Anna Bryłka skończyła historię, prawo, stosunki międzynarodowe i handel zagraniczny. Do nacjonalistów z Ruchu Narodowego przystała, bo czuła, że tylko w partii Bosaka może wyrażać „patriotyzm”.
Nie był to udany tydzień dla Konfederacji i jej kandydata na prezydenta. Najpierw w Kanale Zero Sławomir Mentzen oświadczył, że zgwałcona kobieta nie ma prawa do aborcji, bo „nie wolno zabijać niewinnych dzieci, nawet jeżeli to dziecko wiąże się z jakąś nieprzyjemnością”. Niby nic w tym zaskakującego, bo zakaz usunięcia ciąży pochodzącej z przestępstwa jest wpisany do programu Konfederacji, ale jednak dobór słów i nazwanie gwałtu nieprzyjemnością wywołały szok.
Pytania o prawa kobiet czy prawa człowieka zawsze są dla liderów skrajnej prawicy trudne, bo muszą powiedzieć wprost, co myślą. A to w kampanii nie sprawdza się dobrze. Wyborcy nie do końca pamiętają, jak fundamentalistyczna w przekonaniach jest Konfederacja, więc jej politycy robią wszystko, żeby wybijać gospodarcze elementy programu i ukrywać światopogląd. Doskonale bowiem wiedzą, że radykalnie prawicowych wyborców jest niewielu, a spora część elektoratu, jak tylko słyszy na przykład o kolejnym zaostrzeniu i tak wyjątkowo surowego jak na standardy krajów cywilizowanych prawa do terminacji ciąży, zaczyna myśleć, że hasła o niskich podatkach to nie wszystko. A jeszcze łatwo wykazać, że politycy Konfederacji są hipokrytami.
Kulisy pałacu
Foto: Newsweek
Niewygodne pytanie
Czy urodziłaby pani dziecko z gwałtu?
Po tym pytaniu Andrzeja Stankiewicza europosłanka Anna Bryłka pierwszy chyba raz od wielu miesięcy straciła rezon. Próbowała uniknąć pytania, a gdy się nie udało, brawurowo oświadczyła: „Takie pytanie nigdy nie powinno paść w studiu”.
Jeszcze nie tak dawno w rozmowie z Piotrem Głuchowskim w „Gazecie Wyborczej” mówiła, że okoliczności poczęcia (czytaj: ciąża w wyniku czynu zabronionego, czyli gwałtu, a nawet pedofilii) nie mają znaczenia.
– Dziecko nie jest winne. Nie odbierajmy mu szansy, nie mamy prawa tak robić. Co z tego, że po gwałcie, że nie ma ręki lub nogi? Ma prawo przyjść na ten świat. Nie wolno wartościować niczyjego życia – powtarzała wielokrotnie w rozmowach z dziennikarzami. Ale dziś zostało kilka tygodni do wyborów prezydenckich, więc jednoznaczne deklaracje w tak wrażliwych kwestiach mogą zaszkodzić kandydatowi Konfederacji.
Sławomir Mentzen i Anna Bryłka
Foto: Jakub Kaczmarczyk / PAP
Nacjonalistka
– Anka jest w sumie taka, że jakby była konserwatywnym skrzydłem Platformy, to też nikt nie byłby specjalnie zaskoczony – śmieją się koledzy z Konfederacji.
Do partii kierowanej wtedy przez Roberta Winnickiego i Krzysztofa Bosaka przyszła dekadę temu jako dwudziestoparolatka. Jest nacjonalistką z przekonania, nie wstydzi się tego słowa, choć działacze Ruchu wolą mówić o sobie „narodowcy”. Wybrała RN, bo czuła, że tylko tu może wyrażać „patriotyzm”.
– Najpierw działała jako szeregowy członek w warszawskim kole, dosyć szybko zresztą zaczęto jej tam powierzać różne funkcje i zadania, bo była sumienna, zdyscyplinowana, ogarniała tematy. Zbliżał się kongres RN, a ja potrzebowałem nowych sił w zarządzie i wciągnąłem na pokład m.in. Ankę i Marka Szewczyka – opowiada Robert Winnicki. – Po sukcesie Konfederacji w wyborach w 2019 r. przeszła do pracy w partii i od tego czasu aż do wyboru do PE była jedną z najsolidniejszych i najbardziej zaangażowanych w prace merytoryczne osób w strukturze biura Konfederacji w Sejmie.
Męski klubik
Rodzina Anny Bryłki ma gospodarstwo w Wielkopolsce i stado ponad 100 mlecznych krów. Sama europosłanka ma na koncie 57 tys. zł, żadnego mieszkania, domu, działki, tylko 5-letnie mitsubishi. Na umowę-zlecenie zarobiła w zeszłym roku 105 tys. zł.
Jest doskonale wykształcona. Skończyła historię, prawo, stosunki międzynarodowe i handel zagraniczny. Jak na 35-latkę to naprawdę dużo. A jeszcze chodziła do szkoły muzycznej i jak trzeba, potrafi zagrać na kościelnych organach.
Bryłka świadomie zarządza swoim wizerunkiem. Jest zaangażowaną katoliczką, ekspertką Konfederacji od rolnictwa i spraw europejskich.
– Elegancka, z klasą, merytoryczna – wyliczają partyjni koledzy. Ale jednocześnie przaśna i swojska. Pokazuje się na tle zboża, kwitnącego rzepaku, pól kukurydzy, ale też w studio telewizyjnym, na konwencji i w debacie.
W Konfederacji śmieją się, że w najwyższych władzach Ruchu Narodowego nie ma innych kobiet, dlatego że mężczyźni ich nie chcieli. Po prostu „Anka wszystkie wycięła”. To złośliwość, bo Bryłka zrozumiała coś, co długo do Ruchu Narodowego nie docierało – wizerunek partii wyłącznie męskiej zaczął Polaków odstręczać, zamiast ich przyciągać. Pokazuje, że partii wyraźnie czegoś brakuje, a zgromadzenie politycznych happenerów od Korwin-Mikkego przez Berkowicza po Sośnierza już dawno nie jest tym, czego chcą wyborcy. Wolą wiedzieć, że głosują na „normalną” partię, a nie męski klubik dla paru ekstremistów.
Silne panie
W całej Europie partie skrajnie prawicowe stawiają na silne kobiety – Alice Weidel czy Marine Le Pen od lat są twarzami ruchów radykalnych w Niemczech i we Francji. A za najsilniejszą kobietę w Unii Europejskiej uchodzi premier Włoch Giorgia Meloni. Polskie partie długo opierały się trendom, ale Anna Bryłka jest twarzą zmian.
– Oczywiście, że się odcinam od głupich wypowiedzi pana Janusza – mówiła w kampanii wyborczej do Sejmu i była jedną z bardzo niewielu w Konfederacji, którzy odważyli się publicznie powiedzieć, że Janusz Korwin-Mikke plecie skrajne głupoty szkodzące ugrupowaniu.
O jej względy zabiegają w samej Konfederacji. Z frakcji Ruchu Narodowego chciałaby przeciągnąć ją na swoją stronę Nowa Nadzieja Sławomira Mentzena.
– Dobra jest. A ponieważ nigdy nie była jakoś bardzo blisko Bosaka, próbujemy ją przekonać, oferując różne szanse i zachęty – opowiada jeden z mentzenowców. – Krzysiek dał jej jedynkę do Brukseli z Poznania, bo wydawała się niebiorąca, ale my ją wsparliśmy tam dość mocno i Sławek pojawił się w regionie.
W wyborach do europarlamentu na Bryłkę oddało głos ponad 11 tys. wielkopolskich wyborców.
Dobry słuch
Ale nawet koledzy byli zaskoczeni po jej wystąpieniu na konwencji wyborczej Mentzena w Bełchatowie. Patrzyli po sobie z niedowierzaniem, pytając: „Co ta Anka tak się odpaliła?”.
– Europa jest dziś chorym człowiekiem świata. Jest najsłabsza w swojej historii, jest zupełnie nieprzystosowana do zachodzących wielkich geopolitycznych zmian. Europa postawiła się do kąta i obrażona nie wie, dlaczego nikt nie chce z nią rozmawiać. Europa ma dziś twarz zagubionej, bezradnej nastolatki, przyklejonej do asfaltu, która ma kłopoty z własną tożsamością, która nie rozumie rzeczywistości wokół, bo myśli, że to cały świat powinien przystosować się do jej problemów, i która na końcu się popłakała – grzmiała europosłanka.
Jaj wzmożenie łatwo wytłumaczyć. Bryłka ma po prostu niezły słuch polityczny. Czuje emocje sali i instynktownie wie, na jakie tematy postawić i jakich unikać. Wykorzystała to skutecznie w kampanii wyborczej, stawiając na krytykę Zielonego Ładu i unijnej biurokracji. Europosłanka ma potencjał polityczny, ale do tej pory nie była w stanie się przebić. Próbowała w różnych rozdaniach. Do samorządu, do Sejmu, wcześniej także do Parlamentu Europejskiego. Dopiero rok temu dała radę, zdobywając drugi wynik w Konfederacji po Grzegorzu Braunie (który w ostatnich miesiącach Konfederację opuścił). Być może dlatego, że wybory do PE różnią się od tych do Sejmu, a może dlatego, że w polskich wyborcach też coś się zmieniło. To dobry początek, bo chociaż krajową politykę robi się w Sejmie, a nie w Brukseli, to paradoksalnie przy Wiejskiej trudniej byłoby się jej przebić. A Bryłka chce się przebić bardzo.
Chce prawdziwej władzy
– Naszym zadaniem do 2027 r. jest po prostu wzmocnienie pozycji, wprowadzenie jak największej liczby posłów, bo im więcej nas, tym większy wpływ na rzeczywistość i ewentualne wejście do rządu – mówiła w rozmowie z Radiem Wnet. – Ja nie wyobrażam sobie, żebyśmy powtórzyli te błędy, które zrobił przede wszystkim marszałek Hołownia, wchodząc w rolę junior partnera dla premiera Donalda Tuska, bez żadnej realnej władzy.
Anna Bryłka chce dla Konfederacji realnej władzy. Sławomir Mentzen powiedział kiedyś o niej, że to najpiękniejsza twarz Konfederacji. Przede wszystkim to twarz nowej prawicy. Kilka lat temu młode pokolenie prawicowych polityków zaczęło proces odklejania się od wizerunku faszyzujących bojówek z Marszu Niepodległości i politycznych dziwaków, mówiących szokujące rzeczy o Hitlerze. Najpierw włożyli garnitury i pokazali się w paru kampaniach jako partia „chłopskiego rozumu, czyli zdrowego rozsądku”. Postawili na media społecznościowe i proste rozwiązania.
Potem przyszedł kolejny etap normalizacji partii. Pierwsze próby spełzły na niczym, bo partia sięgnęła po obecną od lat w polskim życiu publicznym Kaję Godek, która – pomijając jej skrajnie radykalne poglądy – zwyczajnie lubić się nie da, a w dodatku uważała, że w polityce miejsce się dostaje za zasługi. Była trochę jak Grzegorz Braun i Janusz Korwin-Mikke – relikt przeszłości wszczynający konflikty wewnątrz ugrupowania.
Teraz przyszedł na prawicy czas kobiet, które rozumieją, że muszą się bić tak samo jak mężczyźni, są od nich lepiej wykształcone i mają plan na swoją polityczną przyszłość. Oraz rozumieją, że mimo upływu lat wielu wyborców wciąż wierzy, że „kobiety łagodzą obyczaje”, a partia, która ma kobiety w pierwszych szeregach, to gracz jak każdy inny i znacznie trudniej przykleić jej faszystowską gębę.
