Przemysław Czarnek przegrał co prawda partyjną nominację do wyborów prezydenckich, ale i tak może otwierać szampana.
Otóż, jak słychać w kręgu KO, nie jest przypadkiem, że były minister edukacji narodowej w rządzie PiS ciągle nie usłyszał prokuratorskich zarzutów w związku ze słynnym na całą Polskę programem „willa plus”.
Tym, którzy mają pamięć dobrą, acz krótką, przypomnę, że pod koniec rządów PiS Czarnek rzutem na taśmę przyznał gigantyczne dotacje na zakup atrakcyjnych nieruchomości rozmaitym organizacjom powiązanym z PiS. Mimo że na program poszło 40 milionów zł publicznych pieniędzy, a ówczesna opozycja i media tygodniami epatowały bulwersującymi faktami wspierania krewnych i znajomych królika z Nowogrodzkiej, to jak twierdzi jeden z moich rozmówców zorientowany w skali i tempie rozliczeń poprzedniej ekipy, Czarnkowi włos z głowy raczej nie spadnie.
Bo jak się okazuje, zadbał o to, by się zabezpieczyć. Cały mechanizm przygotował tak, by od strony prawnej trudno było się akurat do niego przyczepić. I choć nowej ministrze edukacji Barbarze Nowackiej udało się odzyskać część wyprowadzonych milionów, to mało prawdopodobne, by Czarnek trafił na ławę oskarżonych.
To świadczy o sporej dozie cynizmu i politycznego sprytu byłego ministra, jakby nie patrzeć profesora prawa konstytucyjnego, który na finiszu ośmiolatki PiS potrafił zabezpieczyć partię na chude lata. Wtedy nawet najwięksi czarnowidze w PiS nie przypuszczali, że idą lata aż tak chude, a PKW odbierze partii za wyborcze nadużycia subwencję z budżetu. W każdym razie Czarnek zaskarbił sobie wdzięczność w partyjnych szeregach, a prezes docenił jego zaradność. I gdyby to od samego Kaczyńskiego zależało, dziś to Czarnek byłby pewnie kandydatem PiS na prezydenta.
Jednak zablokował go Mateusz Morawiecki i jego ludzie, słusznie się obawiając, że nawet jeśli Czarnek nie wygra wyborów, ale zdobędzie dobry wynik w drugiej turze, to będzie naturalnym pretendentem do schedy po Kaczyńskim. A przecież to Morawiecki od lat nosi buławę w plecaku i marzy o tym, by zastąpić Kaczyńskiego i położyć łapę na PiS, względnie na tym, to co z niego zostanie po odejściu prezesa. Tyle, że zarzuty wobec Morawieckiego rysują się znacznie wyraźniej niż rozliczenia Czarnka. Wszak były premier nie tylko wziął na siebie wybory kopertowe, podpisując potrzebne kwity (czego nie chcieli zrobić sprytniejsi od niego Sasin i Kamiński), ale nadzorował także Rządową Agencję Rezerw Strategicznych, z której wypływały zawyżone kwoty na różne kontrakty. Zresztą jeśli chodzi o wybory kopertowe, to na Morawieckim ciąży już prawomocny wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który uznał, że jako premier nie miał prawa zarządzić przygotowania wyborów korespondencyjnych, za co oprócz odpowiedzialności karnej, grozi mu Trybunał Stanu. Za chwilę może się więc okazać, że problemy prawne Morawieckiego i jego ludzi mogą go wyeliminować z wyścigu do sukcesji, bo będzie zbyt dużym obciążeniem dla PiS.
Nawet gdyby popieranemu przez prezesa Karolowi Nawrockiemu powinęła się noga i na przełomie roku PiS uznałoby, że trzeba wymienić kandydata do prezydentury, to Kaczyński będzie bliższy wskazania Błaszczaka albo nawet Czarnka niż Morawieckiego. Były minister edukacji ma za sobą wpływowych partyjnych działaczy, choćby Jacka Sasina, czy Elżbietę Witek, którzy szczerze nie cierpią Morawieckiego. Z kolei Czarnka partia uwielbia, nie stroni od imprez i uchodzi za osobę z poczuciem humoru, która się nie wywyższa. W przeciwieństwie do Morawieckiego, który w PiS wciąż jest postrzegany jak ciało obce; bankster, który wszystko w polityce dostał na tacy. Wielu nie może mu zapomnieć, że przyszedł do partii i na dzień dobry dostał od prezesa stanowisko ministra, wicepremiera, a w końcu szefa rządu.
Czarnek jest w komfortowej sytuacji. Niedawno został szefem PiS w Lubelskiem, otrzymując 80 proc. głosów. Ma 47 lat i może czekać. Inną kwestią jest pytanie, jaki byłby PiS Czarnka, biorąc pod uwagę jego radykalne wypowiedzi, udział w marszach ONR i wyprowadzanie unijnych flag z gabinetu w czasach, gdy był wojewodą lubelskim. Ci, którzy dobrze znają byłego ministra edukacji mówią, że dla Czarnka najważniejszy jest Czarnek i jego kariera. Dlatego, gdy po zradykalizowaniu się Ziobry Kaczyński szukał w PiS własnego radykała, który powstrzyma odpływ wyborców do Suwerennej Polski, Czarnek z entuzjazmem dał się obsadzić w tej roli mimo że – jak twierdzą niektórzy – nie do końca wierzy w to, co mówi. Dzięki temu, że został twarzą prawego skrzydła PiS, wypłynął na szersze wody i zaczęli się z nim w partii liczyć.