że bronowski majątek jest zadłużony na kilka pokoleń wstecz.
I najpierw Maria zapewnia siostrę, że jest bardzo szczęśliwa.
– Zakochała się w Jarosławie, bo potrafił być uroczy. Pisała „mój wąsaty anioł”. Trzeba też zrozumieć, że Maria trafiła do innego świata. W domu Wasiłowskich było surowo: jak się z tatą chodziło na spacer, to tylko na cmentarz do mamy, gości się nie zapraszało. Konopnicki lubił się bawić, kochał polowania, kuligi, bale, w domu bez przerwy byli goście.
I na początku Maria jest zachwycona. W okolicy jest wyjątkiem, bo większość sąsiadów ożeniła się ze starszymi od siebie majętnymi wdowami, a ona była od męża o 12 lat młodsza. Ale rodzi dziecko, potem kolejne, a Jarosław cały czas imprezuje. Do drzwi zaczynają pukać wierzyciele i tak rok po roku spada entuzjazm Marii do męża i do biedy, w którą ich wpędza. W międzyczasie Maria znajduje na strychu książki, które jeszcze bardziej otwierają jej oczy na świat. Łaknęła wiedzy, uczyła się wszystkiego, sześć języków opanowała.
I zaczęła pisać, a jeden z jej wierszy pochwalił sam Sienkiewicz. Jak to ujęła Orzeszkowa: „Do lat trzydziestu kilku siedziała na wsi nieznana, prawie uboga, skłopotana gospodarstwem i dziećmi. W latach czterdziestu wykierowała się na genialną, światową i piękną kobietę”. Co dla Konopnickiej było impulsem, żeby spakować dzieci, zostawić męża, pojechać do Warszawy i zostać kobietą światową?
– Tego nie wiemy, ale na pewno haczykiem, który dał jej poczucie, że może jej się powiedzie, był tenże felieton Sienkiewicza chwalący wiersz nieznanej poetki. To jej pokazało, że umie pisać. Ale też czasami ludzie rodzą się z pewnością siebie. I Konopnicka zdecydowanie to miała: pewność swojego talentu. Nie ma wielu takich kobiet nawet dziś. Ja mam na przykład straszny syndrom oszustki: każdą książkę piszę z myślą, że na pewno tym razem to jest jakaś chała. Ona zawsze uważała, że wyszło świetnie. Zresztą wszyscy ją w tym utwierdzali. Bo wtedy ludzie bardzo czekali na wybitnego poetę pozytywistycznego – lub poetkę – i jak się Konopnicka objawiła, to wszyscy odetchnęli z ulgą.
Całe życie zmagała się z biedą. Najlepiej zarabiali na niej wydawcy, którzy robili ją w trąbę
Ale na swojej twórczości nie tylko nie zarabiała kokosów, ale wręcz żyła bardzo biednie.
– To jest bardzo paralelne z tym, jak dziś żyją pisarze, dziennikarze i poeci. Choćbyś nie wiem jak był uwielbiany, to – o ile nie jesteś Remigiuszem Mrozem – biedujesz. Maria całe życie zmagała się z biedą i z tej biedy nigdy nie wyszła. Nawet jeśli potem już miała trochę lepiej, bo ciągle jej coś wznawiano, dawano jej trochę rubli i stypendia. Najlepiej zarabiali na niej wydawcy, którzy oczywiście robili ją w trąbę.
Dlaczego się nie rozwiodła? Jako mężatka była prawnie ubezwłasnowolniona i nawet jak chciała wyjechać za granicę, to musiała prosić męża o zgodę.
– Rozwód to najgorsza hańba, jaka mogła spotkać kobietę z towarzystwa w XIX w. Zamykały się przed nią wszystkie drzwi. Nie publikowano by jej wierszy. Nie mogła sobie na to pozwolić. Poza tym rozwódce odbierano dzieci, ich prawnym opiekunem zostawał mąż.
Ale jedno dziecko chętnie by oddała.
– Helenę, ale jej akurat nikt nie chciał. Była takim gorącym kartoflem. Przeczytałam mnóstwo XIX-wiecznych poradników dotyczących wychowania dzieci. Zalecano w nich, żeby dziewczęta nie czytały książek po cichu, bo mogą im się rodzić brudne myśli w głowie, romanse mogły czytać dopiero na starość. A dzieci należało wychować w posłuszeństwie.
Maria Konopnicka bardzo swoje dzieci kochała, rozmawiała z nimi, czytała im, bawiła się z nimi – ale żądała, żeby były posłuszne.
Wobec Heleny była bezlitosna.
– Zofia była posłuszna. Laura też, do czasu. Chłopcy byli posłuszni. A Helena nie. Czy to był początek choroby psychicznej, ADHD, spektrum autyzmu? Wiemy tylko, że z czasem Maria coraz bardziej ją odtrącała. A przecież na początku bardzo ją kochała. W „Co słonko widziało” napisała, że Helena jest taka malusia, śpi sobie i rączki ma zaciśnięte. Pięknie.
Im bardziej się potem oddalała, tym większe Helena wyprawiała cyrki, pewnie po to, żeby zwrócić uwagę matki. Przychodziła z rewolwerem pod dom, miała ataki, okradała znajomych, wreszcie urodziła nieślubne dziecko – ledwie Konopnicka sobie wypracowała pozycję, a tu taki skandal.
A los Heleny był tragiczny. Pałętała się potem między zakładami dla obłąkanych, jak je wtedy nazywano, a pracą jako służąca. Chlebodawców często okradała, zabierając poduszki czy kołdry, sztućce, ubrania. Raz zatrudniła tragarzy do wyniesienia olbrzymiego lustra, które wstawiła do lombardu.
Najmłodszą córkę, Laurę, Maria też potraktowała fatalnie: torpedowała jej karierę aktorską.
– Ale Laura dopięła swego, bo miała charakter po matce. Konopnicka martwiła się o córkę, która przeszła gruźlicę i miała tylko jedno działające płuco.
Powiedziała dyrektorowi teatru, że ma Laury nie wpuszczać na scenę. Córka miała 30 lat.
– A cóż to dla Konopnickiej, która 35-letniemu Stasiowi kupowała majtki i skarpetki. Była nadopiekuńcza.
Ale też chyba sama wiedziała, że z Laurą to przesadziła, bo w liście, w którym prosiła dyrektora Kotarbińskiego, żeby nie przyjmował Laury na scenę krakowską, poleciła: „Niech pan ten list wyrzuci”.
Trzeba też pamiętać, że wówczas wciąż uważano aktorki za kobiety lekkich obyczajów. Staram się więc nie oceniać Konopnickiej z dzisiejszej perspektywy.
To jak sobie radziłaś z tym, że z dzisiejszej perspektywy Konopnicka była straszną antysemitką? „Ślicznie położone, ale Żydy się roją”, „Żydostwa wszędzie jak nabił” – pisała w listach. To się mieściło w standardach epoki?
– Na początku to mnie po prostu sparaliżowało. Już, pomimo jej wad, Konopnicką polubiłam, wydawała mi się taka ludzka, a tu takie coś. Jezu, co z tym zrobić? Przecież Konopnicka napisała też o Mendlu Gdańskim. Jak to się ma do antysemityzmu? Poprosiłam o pomoc naukowczynie, Monikę Rudaś-Grodzką i Jolantę Żyndul, które się zajmują XIX w. i kwestią żydowską. I one mi powiedziały, że to w ogóle nie było nietypowe. Że pozytywiści byli strasznie rozczarowani Żydami, ponieważ Żydzi nie dali się asymilować tak, jak oni by sobie tego życzyli.
Byli nieposłuszni?
– Nie chcieli się polonizować, woleli już germanizację albo rusyfikację. Jeżeli wychodzili ze swoich gmin żydowskich, to albo szli do socjalizmu, albo zostawali Polakami na własnych warunkach. A pozytywiści chcieli, żeby Żydzi stali się Polakami bez jakichkolwiek myśli o tym, że byli kiedyś Żydami. A tak nie można. I zawsze Polacy patrzyli na nich z góry. Jedyną nieantysemitką wśród ówczesnych znanych ludzi była Orzeszkowa.
Konopnicka zgodziła się napisać „Mendla Gdańskiego”, ponieważ wtedy zaczął narastać antysemityzm, zdarzały się pogromy, a wielu pozytywistów skręcało w prawo. I albo pisali absolutnie źle o Żydach, albo, jak Sienkiewicz, przemycali niezbyt dobre rzeczy. A Konopnicka napisała Orzeszkowej: „Nie przepadam za nimi, ale jak się komuś źle dzieje, to nieważne, kim jest”.
Ma 47 lat, jest uznaną poetką, gdy poznaje młodszą o 16 lat Marię Dulębiankę. I o ile jest osobą bardzo krytyczną – pół życia spędziła, podróżując po Europie i naprawdę rzadko miała cokolwiek miłego do powiedzenia o miejscu, w którym była, czy ludziach, których spotkała – o tyle tym razem najwyraźniej nie ma się do czego przyczepić. Co wiemy o ich relacji?
– Tyle, ile zostało dokumentów i wspomnień. Najbogatsze źródło to listy Konopnickiej do dzieci, z których wynika, że są to dwie kobiety bardzo ze sobą związane. Żyją z sobą, gotują razem, Maria ceruje rzeczy i pewnie pierze Dulębiance, Dulębianka ogarnia sprawy bardziej zewnętrzne. Tęsknią za sobą, jak się nie widzą. Mają tajny metajęzyk, nazywają się czeladnikiem i majstrem. Są dla siebie czułe. To co to jest, jak nie związek?
A rodzina Konopnickiej to akceptuje. Jej dzieci lubią Dulębiankę i chyba im ten układ odpowiada, bo inaczej to matka by sama podróżowała, a to przecież niebezpieczne. Ale Dulębianka nie była opiekunką ani damą do towarzystwa. Była jej partnerką intelektualną i życiową. I nie ma tego co podważać, mimo że rodzina skrzętnie spaliła listy Dulębianki do Konopnickiej.
Na jubileuszu Orzeszkowej w 1907 r., który był przy okazji zjazdem kobiet, wychodzi Zofia Nałkowska i mówi: „Chcemy całego życia” oraz przyznania kobiecie praw do pełni życia erotycznego. Konopnicka demonstracyjnie wychodzi.
– To nie z tego powodu. Wszyscy kłócili się na tym zjeździe i Konopnicka wyszła rozczarowana. Uważała, że powinny walczyć wspólnie o poprawę losu kobiet i o niepodległość, a nie się kłócić.
Czyli to nie pełnia życia erotycznego ją zgorszyła.
– Nie sądzę. Nie spotkałam się też z żadnym zgorszeniem z powodu tego, że była w parze z Dulębianką. Może było to w tych spalonych listach. Ale wszystkie gazety pisały, że na jubileuszu pojawiła się Konopnicka z nieodłączną partnerką Dulębianką. A w oficjalnych listach Konopnicka pisała: „Pojawię się z moją nieodłączną towarzyszką Dulębianką”.
Ale to nie tak, że kobietom wtedy w ogóle odmawiano posiadania seksualnych pragnień?
– I męski, i kobiecy homoseksualizm był zakazany. Naczelna ówczesna feministka Paulina Reinschmit – która przez męża straciła oko, ponieważ ją zaraził syfilisem – żyła ze swoją partnerką w feminizmie. Wszyscy wiedzieli, że one są parą, i nikt nie robił z tego sensacji. To teraz mamy sensację z tego, że Konopnicka żyła z partnerką. Ja nie mam.
Foto: Materiał prasowy
Magdalena Grzebałkowska jest reporterką, autorką bestsellerów: „Beksińscy. Portret podwójny”, „1945. Wojna i pokój”, „Komeda. Osobiste życie jazzu”, „Wojenka. O dzieciach, które dorosły bez ostrzeżenia”. Właśnie trafiła do księgarń jej książka „Dezorientacje. Biografia Konopnickiej” (Znak)