Unijne nakazy, dobre praktyki rolnicze i odwrót od traktowania trawników jak zielonych dywanów – to ma chronić pszczoły przed wymieraniem. Pomaga też – i to nowość – moda na pszczelarstwo.
Na wiosnę w chińskiej prowincji Syczuan dzieje się coś dziwnego. Gdy zaczynają kwitnąć sady – a jest ich tam mnóstwo, bo to ogrodnicze zagłębie Chin – na drzewa wspinają się ludzie wyposażeni w kijki z miotełkami. Siedząc na szczycie grusz czy śliw, omiatają po kolei wszystkie ich kwiaty, by je w ten sposób zapylić. Zastępują pszczoły, które prawie wyginęły w tym regionie z powodu nadmiernego stosowania środków ochrony roślin.
To właśnie Chińczycy jako jedno z pierwszych społeczeństw przekonali się, jak ważne dla ekosystemu i ludzkiej gospodarki są pszczoły. Choć nie są jedynymi zapylaczami wśród owadów, to głównie one, przenosząc pyłek kwiatowy między roślinami, doprowadzają do ich zapłodnienia i wytworzenia ziaren. Tylko nieco ponad 10 proc. roślin kwiatowych obywa się bez pomocy zapylaczy. Trudno więc sobie wyobrazić, jak bardzo świat byłby bez nich uboższy i o ile uboższa byłaby nasza dieta – pozbawiona wielu warzyw, owoców, ale też mięsa, bo wielu zwierząt nie byłoby czym wykarmić.
Strach pomyśleć, co wymarcie pszczół oznaczałoby dla rozrastającej się i potrzebującej coraz więcej jedzenia ludzkości. Tymczasem w ciągu ostatnich 50 lat kondycja tych owadów i ich liczebność na świecie – w tym w Europie i w Polsce – znacznie spadła.
Jeszcze pod koniec XX w. nie było pewne, dlaczego ten proces szybko postępuje. W 2003 r. zjawisku nadano nazwę zespołu masowego ginięcia pszczoły miodnej (ang. Colony Collapse Disorder – CCD). Dzisiaj sprawa jest już jasna – jednym z głównych winowajców są powszechnie stosowane w rolnictwie pestycydy służące do ochrony roślin przed szkodnikami, głównie środki zwane neonikotynoidami. Skutecznie zwalczają one owady zwane ssącymi, glebowymi, a także pchły u zwierząt. Niestety, toksycznie działają na układ nerwowy pszczół. Uszkadzają bardzo ważny dla ich orientacji w przestrzeni zmysł powonienia, obniżają zdolności poznawcze owadów. Zakłócają ich wzajemną komunikację – pszczoły przestają wykonywać i rozumieć swój słynny taniec, który jest skomplikowanym językiem, wskazującym drogę do źródeł pyłku czy ostrzegającym przed niebezpieczeństwem.
Pszczoły trują również stosowane powszechnie na polach herbicydy – środki chwastobójcze, a wśród nich glifosat, składnik pestycydu o nazwie roundup. Jak wykazali naukowcy z University of Texas, związek ten zmienia skład mikrobiomu w jelitach pszczół, co osłabia ich odporność i zwiększa podatność na różne choroby. Na przykład na dziesiątkującą pszczoły również w Polsce warrozę.
– Tę chorobę, atakującą wszystkie rodziny pszczele, wywołują inwazyjne, pasożytnicze roztocza – wyjaśnia dr Aleksandra Łangowska, adiunkt w Pracowni Pszczelnictwa Katedry Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Zwana również dręczem pszczelim choroba obecna jest w Polsce od czterdziestu lat, ale wciąż brakuje na nią w pełni skutecznych leków. A na te, które są stosowane, roztocza się szybko uodparniają.
Zagrożeniem dla pszczół jest też współczesne, wielkoobszarowe rolnictwo. Na dużych obszarach rolnicy zwiększają wydajność produkcji, sadząc jeden rodzaj roślin i stosując środki chemiczne. Dla pszczół oznacza to albo brak pożywienia, albo jego występowanie tylko w okresie kwitnienia tej jednej rośliny. Pszczelarze radzą sobie z tym, przenosząc pasieki wraz z kwitnieniem różnych roślin. Zdecydowanie gorzej mają dzikie pszczoły i inne zapylacze, z których wiele gatunków jest już na wymarciu.
W 2018 r. Unia Europejska zakazała stosowania neonikotynoidów i ograniczyła użycie glifosatu do tych okresów w roku, kiedy nie będą miały z nim kontaktu pszczoły. Wprowadzono też rygorystyczne przepisy dotyczące przeprowadzania oprysków. To właśnie z tego powodu można czasem zobaczyć nocą pracujące na polach maszyny z włączonymi światłami. Opryski wieloma szkodliwymi środkami można bowiem obecnie prowadzić dopiero, gdy owady powrócą po całym dniu pracy do swych gniazd i uli.
Ważną kwestią zarówno w makro-, jak i mikroskali jest również zwiększanie bioróżnorodności terenów zielonych i uprawowych. Coraz częściej w miastach zamiast idealnie zielonych trawników, nad którymi pszczoła może tylko przelecieć, pojawiają się kwietne łąki, gdzie może się ona pożywić i zamieszkać. Wiele miast rezygnuje też z regularnego koszenia trawy, a na wsiach coraz popularniejsze jest rolnictwo ekologiczne, wykluczające wykorzystywanie sztucznych nawozów i środków ochrony roślin.
Sposobów ratowania pszczół poszukują naukowcy na całym świecie. Badacze z Instytutu Łukasiewicz – Poznańskiego Instytutu Technologicznego pracują nad urządzeniem, które pomoże pszczelarzom walczyć z dręczem pszczelim. Analizuje ono środowisko w ulu, mierzy jego temperaturę, stopień wentylacji i wilgotności, a przede wszystkim, obserwuje zachowanie i pracę pszczół, alarmując, jeśli pojawią się pierwsze symptomy choroby.
Każdy z nas może wspierać pszczoły i w miarę możliwości wysiewać rośliny kwitnące, ograniczyć koszenie przydomowych trawników, a w gorące i suche dni wystawiać w niewielkich, płytkich pojemniczkach wodę dla pszczół lub po prostu założyć pasiekę.
Pszczelarstwo robi się modne. W ciągu ostatnich 10 lat liczba pasiek w Polsce niemal się podwoiła i dzięki temu populacja pszczół w naszym kraju zaczęła rosnąć. Niektórzy traktują to jako hobby. Z czasem może ono zmienić się w prawdziwy biznes, jak w przypadku Natalii Jakubus, prowadzącej pasiekę Pszczelara.pl na Podkarpaciu i popularny profil na Facebooku oraz warsztaty pszczelarskie. A wszystko zaczęło się od fascynacji pszczołami na początku studiów. – Zainteresowało mnie, jak rozwinięte zachowania mają te owady, to, że rozmawiają, tańcząc, widzą słońce przez chmury itp. Po roku kupiłam pierwszy ul i wsiąkłam – wspomina Natalia Jakubus – Obecnie mam 50 pni i planuję dalej powiększać pasiekę, mogę wręcz powiedzieć, że dopiero się rozkręcam.
Decyzję o założeniu pasieki należy starannie przemyśleć, nie sposób jej bowiem prowadzić bez pasji i zaangażowania. – Owszem, teoretycznie pszczoły zawsze dadzą miód, ale jeśli chcemy, by było go dużo, a owady zachowały zdrowie i przeżyły do następnego sezonu, to potrzebujemy sporej wiedzy, ale też doświadczenia i pracy – wyjaśnia dr Aleksandra Łangowska, adiunkt w Pracowni Pszczelnictwa Katedry Zoologii, Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. – Moim zdaniem startując od zera, potrzeba około pięciu lat, by w pełni opanować prowadzenie pasieki – dodaje.
Łatwiej mają oczywiście osoby, dla których pszczelarstwo jest ich rodzinną tradycją, choć nie zawsze przekazanie tej pasji odbywa się bez zakłóceń. – Mój dziadek miał pasiekę i próbował mnie zarazić swoim entuzjazmem – opowiada Artur Siemaszko, pszczelarz amator z Podlasia. – Absolutnie mi się to nie podobało i jako dziecko bardzo się przed tym broniłem. Pracy przy pszczołach jest dużo, wściekłe owady człowieka żądlą i nikt normalny się do nich nie zbliża, tak to wtedy widziałem – śmieje się Siemaszko. Wrócił do pszczelarstwa dopiero w dorosłym życiu. – Dwa lata temu kupiłem pierwsze dwa roje. Ule zbudowałem już sam. Teraz mam trzy pnie i więcej nie chcę. To akurat tyle, żeby z zajmowania się pszczołami czerpać satysfakcję, mając pracę i masę innych zajęć – mówi Artur Siemaszko.
Wszyscy, którzy zajęli się pszczołami na poważnie, wiedzą, że wraz z przybywaniem kolejnych pni lawinowo przybywa pracy w pasiece. – Czasami, jak przychodzi czerwiec, to wręcz mam jej już dość. To najbardziej miodny miesiąc. Trzeba zbijać nowe ramki, wirować miód, przygotowywać odkłady, nowe korpusy. To wszystko naprawdę ciężka, fizyczna praca. No i na wakacje latem naprawdę trudno się wybrać – mówi Natalia Jakubus.
Wysiłek może się jednak sowicie opłacić. W tej branży zbyt produktów – miodu i jego pochodnych – jest zapewniony. Pszczoły wytwarzają w Polsce obecnie ok 13-24 tys. ton miodu rocznie, co nie starcza na pokrycie choćby połowy krajowego zapotrzebowania. Tym bardziej że nasz miód jest ceniony na świecie i znaczną część produkcji pszczelarze eksportują. Nasz rodzimy apetyt musi więc być zaspokajany produktami importowanymi, najczęściej z Chin i Ukrainy.
Pszczelarzom, zwłaszcza tym mniejszym, sprzyja też wzrost zainteresowania mieszczuchów naturą i zdrowym stylem życia. Bardzo chętnie kupują miody prosto z wiejskiej pasieki.
Jeśli zdecydujemy się spróbować sił w pszczelarstwie, najlepiej zacząć powoli. Mała, składająca się z kilku pni pasieka to idealne rozwiązanie na pierwsze lata. Praca w niej nie przytłoczy początkującego pszczelarza, a popełnione błędy, dzięki małej skali działalności, nie będą bardzo kosztowne. – A błędy będą się zdarzać. Są one niejako wpisane w ten zawód. Każdy pszczelarz ma swoją opowieść o błędach i porażkach – zapewnia Natalia Jakubus. – Mnie też zdarzyło się położyć całą pasiekę, jak określa się wymarcie wszystkich rodzin. I upłynęło naprawdę dużo czasu, nim wszystko ogarnęłam i nauczyłam się tego, co jest potrzebne hodowcy pszczół – dodaje.
Jakubas radzi, by myśląc o pasiece jako biznesie, zastanowić się, jaki rodzaj działalności nas interesuje. Jeśli chcemy produkować i sprzedawać miód, i miałoby to być nasze jedyne zajęcie, trzeba dysponować minimum kilkudziesięcioma ulami.
– Można też skupić się na produkcji matek albo odkładów, czyli młodych społeczności owadów tworzonych przez oddzielenie części z nich od pierwotnej rodziny, gdy ta za bardzo się rozrośnie – mówi Jakubas. – Mnie osobiście najbardziej interesują cele społeczne, organizacja warsztatów i wsparcie pszczelarzy.
Dla wielu pszczelarzy dochodowość pasieki jest jednak drugorzędna. – Dla mnie najważniejszy jest kontakt z przyrodą, to, że muszę obserwować kwitnienia, myśleć długofalowo, zachowywać spokój. No i mam masę miodu za darmo, bo to, co sprzedam, wystarcza na pokrycie wszystkich kosztów – podsumowuje Artur Siemaszko.
Dla początkujących pszczelarzy zwykle pierwszym problemem nie jest nadmierna pracochłonność nowego zajęcia, ale trudności w zdobyciu odpowiedniej – i co ważne, aktualnej – wiedzy.
– Książki czy artykuły w prasie nie zawsze są dostatecznie aktualne, a starzy pszczelarze często stosują wątpliwe sposoby postępowania z pszczołami, ale na szczęście mamy internet, a zwłaszcza YouTube – mówi Artur Siemaszko. – Znajdziemy tam dziesiątki fachowo prowadzonych kanałów, przekazujących w przystępny sposób całą potrzebną początkującemu pszczelarzowi wiedzę. W ten sposób ja stawiałem pierwsze kroki i wciąż uczę się pszczelarstwa – mówi Artur Siemaszko.
– Przyda się też spora dawka pokory. Bo czasami pszczelarz chce zrobić wszystko dobrze, a pszczoły i tak zdecydują swoje, niekoniecznie po jego myśli – dodaje Natalia Jakubus.
Współpraca: Katarzyna Burda