Kinga, 32 lata: — Zaczęło się od tego, że prawie codziennie gdzieś wychodziliśmy. Oboje jesteśmy towarzyscy, lubimy spotykać się z innymi. Wojtek prowadził ze wspólnikiem firmę. Podpisany kontrakt trzeba było uczcić, a ciężki dzień był argumentem do tego, żeby ulżyć sobie w stresie. I tak codziennie pojawiał się alkohol.
Wojtek lubił klimat biesiadowania. Najchętniej pił wina i drinki. Na podziemnym parkingu trzymał całe skrzynki alkoholu. Nigdy go nie odcinało, był elegancki i kulturalny. I zarabiał duże pieniądze, więc Kinga z łatwością tłumaczyła sobie, że picie mu nie szkodzi, skoro tak świetnie funkcjonuje.
Zaniepokoiła się po raz pierwszy, kiedy dotarło do niej, że wsiąka w jego styl życia. Po zakrapianej imprezie trudniej jej było wstać i była mniej skoncentrowana w pracy. On miał nieregularne godziny, ona etat, więc musiała być na godz. ósmą. Zaczęła się stresować, że coś zawali.
Nie potrafił przestać. Kiedy wracali z imprezy, zawsze brał jeszcze na drogę butelkę wina albo whisky. — Po alkoholu stawał się męczący. Wchodziły melancholijne historie, dopytywał, czy go słucham, czy coś pamiętam. Trudno go było spacyfikować, żeby poszedł spać. Nie było agresji, ale zdarzały się chamskie odzywki — opowiada Kinga.
W pewnym momencie przestała regularnie uczestniczyć w imprezach. Kiedy kłócili się o to, że Wojtek pije za dużo, za każdym razem skutecznie zamykał jej usta. — Potrafił pięknie mówić o zmianie, jako sprzedawca ma to w zakresie obowiązków. Nawijał mi makaron na uszy: dużo stresu, problemy z dzieckiem z poprzedniego związku, intensywny czas w pracy. Ale to przecież nie trwało wiecznie, te trudności mijały. Wtedy argumentami było to, że celebruje życie i że nic złego nie robi. Mówił mądrze, bardzo chciałam mu wierzyć — stwierdza Kinga.
Miała pomyśleć, że wychodzi jej naprzeciw, kiedy obiecał, że zrezygnuje z wysokoprocentowych trunków. W tygodniu pił tylko wino i prosecco, ale za to, jak oranżadę. Odbijał sobie w weekend, sięgając po whisky. W komórce lokatorskiej na podziemnym parkingu trzymał całe skrzynki alkoholu. Kiedy odkryła puste małpki, wypijane szybko w drodze do domu, uświadomiła sobie, że to początek końca.
Nie wyszła jednak szybko z roli i nadal była jego dobrą wróżką. Jak trzeba było gdzieś pojechać, mogła go podrzucić, kiedy okazywało się, że potrzebne są zakupy dla dziecka, zwykle robiła je ona. Razem z Wojtka wspólnikiem kamuflowała jego wpadki w pracy. Podkreśla jednak, że mimo alkoholu, zawodowo radził sobie świetnie. Firma nadal przynosiła duże zyski i codziennie się w niej pojawiał. — Wkurzało mnie, że muszę załatwiać za niego różne rzeczy, ale uczucie było silniejsze — twierdzi.
Któregoś wieczoru, po powrocie z kolejnej imprezy, Wojtek zaczął bełkotać, nie szło go zrozumieć, a w trakcie swojego monologu stracił równowagę i upadł. To był dla Kingi sygnał, że czas się pakować. Do dziś (a minęły trzy lata) próbuje się uporać z poczuciem straty po tym związku. — Łatwiej by mi było, gdyby stało się coś nieeleganckiego albo niefortunnego, co by przekreśliło naszą relację. A u nas jedynym, co przeszkadzało, był alkohol. Poza tym dogadywaliśmy się świetnie. To mnie przy nim trzymało przez cztery lata — mówi.
Dobry człowiek
Partner 35-letniej Amelii wypijał średnio 2-3 piwa dziennie. Szczególnie zaczęło ją to drażnić, kiedy zaszła w ciążę. Nie było awantur, raczej ona narzekała, a on przeczekiwał. Jak za mocno się nakręcała, szedł na ryby. Nie widział nic złego w tym, że pije codziennie. Twierdził, że to go relaksuje i że lubi smak piwa. I zapewniał, że w każdej chwili może przestać. Poprosiła więc, żeby jej udowodnił. Nie pił wtedy przez dwa miesiące. Kiedy test się zakończył, znów otworzył puszkę. — Dzisiaj w teorii prawie z każdego można zrobić alkoholika. Jeśli pije raz w tygodniu albo co weekend — już można go uznać za uzależnionego, bo robi to regularnie. A przecież Włosi codziennie piją wino do obiadu i nikt nie mówi, że mają problem — twierdzi Amelia.
Dr n. med. Katarzyna Nowakowska-Domagała, specjalistka w dziedzinie psychoterapii uzależnień, adiunktka w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego: — To, co powinno zaniepokoić, to rutynowość zachowań związanych z piciem — częstotliwość i intensywność sięgania po alkohol, na przykład prawie każdego wieczora 1-2 piwa, lampka wina czy szklaneczka whisky. Ale także oczekiwanie na moment, w którym będzie można się napić. Kolejne sygnały alarmowe to złość, niepokój lub napięcie, pojawiające się, gdy spożycie alkoholu nie jest możliwe, bo ktoś odwołuje spotkanie albo trzeba pojechać po dziecko na korepetycje. Alkohol staje się problemem, jeśli coś nam ułatwia albo załatwia, pozwala czuć przyjemne emocje lub nie czuć tych nieprzyjemnych. Niepokój może też wzbudzić coraz częstsze wypijanie jednorazowo dużych ilości, aż do stanu upojenia, trudność w zaplanowaniu ilości wypijanego alkoholu, potrzeba tzw. porannego klina albo „dopicia” po zakończeniu imprezy.
Patryk pracuje w budowlance. W tygodniu nie ma go w domu, wraca jedynie na weekendy. Amelia wie, że w dni robocze pije z kolegami codziennie. Kiedy nie widzi, łatwiej jej to zaakceptować. Poprosiła, by nie sięgał po alkohol, gdy jest w domu. — Dzięki temu aktywniej spędzamy czas, bo ma więcej energii, lepiej się też wysypia — stwierdza. — Nie wyczuwam w nim napięcia, że trzyma się tej weekendowej abstynencji.
Zdarza się jednak, że Patryk ma zlecenie blisko ich miejsca zamieszkania i wtedy nocuje w domu. Kiedy wieczorem otwiera piwo, Amelia tłumaczy mu, że przekroczył czterdziestkę, że teraz jeszcze bardziej musi o siebie zadbać, a takie dowalanie sobie alkoholem to nic dobrego. — Puszcza to mimo uszu, bo jest zdrowy jak ryba — mówi.
Picie partnera ją irytuje, ale w ostatecznym rozrachunku schodzi na dalszy plan. — Jesteśmy razem od 8 lat. Mamy udany związek, Patryk jest zaradny i obowiązkowy, ale przede wszystkim jest bardzo dobrym człowiekiem i wspaniałym ojcem. Wiem, że moja niechęć do jego picia ma duży związek z tym, w jakim wychowałam się domu, bo moja matka jest alkoholiczką. Nie chcę, żeby nasza córka miała obraz taty ciągle popijającego piwka. Pamiętam, jak w podstawówce ukrywałam, że mama pije. Mam nadzieję, że Laura nie będzie musiała przez to przejść.
Co zrobić, kiedy wydaje nam się, że wypijana ilość alkoholu jest niepokojąca? — Na początku warto szczerze i spokojnie rozmawiać z partnerem o obawach i faktach. Jeśli rozmowy prowadzą do kłótni i pogorszenia relacji, warto zweryfikować swoje obserwacje u specjalisty w dziedzinie psychoterapii uzależnień. Będzie mógł sprawdzić, czy i na ile picie partnera wpływa na związek i na samą zainteresowaną — mówi dr Katarzyna Nowakowska-Domagała. — Czasami, na przykład, gdy kobieta dorastała w rodzinie, gdzie był problem uzależnienia albo wcześniej miała uzależnionego partnera, może reagować nadmiernym niepokojem, lękiem czy złością na każdą ilość alkoholu, wypijaną przez bliską osobę. Jeśli jednak w toku rozmowy terapeuta oceni, że picie rzeczywiście może przekraczać bezpieczną granicę, udzieli wskazówek, co robić, a czego unikać, żeby zmotywować partnera do szukania pomocy.
„Lubię smak piwa”
32-letnia Karolina również uważa, że jej partner przesadza z piwem. — Jest jego fanem, lubi próbować różnych odmian. Kiedy w pandemii był lockdown i dużo wolnego czasu, zdarzało się, że Piotr wypijał po 6-8 butelek dziennie — opowiada. Na ilość spożywanego przez niego alkoholu wpływała też praca. Najpierw był przedstawicielem handlowym w firmie, której główna siedziba była oddalona od ich miejscowości o ponad 100 kilometrów. Decydował o swoim czasie pracy, nie musiał codziennie jeździć do klientów, wiele rzeczy robił zdalnie. I wtedy pił więcej. Tłumaczył, że po ciężkim dniu przyjemnie się zrelaksować, a ona próbowała przyjąć jego argumenty. — Ktoś w stresie zjada czekoladę albo ulubione żelki, kto inny sięga po lampkę wina — mówi. Ale były też kłótnie o alkohol. On zawsze twierdził, że ma prawo się odprężyć i że w niczym to nie przeszkadza. Poza argumentem zdrowotnym, nie miała innego. — Nie zawalał nic w pracy ani nie robił awantur, zajmował się dziećmi — zawsze na trzeźwo — i nie pił, gdy wiedział, że będzie trzeba gdzieś pojechać, mimo że też mam prawo jazdy — opowiada Karolina.
Teraz, przy innym trybie pracy (musi być w firmie codziennie) i dwójce małych dzieci, ale też na jej prośbę — Piotr pije mniej, średnio 3-4 piwa tygodniowo. — Podejrzewam, że wiele osób, patrząc na naszą relację, mogłoby stwierdzić, że jest uzależniony. Mnie też nieraz to przechodziło przez myśl. Ale przyjęłam, że dla niego to rodzaj hobby, jakkolwiek to nie zabrzmi. Absorbującego i niezdrowego, ale nie takiego, które by sprawiało, że staje się nieodpowiedzialny — mówi.
Dr Katarzyna Nowakowska-Domagała: — WHO wyraźnie zaznacza, że żadna ilość alkoholu nie jest bezpieczna dla zdrowia. Możemy mówić jedynie o ilościach, które wiążą się z mniejszym ryzykiem konsekwencji zdrowotnych, a i tutaj opinie ekspertów nie są jednoznaczne. Uzależnienie nie pojawi się z dnia na dzień. To podstępna choroba, której objawy rozpoznawane są dość późno, a w przypadku braku decyzji o leczeniu lub zmianie zachowania, z biegiem czasu znacznie się pogłębiają. Nie ma przy tym różnicy, po jaki alkohol człowiek będzie sięgał, bo w piwie, tanim winie i koniaku za wiele tysięcy złotych za butelkę jest ta sama substancja chemiczna — etanol. W najnowszych badaniach pojawiają się informacje, że nawet niewielkie dawki alkoholu, spożywane systematycznie, mogą powodować bardzo poważne szkody zdrowotne w dłuższym okresie.
Od teorii do praktyki
Mąż 37-letniej Edyty jest szkoleniowcem i w tygodniu pracuje w różnych miejscach w Polsce. Wiedziała, że alkohol pojawia się często, ale zawsze było jakieś wytłumaczenie: kolacja po skończonym spotkaniu, firma zaprasza na przyjęcie itp. Dopiero po trzech latach zorientowała się, że Łukasz pije szkodliwie. Minęło jeszcze kilka, zanim coś z tym zrobiła.
Wracał do domu w piątki. Już, kiedy dzwonił z drogi, wiedziała, że jest nietrzeźwy. Prosiła wtedy, żeby przyjechał później, jak dzieci pójdą spać. Przez siedem lat nie widziały taty pijanego. Dziwiły się tylko, że w sobotę i niedzielę choruje, a on po prostu dochodził do siebie. — To ja byłam ta niedobra, która się czepia tatusia, córki nie wiedziały, o co chodzi, kiedy po raz tysięczny tłumaczyłam Łukaszowi, że szkodzi sam sobie. Wiem, bo jestem DDA. On przytakiwał i kiedy był w domu, nie pił, a w niedzielę wyjeżdżał i zaczynało się od nowa. Nie sięgał też po alkohol na rodzinnych imprezach, dlatego ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę, gdy im mówiłam, że ma problem — opowiada Edyta.
Kiedy w weekendy mąż leczył kaca, ona chodziła na plac zabaw z dziećmi, jechała na zakupy albo do siostry. Dziś wie, że dając mu odpocząć, stwarzała przestrzeń do picia. Mógł odespać, nie był w nic zaangażowany, nie miał żadnych domowych obowiązków.
Na gruncie zawodowym nic nie można było Łukaszowi zarzucić. Dobrze zarabiał, był świetnym ekspertem, miał wiedzę i doświadczenie. Zdobywał zlecenia w całym kraju. Ale po alkoholu też łatwą ręką wydawał pieniądze. Zdarzało się, że nagle zapragnął kupić nowy telefon albo drogie słuchawki. Raz na takie zachcianki jednego dnia wydał 5 tys. zł.
Namawiała go na leczenie, nie chciał o tym słyszeć. Postanowiła więc poszukać pomocy dla siebie. — Trafiłam na supermądrego psychoterapeutę, który powiedział, że nie muszę Łukaszowi od razu wystawiać walizek za drzwi. Poradził, żebym zaczęła żyć osobno — opowiada. Wtedy przestała budzić męża do pracy i odbierać od niego telefony. Przyjęła zasadę: „zawalisz, twój problem”.
Po czasie zdarzały mu się już wpadki w pracy. Mówił, że jedzie na szkolenie, a okazywało się, że nie docierał albo kończył wcześniej, żeby się napić. Czasami wymówki wymyślał sam, zwykle przypisując choroby członkom rodziny, ale bywało też, że kryć musiała go Edyta. Mówiła na przykład, że wylądował w szpitalu, a tak naprawdę był w izbie wytrzeźwień. — Padały kolejne bastiony: małżeństwo, dzieci, życie zawodowe. Dopiero ten ostatni dzwonek go otrzeźwił. Wiedział, że musi dokonać wyboru — mówi. I wtedy zdecydował się na leczenie.
Ten okres Edyta wspomina gorzej niż czas picia. — Drugi raz nie zdecydowałabym się na bycie z kimś, kto trzeźwieje. Wcześniej funkcjonowałam w jego rytmie, wiedziałam, jaki będzie scenariusz. W piątek wróci pijany, położy się spać, w sobotę mu zrobię kazanie, potem pójdziemy na spacer i będziemy próbować udawać przed dziećmi, że jest w porządku, a w niedzielę wyjedzie i cały cykl się powtórzy. Wiedziałam, co robić, żeby to przeszło bez większych perturbacji dla córek. Teraz byłam w zupełnie nowej sytuacji, oboje poznawaliśmy się od nowa i kłóciliśmy więcej, niż wtedy, gdy był alkohol. On stał się bardziej czepialski, wkurzał się na przykład o bałagan w pokoju dziewczynek albo o to, że chcemy gdzieś jechać na wycieczkę. Twierdził, że wcześniej nie jeździliśmy i było dobrze — opowiada Edyta.
Od ponad trzech lat cieszy się z każdego dnia trzeźwości męża, a jednocześnie ma świadomość, że żyje na tykającej bombie. Przez długi czas bała się cokolwiek planować, bo wiedziała, że picie w każdym momencie może wrócić. Dlaczego zdecydowała się zostać z Łukaszem? — Jestem osobą, która dotrzymuje słowa, jeśli do czegoś się zobowiąże. Podałam mu rękę, ale na swoich warunkach. Jeśli dajemy szansę, musi być tą ostatnią. Kobiety często udają, że nie widzą problemu, sama robiłam to przez trzy lata. Tłumaczyłam sobie, że Łukasz pije w granicach rozsądku, bo na początku w piątki potrafił się powstrzymać i wracał trzeźwy, w weekend w ogóle nie pił. Nie chcąc widzieć problemu, robi się krzywdę samej sobie — zaznacza. — Mnie dużo dało pójście do terapeuty. Nie powiedział mi niczego nowego, wiedzę miałam dobrze opanowaną w teorii. Ale pomógł mi wprowadzić ją w życie.
Otrzeźwienie
Związek 28-letniej Doroty i Sebastiana trwał półtora roku. Kiedy zaczęli się spotykać, alkoholu było niewiele. A może tego nie zauważała, bo nie pił przy niej. Po tym, jak razem zamieszkali, codziennie schodziło od 2 do 4 piw, a potem się okazało, że jeszcze po drodze ze sklepu jedna małpka.
Na początku przymykała na to oko, często też piła z nim, ale w pewnym momencie zaczęło ją niepokoić, że sięgają po alkohol codziennie. Sebastian stwierdził, że sobie coś ubzdurała, gdy podzieliła się z nim swoimi odczuciami. W tym, że ma rację, upewniła się, kiedy poszedł na urlop i każdy dzień wolnego zaczynał od otwarcia piwa. — Często się kłóciliśmy, słyszało nas pewnie pół bloku. Ale próbowałam też podejść do tego na spokojnie, obiecywał wtedy poprawę, a potem nic się nie zmieniało — opowiada.
Kiedy przestała pić z Sebastianem, siadał sam albo wychodził z kolegami. Postawiła mu warunek, że jeśli będzie pijany, musi spać w salonie. Spędzał tam większość nocy, potem się okazywało, że czas na kanapie wykorzystuje na pisanie ze swoją byłą. Skarżył się jej m.in. na Dorotę, że się go czepia.
Ukrywał przed nią, że pije. Zdarzało się, że w kieszeniach kurtki znajdowała puste małpki. Za pierwszym razem odnalazł je pies, potem już przeszukiwała Sebastiana ubrania. To były momenty, w których zaczęły się u niej ataki paniki. — Przez pół godziny trudno mi było złapać oddech, cała się trzęsłam, nie mogłam się uspokoić — opisuje Dorota.
Wyrzucała go z domu cztery razy. Obiecywał, że pójdzie na terapię, że się zmieni, nie dotrzymywał słowa. W końcu to ona sobie obiecała, że go nie wpuści z powrotem, dopóki Sebastian nie zacznie się leczyć. Dwa tygodnie później widziała go z kolegami przed sklepem. Zamierza teraz zająć się sobą, czeka w kolejce na psychoterapię na NFZ. — Zmarnowałam półtora roku życia. Ktoś może pomyśleć, że to i tak niedużo, ale ten czas w związku mocno mnie wyniszczył. Ciągle byłam zestresowana, zastanawiałam się, czy znowu pił, czy będzie miał zły humor. Teraz odzyskałam wolność — twierdzi Dorota.