Zamknięcie kilkuset osób na niewielkiej powierzchni ok. 10 tys. metrów nad ziemią to przepis na kłopoty, o czym regularnie przekonują się załogi pokładowe samolotów. Prawie każda z nacji ma swoich stereotypowych przedstawicieli jak z koszmaru: jedni piją na umór, inni ostentacyjnie nie stosują się do zasad bezpieczeństwa, z jeszcze innymi po prostu nie da się dogadać. Polacy też nie są bezproblemowi.
U nas, w czarterze — zaczyna Cezary — jest tak, że możesz sobie wyobrazić cokolwiek, co może stać się na pokładzie. I masz pewność, że to się wydarzyło. Przynajmniej raz.
Pilot wkracza ostatni
Cezary lata od trzech lat. Jest pilotem, co oznacza, że — w porównaniu ze stewardesami i stewardami — styczność z pasażerami ma ograniczoną. Piloci są świadkami tylko skrajnych sytuacji. Kiedy robi się niebezpiecznie, to od nich zależy, jakie środki zostaną podjęte.
Jarosław, który pilotem w PLL LOT jest od 20 lat, nie miał wielu takich sytuacji, ale wszystkie doskonale pamięta. — Lecieliśmy z Brukseli, kiedy pasażerka nadużyła alkoholu i zaczęła zachowywać się skandalicznie — wspomina. — Jako załoga mamy prawo do zastosowania przymusu bezpośredniego. Podczas tego feralnego lotu, po podjęciu decyzji, Litwinka została przywiązana do fotela, a na lotnisku czekała na nią policja.
Pilot podkreśla, że policjanci nie lubią tego typu zdarzeń, bo oznaczają dużo papierkowej roboty. — Wtedy wręcz straszyli załogę, że tu będzie sprawa sądowa za „nieuzasadnione zastosowanie przymusu bezpośredniego”. Ale wzięli tę panią do radiowozu, przejechali kawałek i szybko nas przeprosili, bo agresywna pasażerka już im zdążyła pokazać, do czego jest zdolna.
Smród na pokładzie
Kiedy nie jest niebezpiecznie, potrafi być bardzo nieprzyjemnie. Zuzanna, która jako stewardessa latała dwa lata w linii Enter Air, przywołuje fatalny lot już w czasie pandemii. — Trzy czwarte pasażerów było niesamowicie pijanych. Do tego stopnia, że nie mogliśmy ich usadzić na miejscu, żeby zapięli pasy — wspomina. — Nie byli też w stanie zapamiętać, gdzie jest toaleta. To miało konsekwencje: pasażerowie wymiotowali w maseczki, które były potem wszędzie. My w tym smrodzie musieliśmy potem wracać. O ile niektóre rzeczy można sprzątnąć, dzięki obsłudze naziemnej, to nie wszystko da się usunąć. A to jedna z wielu sytuacji. Lotnictwo kojarzę właśnie z takim typem pasażera. Na myśl o Hurghadzie do dzisiaj robi mi się słabo.
Sezon lotów do Egiptu, który dla części pasażerów jest jak druga Polska, tylko z palmami i tanimi drinkami, dobiega końca. To jednak nie oznacza, że poza sezonem jest znacznie lepiej.
Co więcej, nigdy tak naprawdę lepiej nie było. Jak przypomina Anna Sulińska, autorka książki „Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u”, jeszcze do niedawna latanie było dla większości Polaków praktycznie nieosiągalne. — Niewiele osób mogło wyjeżdżać za granicę, były to głównie wyjazdy w celach stricte służbowych, zawodowych, natomiast zwykły Kowalski wyjechać nie mógł — opowiada.
Pomimo wysokiego statusu lotów i ich ograniczonej liczby, już wtedy trzeba było wykazywać się kreatywnością w przypadku uciążliwych pasażerów. Sulińska przytacza historię jednej ze stewardes, gdy sytuacja na pokładzie wymykała się spod kontroli. — Pasażerowie dużo pili i trudno było nad nimi zapanować — opowiada reporterka. — Podczas lotu z Bułgarii jedna ze stewardes poszła do kokpitu i zamoczyła chusteczki w sosie pomidorowym. Pasażerowie byli już podchmieleni, a ona szła ostentacyjnie przez pokład z koleżanką, mówiąc, że pilot krwawi z nosa. To wzbudziło atmosferę strachu. I okazało się skutecznym sposobem, by zapanować nad pasażerami.
Lęk przed lataniem
Pracownicy linii lotniczych, z którymi udało mi się porozmawiać, zastrzegają, że w powietrzu nie ma uniwersalnych zasad. Zdarzyć się może wszystko. Oprócz pasażerów problemowych i bezproblemowych, są też zwyczajnie zagubieni. Jak przyznaje Cezary, brak obycia bywa przyczyną żartów wśród załogi pokładowej. — Gdy ktoś pyta, gdzie jest toaleta, koleżanki lub koledzy zaczynają tłumaczyć: „Musi pani otworzyć te drzwi, 10 metrów po prawej stronie są schody, schodami na dół i tam drugie drzwi, windą pani zjeżdża na dół i tam jest toaleta” — opowiada.
Ale czasami pasażerowie po prostu boją się lotu. Laura przyznaje, że często spotyka się z ludźmi starszymi, których samolot przerasta, bądź z osobami niepełnoletnimi, dla których pierwszy lot jest przeżyciem potwornie stresującym. Cezary wspomina: — Kiedyś, już po boardingu, wszyscy pasażerowie byli na pokładzie, oprócz 20-latka i jego dziewczyny. Chłopak stał w rękawie przed samolotem, bo panicznie się bał. Był zapłakany, zlany potem. Dziewczyna próbowała go uspokoić. To była sytuacja patowa. Finalnie, nasza decyzja była taka, że nie wpuszczamy tego pana na pokład. Taka osoba może być po prostu nieobliczalna.
Paweł, steward w Enter Air, stara się być empatyczny. — Latając z Polski, mam świadomość, że dla większości moich pasażerów na każdym rejsie to jest pierwszy lot w życiu — mówi. Związane jest to z tym, że niebo nad Polską otworzyło się dla wszystkich dopiero po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Pojawiło się więcej przewoźników, przez co koszty znacznie spadły.
Polak biesiadnik
Paweł na wstępie zastrzega: — Ja polskich pasażerów bardzo lubię. Jako największą zaletę wskazuje „atmosferę biesiady” — podoba mu się, że Polacy skracają dystans, co pozwala na szybkie złapanie kontaktu, miłą rozmowę.
Zuzanna i Laura zgadzają się, że z Polakami przyjemnie się rozmawia, jednak dla nich „atmosfera biesiady” oznacza także: pretensje, nadużycia i oczekiwanie, że stewardesy będą usługiwać pasażerom. Paweł przyznaje, że czasami pasażerowie potrafią się dopominać o zamówienie w najmniej odpowiednim momencie. — Pytają: „kiedy wreszcie będzie moja kanapka?”. A my przed chwilą asystowaliśmy komuś przy wbijaniu wenflonu, mamy rękawiczki na sobie, ale musimy trzymać nerwy na wodzy. To są te najgorsze sytuacje na pokładzie — kiedy ktoś dopomina się zamówienia wartego 20 zł, gdy my ratujemy życie.
Nie tylko alkohol
O ile Polacy bywają irytujący czy niekulturalni, pod względem bezpieczeństwa wypadamy w miarę bezproblemowo. Zarówno Laura, Cezary jak i Aleksandra, która pracuje w WizzAir, przyznają, że z tym bywa trudno z chasydami. Odmawiają zajęcia miejsca koło kobiet, przez co boarding do Tel Awiwu potrafi trwać ponad dwie godziny. Jednak nie to jest największym problemem. — Gdy występują turbulencje, wszyscy w samolocie mają usiąść i zapiąć pasy. Ale jeśli jest czas ich modlitwy, to oni nie usiądą. Robią zgromadzenia, a to jest w samolocie zakazane ze względów bezpieczeństwa. Jeśli wszyscy stoją w jednym miejscu, to w sytuacji dekompresji na tym obszarze spadnie niewystarczająca liczba masek — opowiada Laura.
Są problemy ponadnarodowe — np. alkohol. Polacy oczywiście nie stronią od wysokoprocentowych napojów — Zuzanna przyznaje, że wśród załóg z innych krajów mówi się o „Polacus alcoholicus” — jednak nie jesteśmy jedyni. Kierunki, podczas których króluje alkohol, to też: Norwegia, Szwecja, Rosja czy Gruzja.
Pracownicy linii lotniczych mają swoje antypatie: Aleksandrze trudno znieść Gruzinów, bo nagrywają ją telefonami i pokazują kolegom, Jarosław uważa, że najniebezpieczniejsze połączenie to Rosjanin, lot trwający ponad 8 godzin i butelka wódki, natomiast dla Pawła trudne są podróże z Brytyjczykami, bo się wywyższają. — Są bardzo niecierpliwi. Zapłacili, więc wymagają. Nie ukrywają, że są ponad nami.
Podniebna służba
Personel pokładowy przez niektórych traktowany jest jak służba. — Pasażerowie często uważają, że stewardesa to taka podniebna kelnerka — mówi Cezary. Zuzanna potwierdza: — Często słyszy się od pasażerów: „O, jaka była dzisiaj miła obsługa”. Ścina mnie wtedy z nóg, bo uświadamiam sobie, że leciałam z tą osobą parę godzin, robiłam wszystko, żeby była bezpieczna, ale dla niej jestem tylko „obsługą”.
Skąd przekonanie, że zawód stewardesy i stewarda polega na beztroskim podawaniu kawy? Laura podkreśla, że to kwestia okoliczności. — Stewardesa na pierwszym miejscu odpowiada za bezpieczeństwo. Ale to jest sprzeczne z tym, co pasażerowie widzą. To zawód, którego główne kompetencje widoczne są dopiero wtedy, kiedy będzie jakaś awaria. Tak naprawdę nie chcemy ich zobaczyć — mówi.
Jak opowiada Sulińska, historycznie stewardesy — oprócz dbania o bezpieczeństwo — pełniły też rolę tłumaczek czy przewodniczek turystycznych. Obecnie serwowanie posiłków nadal stanowi ułamek ich umiejętności. Szkolenie stewardes trwa około ośmiu tygodni, z czego na umiejętności dotyczące serwisu poświęca się dwa do trzech dni. Pozostały czas wypełnia nauka procedur bezpieczeństwa. Załogi pokładowe szkoli się m.in. pod kątem pierwszej pomocy. O szczegółach procedur bezpieczeństwa nie mogą rozmawiać, właśnie dlatego, by tego bezpieczeństwa nie narażać.
Członkowie załóg pokładowych mają różne opinie na temat zawodu. Zuzanna zrezygnowała po dwóch latach, Aleksandra po trzech miesiącach czuje się znużona, ale Paweł z kolei, latając trzeci rok, nadal czuje się zainspirowany. On też przytacza historie o pijaństwie i chaosie, ale spośród tego wydobywa takie chwile, jak podniebne zaręczyny, których świadkiem był już trzy razy.