Współcześni rodzice to pokolenia niezaopiekowane emocjonalnie. W latach 70., 80. i 90. w wielu polskich domach negatywnie postrzegano trudne emocje. Dzieci bywały świadkami nieporadności w przeżywaniu lęku czy strachu u swoich rodziców i dziadków. Dziś odbija się to na kolejnym pokoleniu.

Przede wszystkim nie należy tej nieumiejętności w żaden sposób oceniać. Ówczesny kontekst społeczno-kulturowy nie stwarzał warunków do dobrego rozwoju emocjonalnego. Ważne jednak, abyśmy dostrzegli, że pewne wzorce mimo upływu czasu i zmian, które nastąpiły, wciąż nam towarzyszą. A utrwalone w przekazach myślenie ma wpływ na następne pokolenia.

Dzieciństwo to istotny czas budowania obrazu siebie, rozmyślania o funkcjonowaniu innych ludzi i o zasadach działania świata. Dzieci z pokoleń lat 70., 80. czy 90. otrzymały wiele przekazów, które uznały za swoiste prawdy. Były one mniej lub bardziej pomocne w codziennym funkcjonowaniu. Odgrywają też rolę w wychowywaniu dzieci. Choć rodziny obecnych rodziców były bardzo różne, w wielu polskich domach negatywnie postrzegano trudne emocje takie jak: złość, lęk czy smutek. Model ten wciąż pokutuje we współczesnym podejściu do wychowania, choć jego siła z roku na rok słabnie.

Odczuwanie złości powszechnie postrzegano jako przejaw buntu, niesubordynacji. Uważano, że bunt ten należy stłumić poprzez ostrą, agresywną postawę. Osoby urodzone w latach 70.-90., czyli wielu obecnych rodziców, jako dzieci były karane za wszelkie objawy złości. Zwłaszcza dziewczynki. Dziecko, które okazywało swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji, mogło się spodziewać skarcenia, zakazu, a nawet przemocy fizycznej.

Tak powstały przekonania: „Nie wolno się złościć”, „Jeśli się złoszczę, to znaczy, że jestem złą osobą”, „Złość jest niepotrzebna”, „Kiedy się złoszczę, jestem brzydka”. Takie myśli utrudniają naturalne przeżywanie złości i – co za tym idzie – stawianie granic w relacjach.

Inną nieakceptowaną emocją bywał lęk. Dorośli, często nie zważając na możliwości czy doświadczenia dziecka, wymagali od niego wykonywania czynności bez zająknięcia. Kiedy dziecko informowało o swoim lęku, mogło usłyszeć: „Przestań się mazać”, „Nie rób scen”, „Weź się w garść”. Rodzic często starał się w agresywny sposób stłumić w dziecku uczucie lęku. To z kolei powodowało, że nie miało ono możliwości oswoić własnych obaw. Brak akceptacji dla lęku, tłumienie go spowodowały, że wielu współczesnych rodziców w ogóle go w sobie nie uznaje lub karci się za to, że go odczuwa. Niektórzy rodzice mogą mieć problem z zauważeniem, że tym, czego doświadczają, jest właśnie lęk. A w skrajnych przypadkach niemożność regulowania tego uczucia prowadzi do zaburzeń lękowych.

Taki stosunek do lęku to w dużej mierze właśnie konsekwencja dorastania z przekazem na temat tego zagrażającego i „niepotrzebnego” uczucia: „Lęk trzeba szybko zwalczyć i nie zwracać na niego uwagi”. Jak wobec takiego wzorca dzieci miały nauczyć się go regulować?

Trudnym do przyjęcia uczuciem był też smutek. W wielu domach rodzice reagowali agresją na pojawienie się łez. Zamiast przytulić i wysłuchać, udzielali dziecku reprymendy: „Natychmiast się uspokój”, „Przestań, to nic nie da”. Szczególnie chłopcy narażeni byli na krytykę w rodzaju: „Nie bądź baba” czy „Chłopaki nie płaczą”. Te raniące słowa blokowały możliwość opłakiwania straty czy przeżywania niezaspokojonych potrzeb, naturalnych dla każdego z nas, niezależnie od wieku. Tak ukształtowały się szkodliwe dla współczesnych dorosłych przekonania: płacz jest oznaką słabości, nie ma się co smucić, kiedy czuję smutek, to znaczy, że jestem słaby.

Te wszystkie rodzinne przekazy ugruntowały wielu dzisiejszych rodziców w przekonaniu, że trudnych emocji trzeba unikać za wszelką cenę oraz że nieczucie trudnych emocji oznacza szczęście. To psychologiczna pułapka. Jeśli w to uwierzymy, skazujemy się na cierpienie, bo przed emocjami nie da się ukryć, a ciągła próba ich kontrolowania sprawia, że trudno cieszyć się życiem.

Wielu z tych, którzy doświadczyli w dzieciństwie zaniedbania, przemocy psychicznej lub fizycznej, nie chce podobnego losu dla swoich dzieci. Mimo to powtarza pewne wzorce lub odtwarza je w innym kontekście. Wyobraźmy sobie mamę pięcioletniej dziewczynki. Mama przygotowuje obiad w kuchni, a jej córka bawi się w gotowanie, więc przestawia naczynia, bałagani. Mama nauczona, że wyrażanie niezadowolenia jest niewłaściwe, tłumi w sobie uczucie złości, które w niej narasta. Nie komunikuje córce, że to, co robi, jej nie odpowiada. W końcu krzyczy na córkę, że ta cały czas jej przeszkadza, a kiedy mała zaczyna płakać, mówi, by się uspokoiła. Kiedy to nie pomaga, grozi zakazem obejrzenia bajki.

Ta mama tak bardzo nie chciała powtórzyć wzorca rodzinnego, w którym jej rodzice często na nią krzyczeli, że zupełnie nie dbała o własne granice. Chciała biernie ignorować uczucie złości, by nie ranić córki i nie być „złą matką”. Spowodowało to taką eskalację złości, że ta reakcja stała się o wiele bardziej raniąca niż stanowcze zwrócenie uwagi, że zachowanie córki jej przeszkadza w przygotowaniu obiadu.

Inny przykład: wyobraźmy sobie, że ojciec wyrusza z ośmioletnim synem na biwak. Są w grupie innych rodziców i dzieci. Kiedy przechodzą przez gęsty las, syn przewraca się i rani skórę o gałęzie. Zaczyna płakać. Z początku ojciec nie reaguje. Nie chce powielać wzorca rodzinnego, w którym jego ojciec na niego krzyczał, kiedy ten ubrudził ubranie lub coś sobie zrobił. Jednocześnie zaczyna czuć lęk i zawstydzenie, że jego syn płacze. W głowie odzywają się przekazy z przeszłości: chłopaki nie płaczą, wstyd się tak mazać. Zaczyna zwracać się ostro do syna, żeby wstał i się uspokoił. Kiedy chłopiec mówi, że go boli, ojciec ostro ucina temat, by nie przesadzał i by ruszali dalej.

Dołącz do społeczności Newsweeka Psychologii! Obserwuj nasze profile na Facebooku i Instagramie!

W opisanej sytuacji ojciec co prawda nie krzyczał jak jego rodzice, ale wciąż, z powodu niepomocnych przekazów, nie był w stanie okazać synowi czułości ani troski. Było to dla niego niemęskie, niepasujące do relacji syn-ojciec. Mężczyzna nie był w stanie przełamać się z powodu odczuwanego zawstydzenia, które silnie łączyło się z jego doświadczeniami. Pragnął jak najszybciej zakończyć tę niewygodną dla niego emocjonalnie sytuację.

Jak widać, nie wystarczy jedynie unikać powielania przekazu. To, że w danej sytuacji nie zachowujemy się identycznie jak nasi rodzice czy opiekunowie, nie oznacza, że nie unieważniamy i nie tłumimy emocji dziecka. Jeśli w naszym domu występowała przemoc lub inne formy krzywdzenia, jeśli w naszym domu jako dziecko nie mieliśmy przestrzeni do regulowania emocji, to bez zrozumienia własnego postępowania będzie nam bardzo trudno nie krzywdzić swojego potomstwa. Wielu troskliwych rodziców rani swoje dzieci właśnie z powodu próby tłumienia emocji obu stron. A emocji nie da się zagłuszyć. Próba ta doprowadzi albo do eskalacji emocji w innym momencie, albo do chorób psychicznych lub somatycznych.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version