Wysyłają dzieci za granicę, kupują nieruchomości w innych krajach, gromadzą złoto i dolary – klasa średnia przygotowuje się na wybuch wojny. – To nieuchronne – mówią.
Boję się o syna
Zuzanna, 52 lata, z miasteczka pod Trójmiastem, pracuje w międzynarodowej korporacji
– Kilka miesięcy temu przyjechała do mnie przyjaciółka z Florydy. Trochę żartem, a trochę na serio rzuciła, że jakby się coś działo w Polsce, to możemy na nią liczyć. Po kolejnych doniesieniach z Ukrainy stwierdziliśmy z mężem, że najcenniejsze, co mamy, to nasz 14-letni syn. Zapytałam, czy go przyjmie.
Wiem, że wojna w Polsce nie wybuchnie za rok czy dwa. Ale jestem przekonana, że przyjdzie za parę lat, to nieuchronne. Wtedy nasz syn będzie już pełnoletni i wcześniej czy później trafi na front. Nie wiem, jak bym to przeżyła. Myśl o tym mnie paraliżuje, mam stany lękowe. Musi wyjechać.
Są dwie opcje. Ostrożna – jak w Polsce będzie się robiło gorąco, kupujemy bilet i już go tutaj nie ma. Radykalna – kiedy będzie miał 17 lat, niezależnie od tego, co będzie się działo, wysyłamy go do Stanów, niech zniknie z polskiego systemu.
Rozmawialiśmy już z jego babciami, wiedzą o naszym planie i „opodatkowały” się na ten cel, przekazują nam co miesiąc z emerytury część pieniędzy. Chodzi o to, żeby nie pojechał tam z pustymi rękami.
Zastanawiam się, skąd moja obsesja na punkcie dziecka. Chyba w naszym pokoleniu i środowisku dzieci są największą wartością i inwestycją. Sami wychowaliśmy się z kluczem na szyi i teraz robimy wszystko, by nasze skarby miały idealne dzieciństwo: rozpieszczamy, płacimy za prywatną szkołę, dodatkowe lekcje, korepetycje. I co teraz? Nasz syn by miał trafić na front? Stać się mięsem armatnim? Nigdy, trzeba go chronić za wszelką cenę.
Poza tym nasze dzieciństwo przypadało na czasy, kiedy w Polsce panowały niedostatek, bieda, kryzys. Jedliśmy, co naszym rodzicom udało się upolować w sklepie, nosiliśmy, co rzucili do odzieżowego: nikt nie narzekał na przyduże buty czy nietwarzowe ubrania. Innych nie było. Każdy z nas miał ponadto kupę obowiązków, od stania w kolejach po pomaganie w domu. To nas zahartowało, ale nasze dzieci wychowały się w innych czasach i okolicznościach. Mój syn nie je tego, na co nie ma ochoty. A ja mu na to pozwalam. I teraz miałby trafić do jakiegoś bezdusznego wojska? On tego nie wytrzyma.
My wychowaliśmy się w cieniu II wojny światowej, słuchaliśmy opowieści dziadków, spotykaliśmy się w szkołach z kombatantami, oglądaliśmy kupę seriali i filmów. Do tego to ciągłe straszenie konfliktem atomowym, wyścigiem zbrojeń. Wojna była elementem naszej rzeczywistości, a dla naszych dzieci jest raczej grą komputerową, rodzajem fikcji. I tego chyba się boję najbardziej, jak syn zniósłby zderzenie z prawdziwą, brutalną wojną.
Mąż jest w moim wieku i nie zamierza walczyć. Raczej by się ukrywał. Ojczyzna, patriotyzm, Marsz Niepodległości – zazwyczaj nie używamy takich słów w domu. Nie należymy do kosmopolitycznej klasy średniej, raczej tej, która ceni sobie rodzinę jako swoją ojczyznę. Polska jest gdzieś daleko, rodzina – blisko.
Mieszkam w trzypiętrowym bloku. Ostatnio podczas zebrania wspólnoty mieszkaniowej w pomieszczeniu w piwnicy ktoś rzucił, że to idealne miejsce na schron. Zaczęła się dyskusja, jak go urządzić. Żartowaliśmy, kto będzie chodził po wodę. Może to już oswajanie wojennych lęków? Czego się jeszcze boję? Gwałtów. Przecież wiem, co robili żołnierze radzieccy podczas II wojny, a teraz na Ukrainie. Nie wiem, co wtedy zrobię.
Myśl o ucieczce
prof. Katarzyna Popiołek, psycholog, Uniwersytet SWPS
– Klasa średnia przez lata żyła w przekonaniu, że pieniądze, a zwłaszcza ich zdobywanie, dają szczęście i poczucie bezpieczeństwa. One oczywiście bardzo się przydają w przypadku wojny, ułatwiają albo nawet ratują życie, co wiemy z historii. Ale wojna to wielka loteria, totalna utrata kontroli nad sytuacją, do czego oni trochę byli przyzwyczajeni. A dobrostan, jaki zbudowali, sprawił, że są mniej odporni na przeciwności, niewygodę, niepewność.
To obywatele świata, którzy znają języki, podróżują od lat, nie są przywiązani do Polski, wszędzie czują się u siebie. Skorzystali na transformacji, udowodnili podczas niej swoją sprawczość. W okresie dojrzałego kapitalizmu doskonale sprawdzili się w międzynarodowych korporacjach, prowadzeniu swoich biznesów. Mają duże zasoby, które wymagają ochrony. Oni myślą o ucieczce jak najdalej. Tylko kwestia: kiedy. To ludzie nawykli do wysokiego komfortu i nie wyobrażają sobie innego życia.
Ta grupa przez lata ciężko pracowała i nie miała czasu zastanawiać się głębiej nad swoim życiem, była w pędzie. I teraz, kiedy już mogłaby trochę zwolnić, być może zajrzeć w siebie, sprawdzić, czego chce, trafia na nieoczekiwaną przeszkodę. Destabilizacja wywołana wojną w Ukrainie przedłuża się i nie widać jej końca, narastają inne konflikty międzynarodowe. Osoby, które przez ostatnie lata skupiały się tylko na stanie posiadania, lokując w tym, co mają, sens życia i jego cel, zagrożone są teraz bolesną utratą zdobytego statusu.
Nie chcę być mięsem armatnim
Marek, 45 lat, pracuje w branży IT, mieszka w Warszawie
– Kilka lat temu spełniliśmy z żoną swoje marzenie – kupiliśmy kampera. Ale po jakimś czasie okazało się, że podróżowanie po Polsce nas nie satysfakcjonuje, a na zagraniczne wyjazdy mamy za mało urlopu. Stał bezczynnie przez większość roku. Tuż przed lutym 2022 r. sprzedaliśmy go i zastanawialiśmy się, co zrobić z dość dużym przypływem pieniędzy. Wojna w Ukrainie nam podpowiedziała.
Interesuję się sytuacją geopolityczną na świecie, po rozpoczęciu wojny to się pogłębiło. Najchętniej czytam analizy wojskowych i doszedłem do dwóch wniosków: prędzej czy później Putin sięgnie po Polskę, a wtedy mieszkanie w dużym mieście, jakim jest Warszawa, będzie koszmarem: przerwy w dostawie prądu, wody, ciepła… Jest się uzależnionym od ogólnodostępnej infrastruktury, która jest atakowana jako pierwsza. Pamiętam obrazki z Ukrainy, jak rzeki samochodów chciały wyjechać z miast, a ludzie nie mogli się wydostać z ostrzeliwanych osiedli. Doszedłem do wniosku, że trzeba mieć bezpieczną kryjówkę w takiej odległości od mieszkania, żeby można było tam dotrzeć pieszo. Za kampera kupiliśmy działkę w odległości 50 km od Warszawy, oczywiście na lewym brzegu Wisły. Zbudowałem tam całoroczny domek: dobrze ociepliłem, kupiłem agregat prądu, mam miejsce na zapasy paliwa i swoje ujęcie wody.
Pytanie zasadnicze brzmi: co się stanie, jak odetną nam internet, prąd, a bankomaty przestaną działać. Trzeba za coś żyć. Od jakiegoś czasu kupuję złoto w jak najmniejszych sztabkach, ale też dolary i euro w gotówce. W niskich nominałach (5-10), żadne setki. Zacząłem też przeglądać, co zostało mi z rodzinnych pamiątek, które przetrwały II wojnę światową. Znalazłem pierścionki, złote ruble – okazuje się, że od lat moi bliscy, szykując się na kryzys, inwestowali w złoto. Wpisałem się w tradycję, nawet o tym nie wiedząc. Oczywiście, nie zwariowałem, żeby w takiej formie trzymać całe oszczędności, ale na kilka miesięcy powinno starczyć.
Wielu ludziom z mojej bańki społecznej wydaje się, że świat jest tak nowoczesny, przesycony technologiami, konsumpcją, że nie ma nic wspólnego z historią. Że przeszłość to książki albo programy na YouTubie. Niestety, mam wrażenie, że jesteśmy blisko końca tej bajki. Klasę średnią, która żyła na kredyt, a więc cała wychylona w przyszłość, znajdująca ukojenie w kupowaniu, dopadają upiory przeszłości. Przecież czytając, co się działo w Buczy, trudno nie pamiętać, że wojna już na naszych terenach była. Rosjanie też. Moich bliskich zabijali Niemcy, ale jeszcze bardziej Rosjanie, dziadek widział, jak przechodził front, opowiadał, jak zachowywali się żołnierze: gwałty, kradzieże. Do tego kobiety z dziećmi zostały wywiezione na Syberię i wróciły nieliczne. Teraz też trzeba się przygotować na najgorsze.
Jestem też gotowy na cyberatak. Zgromadziłem najpotrzebniejsze dokumenty (akty urodzenia, małżeństwa, własności…), zrobiłem papierowe i cyfrowe kopie do chmury i na przenośny dysk zewnętrzny, oczywiście szyfrowany, gdyby zabrakło internetu.
Na komisji wojskowej dostałem kategorię A. Przez lata chodziłem na strzelnicę, byłem pewien, że w razie wojny pójdę walczyć za ojczyznę. Ale ostatnie osiem lat mnie zdołowało, rozczarowałem się Polską. Jest tak podzielona, że nie wiem właściwie, czego bym bronił. Czy jest za co walczyć? Kiedyś wyobrażałem sobie, że ginę za Polskę, ale dzisiaj nie widzę sensu, żeby być mięsem armatnim. Zaczęły mi nawet przychodzić różne pomysły, jak uniknąć ewentualnego poboru. Mam nadzieję, że nie poszedłbym na pierwszy rzut na front.
Niedawno spłaciłem kredyt za mieszkanie. Wiem, że jak zostanie zrujnowane, to zostanę z tym sam. Wyobrażam sobie, że w najlepszej sytuacji są ci, którzy dopiero go wzięli. W razie ruiny kłopot będzie miał bank, a nie oni.
Analitycy: Czuć lęk, ale nie panikę
Paweł Florkiewicz doradza ludziom, którzy chcą zainwestować od kilkuset tysięcy do kilkunastu milionów
– Widzę, że się oswajają z myślą, że wojna może tu przyjść. Jeśli nie w formie czołgów jeżdżących po Warszawie czy Krakowie, to w formie hybrydowej. Dywersyfikują swoje portfele, przyznają, że lokują środki w dolarach i euro, zamiast trzymać oszczędności wyłącznie w złotym. Chcą mieć zabezpieczenie.
Klasa średnia prowadzi podwójne finansowe życie: oficjalnie unika gotówki, płaci kartą, telefonem, na wakacje nie zabiera portfeli wypchanych banknotami, chętnie korzysta z ofert funduszy inwestycyjnych. Ale w skrytości, prywatnie, coraz częściej starają się dysponować zapasem gotówki i lokować fundusze w złocie.
Marcin Iwuć, autor popularnego bloga Finanse Bardzo Osobiste
– Do mojej skrzynki e-mailowej trafia mnóstwo pytań, co robić w razie wojny: ile mieć gotówki, co się stanie z obligacjami skarbu państwa, które są bardzo popularną i bezpieczną inwestycją klasy średniej. Żeby było jasne: nie obserwuję paniki, te listy traktuję raczej jako przejaw zdrowego rozsądku. Skoro za naszą granicą trwa od dwóch lat wojna, to dość naturalnym pytaniem jest, jak się przygotować na taki scenariusz, kiedy się przeniesie do Polski. Zakupy nieruchomości w Hiszpanii to już nie inwestowanie w domy na wakacje, tak jak było przed 2022 r., ale ulokowanie części majątku, jak to mówią ludzie, „z dala od Putina”.
Jako zabezpieczenie przed skrajnym scenariuszem wybierane jest również złoto, które ma tę unikatową cechę, że w formie fizycznej (sztabki, monety) nie jest niczyim zobowiązaniem, jak obligacja, akcja czy nawet papierowy pieniądz, nieważne, czy to dolar, czy złotówka. I w czasach zwiększonego ryzyka politycznego ludzie racjonalnie chcą mieć kawałek tego kruszcu w domu jako swoje zabezpieczenie.
Najczęściej pada pytanie: jak będę mógł korzystać ze swoich oszczędności, które zgromadziłem w Polsce, po wyjeździe z kraju? Bo jednak wielu z nas przewiduje taki scenariusz w obliczu wojny. I taką zapobiegliwość uznaję za dojrzałość klasy średniej. Udawanie, że wojna nas nie dotyczy, byłoby lekkomyślnością. Wszyscy mamy nadzieję, że nic się nie wydarzy, ale trzeba być przygotowanym również na inny scenariusz. Niestety, pojawiają się już „doradcy”, którzy wykorzystują ten lęk, grają na emocjach i doradzają radykalne rozwiązania w rodzaju: tylko złoto. Pamiętajmy, że jego cena potrafi w czasach pokoju spadać przez 20 lat z rzędu. W finansach warto być realistą, a obstawianie tylko jednego scenariusza nie jest dobrym rozwiązaniem.
Szukam w Portugalii
Adam, 48 lat lekarz z Krakowa
– Jestem typowym dzieckiem swego pokolenia i klasy średniej, której już na początku lat 90. wmówiono, że najpewniejszą formą inwestycji są nieruchomości. Rodzice kupili jedno mieszkanie i jako jedynakowi zlecili mi zajmowanie się nim i czerpanie zysków. Co tylko zarobiłem, odkładem i w końcu kupiłem jeszcze dwa. Wynajmuję je wszystkie.
Ale ostatnio się przestraszyłem, że tymi mieszkaniami za bardzo związałem się z Krakowem i Polską. Co się z nimi stanie, jak Rosjanie wejdą? A że wejdą, to dla mnie pewne. Nie jestem naiwniakiem, wiem przecież, że żaden Hiszpan czy Francuz nie będzie ginąć za Polskę. Co to znaczy dla mnie? Że 25 lat mojej ciężkiej pracy idzie na marne. Zarwane noce, bieganie na dodatkowe prywatne wizyty. Mam dwójkę dzieci, chcę, żeby coś odziedziczyły po mnie, i teraz nie wiem, czy mieszkania to był dobry ruch. Na fali tych myśli i korzystając z hossy na rynku nieruchomości, sprzedałem jedno. Dojrzałem do tego, żeby zainwestować za granicą, byle dalej od Polski i Europy Środkowej. Ale wciąż w nieruchomości, nie potrafię inaczej.
Mój kolega kupił apartament hotelowy w Dubaju i ma 8 proc. zwrotu rocznie z tej inwestycji. I pewność, że tam nikt mu nie zrobi krzywdy, ani Chiny, ani Rosja, bo świat arabski jest dogadany ze wszystkimi. Namawia mnie do podobnego ruchu, ale ja nie rozumiem tamtego świata, trochę się boję. W Hiszpanii zrobiło się już za ciasno, szukam więc apartamentu w Portugalii. Siedzę wieczorami w internecie, a w lipcu tam jadę, chcę sfinalizować kupno mieszkania.
Mój starszy syn kończy studia w Holandii, dorzucamy mu, ale oczywiście pracuje, żeby dorobić. Najchętniej młodszego bym wysłał dalej, do USA, ale czesne na porządnym uniwersytecie stanowym to wydatek rzędu 25-30 tys. dol. rocznie plus utrzymanie – to już nie na moją kieszeń. Może więc Anglia? Tam można dostać rodzaj pożyczki na naukę i spłacać po zakończeniu, pracując w Wielkiej Brytanii. Nie musiałby wtedy wracać do Polski…