Za osiem lat sprawa zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary ulegnie przedawnieniu. Wystarczy jedno polecenie Adama Bodnara, by ją wznowić i odkryć wreszcie prawdę.
Miałby dziś 55 lat. Jeśli pracowałby w zawodzie, być może miałby na koncie wiele nagród… To jedyny w powojennej Polsce przypadek zabójstwa dziennikarza, gdy motywem zbrodni było to, czego się dowiedział i czego nie zdążył opublikować.
Nie wiadomo, jak i kiedy zginął Jarosław Ziętara, kto był zabójcą i gdzie jest ciało, ale jedno jest pewnie: zleceniodawcy mordu 24-letniego reportera „Gazety Poznańskiej” żyją i jak dotąd włos z głowy im nie spadł.
***
Poniedziałek, 1 września 1992 r. Jarek, jak niemal codziennie, wyszedł z domu przy ul. Kolejowej 49 w Poznaniu przed godziną dziewiątą. Miał iść do redakcji przy Grunwaldzkiej 19. To nieco ponad półtora kilometra.
Jego dziewczyna Beata widziała przez okno, jak wychodzi z kamienicy. Zniknął jej z oczu, gdy skręcił w pobliską ul. Kanałową.
Do redakcji nie dotarł. Tego dnia miał wyjechać w delegację, więc nieobecność nikogo w pracy nie zaniepokoiła. Komórek praktycznie nie było (zaledwie w czerwcu wystartowała sieć Centertel), więc nikt z reporterem się nie kontaktował.
Redakcję alarmuje Beata, kiedy chłopak nie wraca na noc. Jej niepokój rośnie, gdy trafia w domu na dokumenty Jarka i jego notesy, bez których się nie ruszał. Jeden z szefów dziennikarza zawiadamia policję o zaginięciu. Do redakcji przychodzi kilku mężczyzn, przedstawiają się jako policjanci, proszą o wskazanie biurka Ziętary. Zabierają notesy, notatki i dyskietki. Nikt ich nie legitymuje, nie żąda pokwitowania. Kilka dni później okaże się, że policja do gazety nikogo nie wysyłała.
Przez pierwszy rok nikt Ziętary nie szuka z wyjątkiem znajomych dziennikarzy z nieformalnej grupy poszukiwawczej. Formalne śledztwo stoi w miejscu, jakby celowo sabotowane. Nie szuka się mężczyzn podających się za policjantów, nie drąży tematów, którymi zajmował się zaginiony, ani tego, komu mogło zależeć na jego zniknięciu.
Lansowano za to teorie o samobójstwie, rozpoczęciu nowego życia, nieszczęśliwym wypadku, romansie.
Znicz pod kamienicą przy ul. Kolejowej w Poznaniu, w której mieszkał Jarosław Ziętara, 1 września 2016 r.
Foto: Piotr Skornicki / Agencja Wyborcza
***
Rok po zniknięciu Ziętary sprawę dostaje młody i ambitny prokurator Jacek Tylewicz. I zaledwie po roku oddaje akta, bo zostaje członkiem specgrupy zajmującej się przekrętami poznańskiego holdingu Elektromis. Kolejny prokurator śledztwo w sprawie Ziętary zamyka bardzo szybko, bez żadnych wniosków. Nie ma dla niego znaczenia, że ojciec reportera dostaje anonimy mówiące o tym, że za zniknięciem syna stoją firma Elektromis i jej szef Mariusz Ś. Autor anonimów twierdzi, że Elektromis to tak naprawdę olbrzymia grupa przestępcza, a „prokuratura i skorumpowana policja nie wykazały dostatecznej chęci ujawnienia sprawcy”.
Trzeci śledczy, który dostaje sprawę Jarka, to słynny w Poznaniu bezkompromisowy prokurator Andrzej Laskowski. Jest rok 1998 i wydaje się, że sprawa znajdzie finał: Laskowski ma informacje o skazańcu przechwalającym się w więzieniu, że na zlecenie pewnego biznesmena „sprzątnął” Ziętarę.
Dziwnym trafem gangster dowiaduje się, że o jego przechwałkach wiedzą śledczy. Nie pomaga nawet założony w celi podsłuch. Laskowski musi sprawę umorzyć z braku dowodów. Chwalący się informacjami o zabójstwie dziennikarza gangster wychodzi z więzienia, a wkrótce potem ginie w wypadku motocyklowym.
***
Choć Ziętara lubił chadzać własnymi ścieżkami i niewiele mówił o swojej pracy (nawet wówczas, gdy pojawił się w redakcji ze śladami pobicia), wiele osób w redakcji domyślało się, że chodzi wokół dużej sprawy.
Tą wielką sprawą z pewnością był Elektromis. Po latach wyjdzie na jaw, że Jarek został pobity przez ochroniarzy firmy, kiedy kręcił się wokół jej siedziby. Ludzie z holdingu odwiedzili go także w domu, zabrali ukryte mikrofilmy ze zdjęciami budynków i poturbowali. Próbowali go także przekupić – wszystko na nic.
Co wiedział Jarek? Najmocniejsza teoria mówi, że miał informacje o udziale Elektromisu w aferze alkoholowej i przemycie papierosów. Pisząc książkę „Dziennikarz, który widział za dużo. Dlaczego Jarosław Ziętara musiał zginąć?”, wraz z Łukaszem Cieślą, dziennikarzem Onetu, pytaliśmy dziewczynę dziennikarza, czy wiedziała, czym zajmował się jej chłopak: „Nie. Był skryty (…) Kiedyś go poprosiłam, żeby nie zajmował się niebezpiecznymi sprawami, że się o niego boję. Obiecał, że tak będzie. Potem już mi o pracy nie mówił. (…) Nie chciał, żebym się martwiła. Wcześniej jeździł gdzieś na polsko-niemiecką granicę, obserwował przejścia, wspominał o przemytach. Dziś już szczegółów nie pamiętam. Był uparty”.
Gdy zniknął Ziętara, Elektromis i jego spółki córki zatrudniały kilka tysięcy osób. Firma handlowała wszystkim: od elektroniki po jedzenie. Miała filie w każdym z 49 ówczesnych województw, reklamowała się w TVP w najlepszym czasie, sponsorowała „Koło fortuny”, miała drużynę piłkarską, dziennik, tygodnik i stację radiową. O jej sile stanowili byli esbecy, milicjanci, prokuratorzy i prawnicy. Po drugiej stronie barykady pracowali ich koledzy, pozytywnie zweryfikowani w III RP policjanci i oficerowie Urzędu Ochrony Państwa. Lewe interesy, o których dowiedział się Ziętara, można szacować na miliony, a może i dziesiątki milionów dolarów. Z Polski do Niemiec szła kontrabanda papierosów, w drugą stronę – alkohol sprowadzany na podstawie absurdalnych przepisów o bezcłowym imporcie na własny użytek. Sprawa doczekała się potem określenia „afera alkoholowa”.
Ziętara zapewne miał informatora wśród celników albo wśród nowych służb. I jedni, i drudzy bezradnie patrzyli, jak w Poznaniu umarzane są śledztwa przeciwko Elektromisowi. Być może liczyli na to, że artykuł w gazecie pomoże w nagłośnieniu historii na całą Polskę. Stąd prawdopodobnie zapiski w starym notesie Jarka o próbie kontaktu z naczelnym „Gazety Wyborczej” Adamem Michnikiem.
Dwa lata po zniknięciu Ziętary prokurator Tylewicz jeszcze nie łączy tej sprawy z holdingiem. Udaje się tylko oskarżyć szefostwo Elektromisu o niewielkie przekręty finansowe i gospodarcze. Zabrakło dowodów.
Wcześniej jednak w „Gazecie Wyborczej” ukaże się głośny tekst „Państwo Elektromis” o podejrzanych interesach holdingu i jego szefie, Mariuszu Ś. Wychowanek domu dziecka, z zawodu hydraulik, w młodości karany za włamania do sklepów. Po wyjściu na wolność w 1982 r., ten niespełna 20-latek jeździ do Niemiec po elektronikę i kawę.
To jedyny w powojennej Polsce przypadek, by dziennikarza zabito za to, czego się dowiedział i czego nie zdążył opublikować
Ci, którzy go znali, twierdzą, że miał smykałkę do interesów. Dom dziecka nauczył go zaradności, ale i nieufności, a więzienie było nauczką, czym grozi wpadka. Po pięciu latach na wolności Mariusz Ś. jest już właścicielem firmy Elektromis. Jeszcze przed trzydziestką uchodzi za jednego z najbogatszych ludzi w Polsce. Nie jest do końca jasne, kto wkręcił go w handel, kto otoczył parasolem, dał gotówkę na rozruch. Czy w więzieniu został zwerbowany przez służby PRL?
Na kluczowych stanowiskach zatrudnia przyjaciół z domu dziecka. Skład najwierniejszych uzupełniali esbecy i milicjanci.
Mariusz Ś. na ławę oskarżonych nie trafił. Nikt go nie obciążył. Poza tym pan Ś., nazywany przez najbliższych współpracowników „Szefem”, nie pełnił w firmie żadnej formalnej funkcji – był tylko kierownikiem zakładowej straży pożarnej.
***
W 2011 r. szefowie największych gazet piszą list do premiera Donalda Tuska. Domagają się odtajnienia akt specsłużb i wznowienia sprawy. W 2012 r. śledztwo przejmuje ambitny krakowski prokurator Piotr Kosmaty. Do pomocy bierze krakowskie policyjne Archiwum X. Jego szef Bogdan Michalec nazwie potem dotychczasowe wyjaśnianie sprawy „rozsiewaniem iluzji”.
Kosmaty żąda od Agencji Wywiadu akt Ziętary. Dostaje, ale niewiele – w tym informacje o próbie werbunku młodego studenta dziennikarstwa. Najistotniejsze jednak, że zeznawać zgadza się Maciej Biela, ps. Baryła, poznański gangster, skazany na dożywocie za zabójstwo policjanta. Siedzi już 12 lat i liczy na skrócenie kary. Jego opowieść jest elektryzująca – miał brać udział w pobiciu dziennikarza w jego domu. Pamiętał aparat na mikrofilmy, jaki znaleźli u Ziętary za lodówką (dziennikarz miał mówić napastnikom, że sprzęt pochodzi z UOP). Zlecenie „na pismaka” przyszło od kolegów „Baryły” z siłowni, na co dzień ochroniarzy w Elektromisie.
I najważniejsze – Biela opowiedział prokuratorowi o spotkaniu latem 1992 r., na którym miał zapaść wyrok na Ziętarę. Mariusz Ś. oraz Aleksander Gawronik, były senator i najbogatszy Polak, a przed laty tajny współpracownik SB, mieli rozmawiać o tym przed siedzibą firmy. Polityk – mówił „Baryła” – przyjechał z rosyjskimi ochroniarzami. On jako „małolat” jedynie się przysłuchiwał. O problemach z Ziętarą opowiadał ochroniarz Elektromisu Marek Z.: dziennikarz nie odpuszcza i czai się w krzakach pod główną bazą firmy, trzeba będzie „spuścić mu łomot”.
Gawronik, według zeznań Baryły, mówił, że i jemu dziennikarz przeszkadza. Miał być „tak wkurwiony na Ziętarę, że osobiście by go zamordował”. A jeśli ochroniarze Elektromisu nie potrafią tego zrobić, to on znajdzie ludzi – relacjonował rozmowę „Baryła”. Gdy Gawronik i Ś. orientują się, że jest z nimi „małolat”, znikają w budynku.
Reszty rozmowy Biela już nie słyszy, ale z opowiadań kumpli wie, że porwany spod domu Ziętara miał zostać przewieziony na posesję ochroniarza Marka Z. i tam torturowany. „Baryła” powie prokuratorowi Kosmatemu, że podobno dziennikarz się stawiał. Zabójcami mieli być rosyjscy ochroniarze Gawronika.
Prokurator na podstawie zeznań gangstera wydaje nakaz zatrzymania polityka. Po 22 latach od zaginięcia dziennikarza były senator ma odpowiadać za podżeganie do zabójstwa. Jednak po aresztowaniu Gawronika „Baryła” wycofuje się z zeznań. Jest wystraszony. Potem wyjdzie na jaw, że do więzienia ktoś przysłał mu zdjęcie z czasów, gdy trenował na siłowni z ludźmi z Elektromisu. Na wolności na „Baryłę” czekają chora żona i matka. Gangster pisze list do Gawronika, przeprasza go za pomówienia i wyjaśnia, że wrobił go, bo obiecano mu prawo łaski. Będą następne zatrzymania – pisze – Mariusza Ś. i jego ochroniarzy, „Ryby” i „Lali”.
Mija kilka miesięcy i „Baryła” znowu zmienia zdanie. Kosmaty jest zdenerwowany, ale wierzy gangsterowi. Wypuszcza Gawronika z aresztu, ale zarzutów nie wycofuje. „Baryła” robi kolejną woltę, ale do sądu trafia już akt oskarżenia przeciwko byłemu senatorowi. Jest rok 2015.
***
Mimo oskarżenia Gawronika sprawa zabójstwa dziennikarza (nie zaginięcia!) trwa. Pojawia się kolejny świadek, który zeznaje, że widział moment porwania Ziętary przez ludzi przebranych za policjantów. Jerzy U. to były milicjant i esbek, a po weryfikacji pracownik UOP, pracujący po kryjomu także dla Elektromisu. Na zlecenie Krystiana C., prawej ręki Mariusza Ś., miał obserwować reportera i dlatego widział porwanie. Wskazał nawet porywaczy: „Kapela”, „Ryba” i „Lala” to ochroniarze Elektromisu, wszyscy z przeszłością milicyjną. Za obserwacyjną robotę i milczenie Jerzy U. dostał superfuchę – ochranianie dużego supermarketu w Poznaniu.
Na Jerzym U. też ciążył wyrok i liczył na to, że prokurator Kosmaty pomoże mu się wywinąć. Choć były esbek opowiadał chaotycznie i często mylił fakty, Kosmaty mu uwierzył. Jerzy U. twierdził nawet, że miał zdjęcia z uprowadzenia. Po latach pokaże aparat, który kupił mu holding. Ale zdjęć nie.
Przesłuchania U. odbywają się w ścisłej tajemnicy – nawet na leśnych parkingach. Rozpoznaje na zdjęciach domniemanych porywaczy Ziętary, wspomina o zamontowanym w mieszkaniu mikrofonie. Obiecuje wyjawić, kto zabił dziennikarza i gdzie ukryto ciało, bo był dopuszczony, jak mówi, do wielu tajemnic holdingu. Kosmaty robi gest dobrej woli – składa wniosek o kasację jednego z wyroków. Jerzy U. odzyskuje także paszport. Znajomym opowiada, że „załatwi Mariusza” i inne osoby z Elektromisu.
Po Gawroniku do aresztu trafiają ochroniarze „Ryba” i „Lala”. Trzeci z domniemanych porywaczy z 1992 r., „Kapela”, nie żyje od lat. Miał się zastrzelić z własnej broni w domu kochanki. Sęk w tym, że kobieta raz zeznała, że widziała moment samobójstwa, potem zaprzeczyła. W półświatku krążyła informacja, że „Kapelę” zastrzelono, bo miał wyrzuty sumienia z powodu Ziętary. Może gdyby po śmierci zbadano, czy na dłoniach ochroniarza są ślady prochu, sprawa byłaby prostsza. Ale ciało „Kapeli” umyto w szpitalu.
***
Prokuratura, choć z kłopotami, zamyka sprawę Ziętary dwoma śledztwami i trzema podejrzanymi w areszcie. Ale gdy „Baryła” wycofuje się z zeznań w sprawie senatora, to samo robi Jerzy U. w sprawie ochroniarzy. Nie wie jednak, że policja i prokuratura wiedzą, iż przed zmianą zeznań spotkał się z Krystianem C., numerem dwa w holdingu. Mężczyzna był wtedy, co wiemy nieoficjalnie, inwigilowany.
Zmiana zeznań Jerzego U. zaczyna wyglądać inaczej, kiedy wyjdzie na jaw, że na konta firmy jego żony trafia pół miliona złotych za „doradztwo i konsultacje dla rady nadzorczej firmy Czerwona Torebka w zakresie zagrożeń i bezpieczeństwa firmy”. Czerwona Torebka to jedna ze spółek, która wyłoniła się z Elektromisu (podobnie jak marki Biedronka, Żabka czy Małpka Express). Co ważne, do przelewów dochodzi już po tym, jak dzięki zmianie zeznań z aresztu wychodzą „Ryba” i „Lala”.
Kilkanaście miesięcy później razem z Łukaszem Cieślą odnajdujemy Jerzego U. Przed kamerą opowiada nam tę samą wersję, którą przekazał prokuratorowi Kosmatemu. Twierdzi, że się nie boi. Piszemy tekst i robimy reportaż dla „Superwizjera” TVN. W dniu emisji ludzie holdingu próbują go zablokować i wypuszczają informację, że Jerzy U. szantażował firmę, żądając 3 mln zł za wycofanie się z zeznań i z rozmów z dziennikarzami. O wcześniejszych przelewach na pół miliona złotych dla jego żony nie wspomnieli.
***
W poznańskim sądzie ruszają dwa procesy: Aleksander Gawronik oskarżony został o podżeganie do zabójstwa Ziętary, a „Ryba” i „Lala” w osobnej sprawie – o porwanie. „Baryła” znowu robi woltę i podtrzymuje pierwotne zeznania. Mówi jednak także o rozczarowaniu działaniami prokuratury, która miała mu pomóc w wyjściu na wolność. W tym roku mija 25 lat jego odsiadki i może zacząć oficjalne starania o skrócenie kary. Zgodził się na krótką rozmowę telefoniczną z nami i powiedział, że kiedy wyjdzie, ujawni całą prawdę o śmierci dziennikarza.
W drugim procesie Jerzy U. także potwierdza to, co zeznał w śledztwie. Za chwilę jednak trafi do aresztu, zatrzymany pod zarzutem płatnej protekcji. Kiedy siedzi, zza krat wysyła nam informację: to zemsta Elektromisu. Nie mogą mnie zabić, ale dyskredytują jako świadka.
Postanawia dobrowolnie poddać się karze, a po wyjściu z aresztu tłumaczy nam, że przyznał się tylko dlatego, że straszono go długą odsiadką – a tak ma dostać tylko dwa lata więzienia. – Zostałem wrobiony w tej sprawie. Uważam, że to wszystko robota Elektromisu. Poznańska prokuratura nie chciała badać, za co tak naprawdę dostałem te pieniądze – twierdzi.
***
W obu procesach prokuratura poniosła porażkę. Gawronika uniewinniono w obu instancjach, ochroniarzy z Elektromisu – na razie w pierwszej (terminu sprawy apelacyjnej jeszcze nie ma). Prokurator Kosmaty w sprawie senatora napisał kasację do Sądu Najwyższego.
Jeszcze w czasie procesu do sądu zgłosił się Zdzisław K., były kolega Mariusza Ś., z domu dziecka, z więzienia i z Elektromisu. Chciał zeznać, że to właśnie „Szef” odpowiada za uciszenie Ziętary.
Nie został jednak przesłuchany ani przez prokuraturę (Kosmatego wcześniej odsunięto od drugiego śledztwa przeciwko ochroniarzom Elektromisu), ani przez sąd. A to właśnie Ziętara odnalazł Zdzisława K., kiedy ten ukrywał się w szpitalu psychiatrycznym przed organami ścigania.
W procesie apelacyjnym sąd odrzucił także zeznania nowego świadka, byłego ochroniarza senatora: on także twierdził, że to były polityk stał za uciszeniem reportera.
Czy jest szansa na wyjaśnienie tej sprawy? Wystarczy jedno polecenie prokuratora generalnego Adama Bodnara, by ją wznowić. Kiedy pisaliśmy książkę o Ziętarze, prokurator Kosmaty powiedział nam, że gdyby miał jeszcze dwa lata, sprawę mógłby wyjaśnić. A rozmawialiśmy w roku 2020. Są i inni prokuratorzy w stanie spoczynku, którzy chętnie pomogą.
W 30-lecie uprowadzenia dziennikarza Press Club Polska ustanowił nagrodę jego imienia za dziennikarstwo śledcze. Ale znacznie większym hołdem byłoby doprowadzenie tej sprawy do końca, by nie stała się ona symbolem przegranej państwa i triumfem wpływowych ludzi.
Wszystkie teksty z „Magazynu Kryminalnego Newsweeka” możesz przeczytać TUTAJ.

