Niemal równo rok temu w piękny majowy, sobotni poranek opinia publiczna została poderwana na nogi komunikatem Centrum Operacji Powietrznych MON, które odnotowało pojawienie się w polskiej przestrzeni powietrznej tajemniczego obiektu. Wleciał do nas z kierunku Białorusi i prawdopodobnie był to balon obserwacyjny.
Zgodnie z komunikatem właściwych służb kontakt radarowy z balonem został utracony w okolicach Rypina. Błyskawicznie uruchomiono kolejne procedury w postaci ogłoszenia alertu Rządowego Centrum Bezpieczeństwa dla mieszkańców trzech województw. Jakie były dalsze losy tej historii, szczerze mówiąc, nie pamiętam, ważne, że nikt nie ucierpiał, poza reputacją armii i jej cywilnego kierownictwa.
12 miesięcy od tamtych groteskowych wydarzeń na najwyższych szczeblach władzy zapadła strategiczna decyzja. Więcej nie damy się zrobić w balona. Bujać to my, ale nie nas. Nowy szef MON podzielił się zaskakującą, przynajmniej dla mnie, informacją o polsko-amerykańskiej umowie na dostarczenie czterech aerostatów rozpoznawczych, a mówiąc po cywilnemu, balonów „na uwięzi z podwieszonymi radarami, które mogą wykrywać obiekty — w tym samoloty, drony, jednostki nawodne i pociski rakietowe — na odległość ponad 300 km”. Taki łańcuszek aerostatów ma zostać rozmieszczony wzdłuż wschodniej i północno-wschodniej granicy Polski. Wartość kontraktu to niemal 1 mld dolarów. Program zostanie sfinansowany z pożyczki udzielonej przez rząd Stanów Zjednoczonych, a jego oficjalna nazwa przypomina o odwiecznym problemie polskiej gospodarki.
Jak trzaśnie nam płacowy balon, to i kosiniakowy aerostat nie pomoże
Zaledwie dwa dni przed uroczystym ogłoszeniem balonowego projektu BARBARA moja redakcyjna koleżanka, nomen omen Barbara, ujawniła, że największa spółka tej branży w Unii Europejskiej – Polska Grupa Górnicza – wypłaci w tym roku pracownikom dwie jednorazowe premie w wysokości od 1 tys. do 2,6 tys. zł brutto. Żeby było ciekawiej, do uruchomienia podobnych bonusów przymierzają się inne spółki węglowe. Bonus, wiadomo, miła sprawa, pod warunkiem że biznes generuje odpowiednie parametry zysku, zwrotu z kapitału, przepływów pieniężnych itd. Sęk w tym, że polskie kopalnie, w które kolejne rządy od czasu reformy Buzka pompują gigantyczne pieniądze, kupując sobie z naszych podatków spokój na Śląsku, są prawdopodobnie już trwale nierentowne. Ceny czarnego złota za sprawą zielonej rewolucji w energetyce poleciały na całym świecie. Przy elektrowniach i kopalniach na koniec marca zalegało niemal 5 mln ton węgla. W efekcie tylko w tym roku sektor górniczy, aby przetrwać, potrzebuje 7 mld zł z państwowej kasy.
Nie chcę dolewać oliwy do śląskiego kotła, ale rozbraja mnie szczerość nowo utworzonego Ministerstwa Przemysłu z siedzibą w Katowicach, które z jednej strony potwierdza, że państwowe dotacje mogą popłynąć na górnicze premie, a z drugiej przyznaje, że Polska dotuje górnictwo… nielegalnie, ponieważ wciąż nie ma zgody Brukseli na taką formę pomocy publicznej.
Średnie płace górników, według statystyk uwzględniających oprócz gołej pensji barbórkowe, trzynastki i czternastki, wynosiły w zeszłym roku 14,2 tys. zł brutto i były wyższe rok do roku o 17 proc. To, że wraz ze wzrostem gospodarczym (w tym roku nasz PKB urośnie zapewne o około 3 proc.) w górę idą wynagrodzenia, jest dość oczywistym i pożądanym zjawiskiem. Problem zaczyna się pojawiać, gdy dynamika wynagrodzeń odrywa się od fundamentów całego wzrostu. Według majowych danych GUS przeciętne wynagrodzenie w I kwartale wzrosło rok do roku o ponad 14 proc. do 8147 zł brutto, osiągając najwyższy pułap w historii.
Jakby tego było mało, do akcji wkroczyli szykujący się na czerwcowe eurowybory politycy. I tak oto ministra rodziny poinformowała, że ma już gotowy projekt ustawy zmieniającej zasady ustalania poziomu płacy minimalnej. W dużym skrócie propozycja sprowadza się do tego, by minimalna wynosiła 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Ryzyko tak dynamicznego wzrostu płac to wyzwanie nie tylko dla skutecznego zbijania inflacji. Płaca minimalna od 2019 r. wzrosła o ok. 90 proc.! Nic dziwnego, że pracodawcy złapali się za głowy i podnieśli larum, bo według szybkich wyliczeń Federacji Przedsiębiorców Polskich taka zmiana oznaczałaby od stycznia wzrost minimalnej pensji o 850 zł, czyli niemal o 20 proc. Pamiętając, że już od kilku miesięcy kolejne międzynarodowe koncerny przenoszą swoje zakłady czy centra usługowe do tańszych państw, spodziewam się jeszcze szybszych zmian na polskim rynku pracy związanych z implementacją narzędzi sztucznej inteligencji. Nie wiem tylko, czy ministra rodziny na pewno kibicuje temu scenariuszowi. Jak trzaśnie nam płacowy balon, to i kosiniakowy aerostat nie pomoże.