– Cudzoziemcy atakują funkcjonariuszy – alarmuje Straż Graniczna. – Na polsko-białoruskiej granicy wciąż umierają ludzie – twierdzą aktywiści. A premier Tusk mówi o humanitarnych wywózkach, ale zastrzega: nie będzie ładnie ani estetycznie. I nie jest.
Oficjalne komunikaty z Podlasia są alarmujące: cudzoziemcy rzucają w kierunku patroli Straży Granicznej konarami i kamieniami, coraz częściej strzelają do nich z procy. We wtorek migrant próbujący pokonać barierę na granicy z Białorusią ugodził nożem żołnierza. Wcześniej ucierpieli pogranicznicy: jednego z nich uderzono stłuczoną butelką, kolejny został ranny po ataku narzędziem, do którego był przytwierdzony nóż – to informacje tylko z ostatnich kilku dni. Do nich dołączane są zdjęcia i filmiki, które mają pokazać agresję migrantów.
– Zło rodzi zło. Nie wiadomo, co spotkało wcześniej tych ludzi, ile razy byli wypychani za płot graniczny. Białorusini są brutalni, biją ich i szczują psami. Uchodźcy pokazywali mi rany po pogryzieniu i mówili, że nie mają już sił, są śmiertelnie wycieńczeni, Chcieliby wrócić spod tego płotu do Mińska, a potem może do swoich krajów, ale od białoruskich służb słyszą, że nie ma odwrotu. Mają iść w kierunku Polski, bo jak nie, to śmierć – mówi Piotr Czaban z Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego, które od blisko dwóch lat pomaga uchodźcom. Czaban nie ma wątpliwości, że właśnie ruszyła fala hejtu na cudzoziemców i że już nikt i nic jej nie powstrzyma.
Rzeczywiście w sieci wrze. „Dlaczego wy do nich nie strzelacie? Co to jest za państwo, które nie umie bronić swoich granic?” – pyta ktoś na platformie X.
„Bo im zabronił minister. Nowe wytyczne, humanistyczne podejście” – odpowiada mu inny. „Pewnie niedługo Hołownia zaprosi bandytę, nielegalnego migranta na spotkanie w Sejmie i jeszcze mu przyzna nagrodę za napaść na polskiego żołnierza” – ironizuje kolejny. „Nie pieścić się z nimi!” – wzywa jeszcze inny.
A politycy grzmią: ataki to prowokacja białoruskiego reżimu. I ostateczny dowód, że polsko-białoruska granica musi być szczelna.
Nie wolno spojrzeć w oczy
– Wszyscy tu na Podlasiu żyliśmy nadzieją, że po 15 października coś się zmieni. Nowy rząd przejmie władzę, zrobi w końcu porządek na polsko-białoruskiej granicy. Mówiliśmy: dajmy im trochę czasu. Niestety nic dobrego się nie dzieje – mówi Eliza Kowalczyk z POPH. Monitoruje sytuację przy granicznym płocie i codziennie widzi samotne nastolatki, osoby chore, niepełnosprawne, rodziny z dziećmi. Koczują tygodniami przy numerowanych słupkach granicznych, czekając aż ktoś im pomoże.
– Nie mogą pójść ani w jedną, ani w drugą stronę. Białorusini ich nie wpuszczają, niszczą im rzeczy, a ostatnio spalili ich obozowisko. Są bardzo brutalni, nie wolno im nawet spojrzeć w oczy, bo od razu biją. A z kolei nasi pogranicznicy wracają ze zmiany i rzucają w stronę uchodźców petardy, żeby ich wystraszyć – opowiada członkini POPH.
Przy jednym ze słupków, po drugiej stronie płotu, siedzi rodzina z ośmiomiesięcznym dzieckiem, które cierpi na chorobą genetyczną, jest bardzo osłabione, ma odleżyny, potrzebuje pomocy medycznej. W innym miejscu kobieta w ciąży leży na ziemi i wymiotuje. Jest też dziewczyna poparzona wrzątkiem. – Rana jest bardzo rozległa, nie ma jej czym zdezynfekować, zaczyna gnić w tym upale. Dużo jest ludzi ze złamaniami po upadkach z płotu, niedawno mieliśmy człowieka z pękniętym kręgiem. Czasem wzywamy karetkę pogotowia, ale trzeba na nią czekać godzinami. Albo wcale nie dojeżdża – mówi Eliza Kowalczyk. Jedyne, co może dla uchodźców zrobić, to dać im wodę i jedzenie. Na to pogranicznicy najczęściej się zgadzają.
– Oni już wiedzą, że płot został zbudowany na terenie Polski, za nim jest pas polskiej ziemi. W niektórych miejscach ma pół metra, w innych dwa, a nawet więcej. Więc jak dzwonimy do placówki Straży Granicznej z prośbą o pilną interwencję, funkcjonariusze pytają wprost: jak daleko od płotu jest człowiek, który potrzebuje pomocy. I czasem jej udzielają – tłumaczy Piotr Czaban.
– Tłumaczę im, że nieletnim znajdującym się bez opieki na terenie Polski, przy samym płocie, mamy obowiązek zapewnić bezpieczeństwo. A stoi tam od wielu dni grupa nastoletnich Somalijek, boimy się, że mogą być ofiarami handlu ludźmi. Pytam pograniczników, co 17-latka z biednego kraju robi przy tym płocie? Nie wiedzą. Drążę dalej: jak myślicie, kto jej zafundował tę podróż? Dokąd ona jedzie i co ma tan robić? Strażnicy zaczynają kumać, ale bronią się: a co my możemy? I trzeba im tłumaczyć, że mogą otworzyć furtkę w płocie, zrobić korytarz humanitarny, wszystkich tych ludzi sprawdzić i wtedy zastanawiać się, co dalej. Ale nie wolno narażać nieletnich na różne przestępstwa, do jakich dochodzi przy tym płocie. Ja nie mam narzędzi ani wiedzy, żeby sprawdzić, czy ktoś nie jest szpiegiem albo terrorystą. Służby mogą i powinny to robić. A my nie chcemy już znajdować w lesie ciał. Nie chcemy, żeby ci ludzie umierali – mówi Eliza Kowalczyk.
Trudny miesiąc
– Na Podlasiu nic się nie zmieniło. Mamy za sobą bardzo trudny miesiąc, w kwietniu dostawaliśmy po kilkaset zgłoszeń tygodniowo, do większości osób udało nam się dotrzeć z pomocą. Od początku roku o pomoc i wsparcie poprosiło Grupę Granica 1855 osób, w tym 193 kobiety, 178 nieletnich i 131 nieletnich bez opieki. A w samym kwietniu aż 1017 osób – mówi Bartek Rumieńczyk z Zespołu ds. Komunikacji Grupy.
Przypomina, że to już trzecia wiosna kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej i każda wygląda podobnie. Jak tylko zaczynają się cieplejsze dni, z tygodnia na tydzień rośnie liczba osób, które przekraczają granicę. Według oficjalnych danych od marca codziennie do Polski próbuje się przedostać około 200 osób.
Rośnie też liczba pushbacków. Grupa Granica co miesiąc prosi Straż Graniczną o dane dotyczące liczby osób, które zostały odstawione do linii granicy. – Wynika z nich, że w kwietniu służby wyrzuciły za granicę z Białorusią aż 2346 osób. I to jest znacząca zwyżka, bo od 13 grudnia, kiedy zaczęła się kadencja rządu Tuska, do początku kwietnia wyrzucono z Polski na Białoruś 1771 osób. Razem to już ponad cztery tysiące wyrzuconych – wylicza Rumieńczyk.
Wywózkom, które w ostatnich kilkunastu tygodniach przybrały już masową skalę, towarzyszy przemoc ze strony polskich służb: używanie gazu łzawiącego, bicie, kopanie, rozbieranie do naga, rzucanie na ziemię, skuwanie kajdankami, niszczenie telefonów i dokumentów, odbieranie plecaków z wodą i prowiantem. Uchodźcy opowiadają, że są groźbami zmuszani do podpisywania oświadczeń, że nie chcą się ubiegać o ochronę międzynarodową, a potem wywożeni za płot.
Pod koniec kwietnia wolontariusze Grupy Granica dostali wezwanie do czterech mężczyzn z Syrii, którzy przekroczyli granicę. – Noc była zimna. Nie mogliśmy ich znaleźć, bo ukrywali się. Bardzo się bali, że przyjdą służby. Kiedy w końcu ich spotkaliśmy, byli na wpół rozebrani. Przekraczając rzekę zmoczyli ubrania, więc je zostawili – opowiada wolontariuszka Aleksandra Kramer.
Jest studentką pielęgniarstwa, więc kiedy już ubrali znalezionych mężczyzn w suche rzeczy, zaczęła się przyglądać ich ranom. Zauważyła, że jeden z nich ma po wewnętrznej stronie nadgarstka bardzo duży strup. – Zapytałam go, co się stało, bo nie wyglądało to jak rana od drutu żyletkowego rozłożonego na granicy czy od pogryzienia psa. Wytłumaczył mi, że podczas ostatniego pushbacku był już tak zdesperowany, że złapał się jednej ze sztachet granicznego płotu i kurczowo się jej trzymał. Polscy strażnicy bardzo chcieli go wypchnąć na Białoruś, a kiedy się opierał, wyciągnęli piłę do drewna i zaczęli mu tę rękę piłować. Poddał się, uciekł na białoruską stronę – mówi wolontariuszka.
Pomaga uchodźcom od blisko dwóch lat, ostatnio są to głównie mężczyźni z Syrii, Jemenu, Etiopii, Erytrei i Somalii. Zdarzają się też kobiety. – W większości pochodzą z krajów ogarniętych konfliktami. Spędzają w lesie kilkadziesiąt dni, potem znów są wypychani do Białorusi. Jedni są w lepszym stanie, inni w gorszym, ale zwykle odwodnieni. Na Białorusi piją jedynie wodę z bagna, więc cierpią na zatrucia. Bardzo często są poranieni przez drut żyletkowy i praktycznie wszyscy mają tzw. stopy okopowe, czyli rozmoczoną, zmacerowaną skórę – mówi Aleksandra Kramer.
Ona też uważa, że nic się nie zmieniło. – Jedyna zmianę, jaką widzę, to że państwo nie demonizuje osób w drodze. Nie są to już nielegalni imigranci, tylko cudzoziemcy. Ale historie o nadużyciach ze strony polskich służb są takie same, jak były przed 15 października. Bo osoby, które pracują na granicy, się nie zmieniły. To są nadal ci sami pogranicznicy, którzy ludzi w drodze traktują gazem, biją i poniżają – mówi.
– Procedury imigracyjne wciąż nie są przestrzegane. Owszem, zdarza się, że wnioski o ochronę międzynarodową są przyjmowane, ale przed 13 grudnia ubiegłego roku też były, części osób udawało się je złożyć. Ale wciąż zdarzają się takie przypadki, jak w zeszłym miesiącu, gdy nasza aktywistka wezwała patrol Straży Granicznej do grupy z Somalii. Patrol przyjechał, cudzoziemcy wyrazili wolę ubiegania się o ochronę międzynarodową, a następnego dnia część z nich była już po drugiej stronie płotu. Wiemy też o wyrzuceniu młodej dziewczyny z Somalii prosto ze szpitala za graniczne druty. Są zdjęcia, na których stoi przy białoruskim słupku granicznym w tej samej piżamie, w jakiej była w szpitalu. A w zeszłym tygodniu upubliczniono nagrania, na których widać, jak Straż Graniczna wynosi nieprzytomnego człowieka przez bramkę w płocie. Filmiki są w internecie, więc każdy może zobaczyć, jak wyglądają te „humanitarne pushbacki” zapowiedziane przez Tuska – mówi Bartek Rumieńczyk z Grupy Granica.
Nie będzie ładnie
Pytania o niehumanitarne traktowanie migrantów padały podczas niedawnego spotkania premiera Donalda Tuska z mieszkańcami Białegostoku. Szef rządu odpowiedział, że trzeba znaleźć sposób, „by państwo polskie zachowywało się humanitarnie, ale żeby nie było mowy o tym, że przekracza polską granicę każdy, kto chce”. Dodał, że zdaje sobie sprawę z tego, że to „nie będzie ładne i estetyczne” i bardzo cierpi z tego powodu, ale jako premier nie ma innego wyjścia.
Zapewniał, że rozumie i wspiera całym sercem „piękną postawę życiową”, by pomagać osobom, które cierpią. Twierdził, że długo rozmawiał z funkcjonariuszami, którzy pełnią służbę na granicy i prosił, żeby robili, co do nich należy, ale też by wykazywali maksimum empatii „wszędzie tam, gdzie trzeba by uratować życie dziecka, kobiety lub gdy ktoś jest bardzo poszkodowany”. „Jedno drugiego nie wyklucza” – przekonywał.
Rząd już kilka tygodni temu zapowiedział, że będzie zabezpieczać granicę. Ogłosił Narodowy Plan Obrony i Odstraszania „Tarcza Wschód”, który zakłada m.in. budowę fortyfikacji, a także instalację systemów monitorowania przestrzeni powietrznej.
„Tarcza” ma powstać do 2028 r., koszt samych materiałów to 10 mld zł.
Bartek Rumieńczyk zwraca tymczasem uwagę, że nie ma żadnych zapowiedzi uchylenia wydanych przez PiS rozporządzeń legalizujących pushbacki.
– A powinny paść już w pierwszych tygodniach pracy nowego rządu, bo to by przywróciło Polskę na mapę krajów przestrzegających prawa międzynarodowego i humanitarnego. Tymczasem wciąż mamy przepisy, które mówią, że jeżeli osoba jest zatrzymana w niedalekiej odległości od linii granicy polsko-białoruskiej, to Straż Graniczna może nie rozpoznawać jej wniosku o ochronę międzynarodową. I cały czas są stosowane wywózki. To jawne naruszenie zasady, że nie wolno zawracać osób na terytorium, gdzie grozi im niebezpieczeństwo. A przecież od 2021 r. doskonale wiemy, że sistiema, czyli zasieki graniczne od strony białoruskiej, to obszar wykorzystywany przez tamtejsze służby, by więzić i szantażować ludzi w drodze. Sterując ruchem migracyjnym realizują interesy polityczne Łukaszenki oraz Putina. Państwo praworządne, europejskie i demokratyczne nie może wyrzucać niewinnych osób prosto w ręce siepaczy Łukaszenki. Tymczasem nie zmienia się nic. A jednocześnie zaczyna się straszenie rosyjskimi agentami – mówi Rumieńczyk.
Ostatnio straszył premier Donald Tusk. – Ponad 90 proc. migrantów nielegalnie przekraczających granicę z Białorusią ma wizy rosyjskie – oświadczył.
– Czy to ma jakieś znaczenie? My już od ponad roku wiemy, że te osoby podróżują na wizach rosyjskich, bardzo często na wizach studenckich, przez Moskwę i dalej Mińsk. A w tym momencie to jest podawane, jakby były rosyjskimi agentami. To jest straszenie społeczeństwa, tak samo jak za PiS. Tylko że PiS robiło to łopatologicznie pokazując filmiki z pornografią ze zwierzętami i scenami egzekucji rzekomo pozyskane z telefonów osób, które były zatrzymywane. Twierdziło, że to są islamiści, zwyrodnialcy i gwałciciele. A teraz nowy rząd gra na nucie zagrożenia wojennego ze strony Rosji – tłumaczy Bartek Rumieńczyk.
Powtarza, że nie ma żadnego znaczenia, jaką ktoś ma wizę. – Znaczenie ma to, skąd ta osoba przyjeżdża i dlaczego. Ludzie, do których chodzimy z pomocą humanitarną, medyczną i prawną, są doświadczeni konfliktami zbrojnymi, systemową biedą, brakiem perspektyw. Wchodzą na białoruski szlak, bo nie mają innych, bezpiecznych dróg, żeby próbować się przedostać do Europy. Jeżeli mają do wyboru: wsiąść na łódkę i w środku nocy płynąć przez Morze Śródziemne albo polecieć do Mińska z przesiadką w Moskwie i potem iść przez las, to ta druga opcja wydaje im się bezpieczniejsza. A robi się z nich agentów rosyjskich albo najemników – mówi.
Jest nas garstka
Eliza Kowalczyk zauważyła, że coraz więcej cudzoziemców zdaje sobie sprawę z tego, że podróż do Niemiec to pomyłka. – Być może uświadomili sobie, że Polska to też jest Europa, więc proszą często o azyl. Piszą do nas z prośbą o pomoc w ujawnieniu się, my jedziemy do nich z pełnomocnictwami, wypełniamy dokumenty, wzywamy Straż Graniczną. Funkcjonariusze ich przejmują, uruchamiają procedurę azylową i uchodźcy są kierowani do ośrodków dla cudzoziemców – mówi.
Członkowie Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego odwożą ich własnymi samochodami z placówek Straży Granicznej do ośrodków w Białej Podlaskiej lub do podwarszawskiego Dębaka niedaleko Warszawy.
– Jedziemy razem kilka godzin i wtedy jest czas, żeby porozmawiać spokojniej niż w lesie. I od wszystkich słyszę przerażające historie o tym, co przeżyli. Potwierdzają, że na pasie granicznym polscy żołnierze handlują jedzeniem, wodą, papierosami. A czasem wezmą pieniądze i nic nie dadzą. Jeden z Syryjczyków opowiadał, że poprosił o wodę i jedzenie polskiego funkcjonariusza stojącego za płotem, a on odpowiedział, że dostarczy wszystko, jeśli towarzysząca mu kobieta się rozbierze. Ale ten sam człowiek mówił mi też o funkcjonariuszach, którzy pomagają. To zresztą podkreślają wszyscy: są żołnierze, którzy im bezinteresownie pomagają – opowiada Piotr Czaban.
Eliza Kowalczyk twierdzi, że wojsko i WOT bardzo źle traktują aktywistów. Zatrzymują, nie legitymują się, straszą. – Mówią na przykład „dojadę cię w cywilu”. Dziś nie chcieli mnie wpuścić w pobliże płotu, nie słuchali, gdy mówiłam, że mam prawo tam jechać. Cały czas im tłumaczę, że ja tylko pomagam. Nie możecie mi nic zarzucić, robię wszystko otwarcie. Przecież to są ludzie w potrzebie – opowiada.
Aleksandra Kramer jest przekonana, że strażnikom granicznym ktoś „na górze” wydał polecenie, by byli grzeczni dla aktywistów. Doszła do takiego wniosku, gdy jakiś czas temu dostała wezwania na interwencję do trzyosobowej grupki cudzoziemców.
– Szłam z dwójką medyków przez bagno i w pewnym momencie usłyszeliśmy głosy. Ktoś mówił po polsku. Poczuliśmy się zagrożeni, więc położyliśmy się na ziemi. Leżymy i nagle słyszę: „Tu, ku**a, są! Stać, ku**a!”. Widzę, że biegnie na nas z jednej strony mężczyzna z karabinem, a z drugiej strony inny, zamaskowany, z wielkim kijem w ręce. Wyglądało to tak, jakby chciał nas bić. Wstałam, a on krzyczy: „stój, ku**o jeb**a, stój! Kiedy zorientował się, że mam białą twarz, przystanął w pół kroku, zdezorientowany i powiedział: „O, przepraszam!” – opowiada Aleksandra. Nie chce sobie nawet wyobrażać, co by się stało, gdyby nie była jasnowłosą obywatelką Polski. Co by zrobił ten strażnik? – Naprawdę nic się nie zmieniło. Dalej ukrywamy to, że jesteśmy osobami niosącymi pomoc humanitarną na granicy. Jeśli pogranicznicy nas zatrzymują, gdy idziemy na interwencję, czujemy zagrożenie – mówi.
– To już trzeci rok kryzysu na granicy i szczerze powiedziawszy, nie dajemy rady – dodaje Piotr Czaban. Ma żal do państwa, że przerzuciło na aktywistów odpowiedzialność za udzielanie pomocy ludziom po obu stronach granicznego muru. I za całą resztę: weryfikację informacji, przewożenie ich do ośrodków dla cudzoziemców, pomaganie tym, którzy już tam są. – Nawet media musimy wyręczać, żeby Polacy wiedzieli, co się dzieje na Podlasiu. Ile jeszcze można unieść? – pyta. – Jest nas tylko garstka.