Mam podejrzenie graniczące z pewnością, po której stronie w sporze mediów tradycyjnych z big techami stoją Władimir Władimirowicz i wszyscy populiści tego świata.

Uwierzcie lub nie, ale prawdę o współczesności znalazłem ostatnio na kartach przedwojennej powieści. Dodajmy: czeskiej powieści science fiction. „Inwazja jaszczurów” zaczyna się gdzieś na Oceanie Indyjskim. Rubaszny kapitan van Toch odkrywa tam płazy, które dłońmi, małymi i zręcznymi, potrafią dostać się do ostryg i wydobyć perły. Van Toch znajduje sponsora, daje jaszczurom noże, by proces przyspieszyć, bo, co oczywiste, chce na perłach zarobić. Szybko okazuje się jednak, że ani van Toch, ani nikt inny płazów nie docenił – jaszczury zaczynają używać dzid, by bronić się przed rekinami, i budują tamy. Dynamicznie się rozmnażają, więc ludzkość wykorzystuje je także do innych zadań. Dzięki gazetom uczą się mówić, rozmnażają się ponad miarę. Do pewnego momentu ludzkość nad nimi panuje, aż płazy stają się samodzielne. I wywołują wojnę.

Karel Čapek, ten sam, który 100 lat temu wymyślił i spopularyzował słowo „robot”, twierdził, że nie stworzył utopii, tłumaczył, że pisze o swoich czasach. Obśmiewał kapitalizm, drwił z kolonializmu, przestrzegał przed faszyzmem i komunizmem, przedstawiał je jako zagrożenie europejskiej demokracji. Drugiej wojny światowej nie doczekał, zmarł niedługo po układzie monachijskim i aneksji części Czechosłowacji przez Hitlera.

„Chcesz zrozumieć zagrożenia, które niesie sztuczna inteligencja, sięgnij po czeską powieść z 1936 r.” – taki tytuł miała recenzja „Inwazji jaszczurów” w „The Economist”, która sprawiła, że sięgnąłem po tę książkę. Nawiasem mówiąc, trafiłem na arcydzielne wydanie Dwóch Sióstr z ilustracjami Hansa Ticha, które tylko zwiększyło frajdę ze śledzenia, jak ludzkość zmierza w stronę samozagłady.

Po 100 latach można, jako się rzekło, „Inwazję jaszczurów” odczytywać jako alegorię zagrożeń, które niesie sztuczna inteligencja, lecz w czasie lektury zacząłem widzieć w niej także opowieść o mediach społecznościowych. Ktoś pamięta jeszcze zachwyt, jaki im towarzyszył na początku? Opowieści o tym, jaki będą miały zbawienny wpływ na demokrację? Albo na tzw. tkankę społeczną? A może ktoś potrafi wskazać moment, w którym przestaliśmy nad nimi panować?

Dwa miesiące temu polscy wydawcy zaprotestowali przeciwko krwiożerczości big techów, władze wsłuchały się w te argumenty, więc Facebook się mści

Tydzień temu w Polsce zaczęła obowiązywać dyrektywa Parlamentu Europejskiego (zaraz uciekam od unijnej nomenklatury, obiecuję) dotycząca praw autorskich. A że polska interpretacja nie jest zgodna z żądaniami Met i Alphabetów, posty wydawców – także „Newsweeka” i innych redakcji Ringier Axel Springer Polska – zostały na Facebooku pozbawione obrazków. Oznacza to gigantyczne straty. Prościej? Dwa miesiące temu polscy wydawcy zaprotestowali przeciwko krwiożerczości big techów, władze wsłuchały się w te argumenty, więc Facebook się mści.

W czasie lipcowego protestu opisywałem całą historię – wliczając niedoskonałości tradycyjnych mediów – nie ma sensu jej przypominać. Ważniejsze jest zresztą coś innego.

To nie jest spór kilku korporacji. Koniec końców kluczowe jest to, że media społecznościowe to nie media. Pozwalają na publikację treści, których żadna redakcja by nie opublikowała. Nie przeprowadzą dziennikarskiego śledztwa, nie będą ślęczeć nad dokumentami, nie zadadzą politykom pytań, nie ujawnią tego, co funkcjonariusze publiczni chcieliby ukryć. Wszyscy pompujący ego lajkami i retłitami też tego nie zrobią – co najwyżej zwiększą podziały, na czym zresztą media społecznościowe tylko zyskują i do czego de facto służą. W końcu: media społecznościowe kierują się wyłącznie logiką zysku, media tradycyjne, choćby dlatego, że działają w zdecydowanie bardziej uregulowanej rzeczywistości, nie mogą się kierować tylko nią.

„Inwazja jaszczurów” kończy się rozmową autora z samym sobą. Čapek zastanawia się, jak skończyć książkę, żeby uratować ludzkość. Ja takiej władzy nie mam, choćbym chciał, bo nasza sytuacja jest niewesoła. Za niewiele ponad miesiąc obywatele mocarstwa nuklearnego wybiorą prezydenta bądź prezydentkę. O wyniku może zdecydować kilkadziesiąt tysięcy głosów w kilku stanach. To, kto i jak skalibruje algorytmy Facebooków i Twitterów, które posty/tłity wyeksponuje, a które ukryje, naprawdę może mieć znaczenie. Przy wajchach z algorytmami stoi m.in. Elon Musk, kibicujący temu samemu kandydatowi, którego wielbią Putin i wszyscy populiści tego świata. Są powody do paniki?

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version