Wraz z upadkiem reżimu Baszara al-Asada, Rosja straciła największego sojusznika na Bliskim Wschodzie, w regionie, który nigdy nie był dla niej tak ważny, jak teraz. Moskwa już szuka nowych partnerów. — Kilka lat temu Rosjanie rozmawiali tylko z rządami, teraz rozmawiają z każdym — mówią eksperci.
To był dla Rosji cios wizerunkowy i techniczno-logistyczny, który wymusił mocne przekalkulowanie interesów. Rosja tego regionu nie odpuści. Gdzie teraz lokuje swoje wpływy i jakie konsekwencje może to mieć dla regionu i Zachodu?
— Utrata Syrii nie oznacza pełnego wycofania Rosji. Jeśli w to uwierzymy, przeoczymy moment, kiedy uderzy znowu. Ludzie na Kremlu to niebezpieczni przestępcy i musimy to niebezpieczeństwo zrozumieć. Jeśli nie weźmiemy tego na poważnie, to my będziemy w niebezpieczeństwie – mówi dr Nikolay Kozhanov ekspert w Programie Rosja i Eurazja z londyńskiego Chatham House.
Kulisy pałacu
Foto: Newsweek
— Choć z upadkiem Asada Rosja straciła na Bliskim Wschodzie wizerunkowo, ale nadal chce pokazać, że jest w stanie wspierać reżimy. Nawet jeśli jej obecność w regionie chwilowo spadła, szuka nowych partnerów, bo Bliski Wschód jest dla niej nie tylko kluczowym hubem militarnej logistyki i realizacji interesów, ale także częścią strategii rzucania Zachodowi wyzwań – zauważa dr Yevgeniya Gaber z George C. Marshall z European Center for Security Studies.
— Moskwa wychodzi z przekonania, że na Bliskim Wschodzie może mieć dobre relacje ze wszystkimi, od Izraela, po Arabie Saudyjską, Iran, Hamas, czy Hezbollah. Uważa, że jest jedyną zewnętrzną siłą, która nie prowadziła w regionie polityki kolonialnej, może więc odgrywać rolę mediatora, gracza, ale i być wszędzie tam, gdzie pojawi się próżnia po innych – mówi prof. Graeme P. Herd z George C. Marshall European z Center for Security Studies.
— Tej próżni będzie sporo, wszędzie tam, gdzie Stany Zjednoczone i Zachód nie będą priorytetyzowały swojej obecności, albo będą popełniały błędy, nawet nadal w Syrii, bo w tej chwili Zachód nie ma na nią pomysłu. Widzieliśmy, ile w ostatnich latach Rosja razem z Iranem wyrządziły tam szkód, czy też wspierając Huti w Jemenie. To region, przez który Rosja może mocno Zachodowi zaszkodzić – ocenia lulja Joja, dyrektor programu dot. Morza Czarnego w Middle East Institute w Waszyngtonie.
Toksyczny związek z Asadem
Historia aktywności Rosji na Bliskim Wschodzie już kilka lat temu pokazała, że działa tam, gdzie Zachód odpuszcza. Jej interwencja w Syrii wynikała z braku zdecydowanych działań Zachodu na wojnę domową w tym kraju i wycofywania się Stanów Zjednoczonych z tego regionu za pierwszej kadencji Donalda Trumpa w latach 2017-2021. To wręcz zachęciło Rosję do rozwijania tam swoich wpływów.
Do Syrii weszła z towarzyszącą temu retoryką sukcesu wspierając Baszara al-Asada w walce po jednej stronie z ISIS, Al-Kaidą a po drugiej z rebeliantami z opozycji wspieranymi m.in. przez Stany Zjednoczone, Zachód i Turcję. To dzięki pomocy Rosji Asad utrzymał się u władzy prawie dziesięć lat, a wojna była dla kraju wyniszczająca. W jej wyniku śmierć poniosło ponad pół miliona osób, a ponad 100 tys. uznano za zaginione. Gospodarka popadła w ruinę. Podział wsparcia był jasny. Rosja wspierała Asada za pomocą lotnictwa, a na ziemi wsparcia udzielał libański Hezbollah wspierany przez Iran.
W zamian za wsparcie udzielone Asadowi Rosjanie mogli korzystać z syryjskich baz wojskowych: lotniczej w Chmejmin pod Tartusem i portu w Latakii. Bazę w Chmejmin Rosja zbudowała jeszcze w latach 70. w okresie „zimnej wojny”, kiedy sojusznikiem Rosji był ojciec Baszara, Hafiz al-Asad, ale po „zimnej wojnie” z niej nie korzystała. Dzięki rozmieszczeniu w Syrii w 2015 r. kontyngentu wojskowego (bombowców, myśliwców okrętów) budowała wojskowe wpływy nie tylko w regionie Bliskiego Wschodu, ale miała dostęp do Afryki (Sudanu, Libii, Mali, Burkina Faso, czy Republiki Środkowoafrykańskiej). Najemnicy grupy Wagnera, a potem Korpusu Afrykańskiego wspierali rebeliantów, generałów, którzy w zamian pozwalali rosyjskim firmom na handel czy wydobycie surowców.
Dzięki Syrii Rosja wzmocniła się geopolitycznie, ale też testowała technologie i taktykę wojskową. – Używała Syrii nawet do rehabilitacji swoich dowódców, którzy nie radzili sobie dobrze w Ukrainie. Wydalano ich do Asada, gdzie dowodzili rosyjskimi kontyngentami i po paru latach sprowadzano znowu do Rosji. To, jak źle radzili sobie w Ukrainie, szło w niepamięć – mówi prof. Graeme P. Herd z George C. z Marshall European Center for Security Studies.
Rosja profitowała też z obecności w Syrii gospodarczo, ale trudno oszacować w jakiej skali, bo większość z tych profitów była nielegalna, gdyż wszystko, co działo się w Syrii, było w rękach reżimu. Z portu w Tartus, w którym stacjonowała Rosja następował eksport syryjskiego captagonu, którego wartość szacowano na 10 mld dol. rocznie. Port znajdował się pod kontrolą czwartej dywizji, którą kierował brat Asada, Maher. — Wiadomo, że w tej dywizji była brygada, którą wspierała Rosja. To była najbardziej efektywna jednostka syryjskiej armii, kontrolująca wszystko. Trudno więc operować tutaj konkretnymi kwotami – ocenia prof. Graeme P. Herd.
Rosja traktowała syryjską, wyniszczoną gospodarkę, jako rynek zbytu. — Sprzedawała Syrii kradzione z terenów Ukrainy zboże, szczególnie z Krymu. Widzimy, że po upadku Asada, próbowała przeorientować swoje interesy i robić to w Egipcie – mówi dr Yevgeniya Gaber z George C. Marshall European Center for Security Studies.
Wspieranie Asada było dla Rosji opłacalne, ale nie za wszelką cenę. To była czysta kalkulacja interesów i Rosja zrezygnowała z jego wspierania, kiedy załamała się też irańska linia oporu wspierająca syryjskiego dyktatora. Wymiana ognia z Izraelem, którą Hezbollah rozpoczął dzień po ataku Hamasu 7 października 2023 r., mająca wesprzeć Hamas, doprowadziła w końcu do wojny. Izrael zdziesiątkował Hezbollah militarnie, ale też zlikwidował całe jego zaplecze dowódcze, łącznie z jego najwyższym przywódcą Hassanem Nasrallahem i jego następcą.
Asad stracił więc wsparcie organizacji, która przez lata walczyła z nim ramię w ramię przeciwko rebeliantom. Kiedy Hezbollah był słaby jak nigdy od powstania w latach 80-tych, Putin też odpuścił ze wsparcia za wszelką cenę. — Ta decyzja pokazuje też, że front ukraiński jest dla Rosji zdecydowanie najważniejszy. 90 proc. zaangażowania rosyjskiej armii jest w Ukrainie. Odpuszczenie Asada oznaczało wybór Ukrainy, która wysysa z rosyjskiej armii tlen i militarne możliwości – tłumaczy prof. Graeme P. Herd.
Udzielenie Asadowi i jego rodzinie, po ucieczce z Syrii, schronienia wcale nie oznacza, że Putin uznaje go za wielkiego sojusznika. — Braliśmy to za pewniak, ale w rzeczywistości Rosja nigdy nie była z niego zadowolona i już kilka lat temu podejmowała próby znalezienia za niego jakiejś alternatywy. Asad był dla niej po prostu toksyczny. Nawet w 2015 r., kiedy weszła do Syrii, rozważała zmianę rządu w Damaszku. Było nawet kilku kandydatów, o których mówiono – twierdzi dr Nikolay Kozanov z Chattam House.
Syryjski rząd chce wydania Asada, a w zamian nowe władze pozwolą Rosjanom stacjonować w bazach na syryjskim terytorium. Na razie Rosja się na to nie zdecydowała. Rozmowy nie idą po jej myśli. Po utracie pełnej swobody działania w Syrii, którą zapewniał Rosji Asad, Moskwa wycofała większość sprzętu i statków. Jeszcze częściowo jest obecna w bazie lotniczej i ma nadzieję na jej zachowanie do celów logistycznych. Liczy na dalsze wykorzystywanie jej do bliskowschodnio-afrykańskiej komunikacji i liczy też, że jej obecność zrównoważy trochę tureckie wpływy w Syrii.
Nowe władze zdają sobie jednak sprawę, że to Rosja wspierała krwawy reżim Asada, wspólnie z nim dokonując zbrodni, bombardując cywilów i rebeliantów z opozycji. — Nawet jeśli rosyjskie bazy zostaną, trzeba by uregulować ile sprzętu, czy ilu żołnierzy mogłoby tam pozostać, jaki byłby status baz i jak z nich korzystać — mówi prof. Graeme P. Herd.
Dywersyfikacja interesów
Oprócz wsparcia Asada w Syrii, Moskwa wspierała generała Chalifę Haftara w Libii, zacieśniała relacje z Egiptem i angażowała się w Sudanie, bo zawsze dywersyfikowała swoje interesy, jednak utrata Asada wymusza ich totalną reorientację, bo nigdzie nie miała takich możliwości i swobody działania jak w Syrii.
Jeśli chodzi o logistykę militarną, Rosja próbuje dogadywać się z Libią, ale ta współpraca ma swoje ograniczenia ze względu na sytuację wewnętrzną w kraju, ale i słabą infrastrukturę. Rosja rozmawia w podzielonej Libii ze wszystkimi, bo i z Rządem Jedności Narodowej (GNU) w Trypolisie uznanym przez społeczność międzynarodową i generałem Chalifą Haftarem z Bengazi.
Już w grudniu po upadku Asada, Rosja zaczęła przerzucać sprzęt do baz lotniczych w Libii. Do położonej na wschód od Bengazi Al Hadim (używanej przez Kadafiego) i zbombardowanej w 2011 r. przez lotnictwo francuskie Al Dżufra. — To jednak duża operacja logistyczna, a bazy są stare i zniszczone. Trzeba je ponownie przystosować, co będzie czasochłonne i drogie. Oprócz sprzętu Rosja przerzuca tam także syryjskich bojowników, którzy walczyli po stronie Asada – mówi dr Nikolay Kozanov.
Libia za Kadafiego była dla Moskwy ważnym sojusznikiem w regionie ze względów ekonomicznych, bezpieczeństwa i logistyki. Kiedy trzy lata po jego śmierci, w 2014 r. wybuchła wojna domowa, Rosja postanowiła wesprzeć nie władze w Trypolisie, a generała Chalifę Haftara w Bengazi. Najpierw za pośrednictwem Jewgienija Prigożyna i jego grupy Wagnera a po jego „marszu na Moskwę” Korpusem Afrykańskim kontrolowanym przez rosyjskie Ministerstwo Obrony.
Libijska układanka nie jest więc taka prosta, dlatego Rosja, jeśli przerzuci się częściowo z Syrii do Libii, raczej wycofa się do „szarej strefy” i będzie próbowała współpracować z obiema stronami ocenia dr Nikolay Kozanov: – To będzie dla niej korzystniejsze, ponieważ niedoprowadzenie do wojny domowej i zachowanie dwuwładzy w tym kraju pozwoli Rosji zachować wpływy i kontynuować operacje logistyczne w Afryce. Jednak Libia ma embargo na broń, działanie Rosji mogłoby je naruszyć, będzie więc musiała działać nieoficjalnie, ale będzie też potrzebowała porozumień regionalnych mocarstw – mówi ekspert.
W porównaniu z Syrią Libia jest trudniejsza logistycznie, bo to dłuższa trasa, wymagająca międzylądowania, co znacznie zmniejsza możliwość np. szybkiego przemieszczania sprzętu wojskowego, który być może będzie musiał być transportowany drogą morską. Dlatego Rosja nadal próbuje znaleźć alternatywy w innych krajach. — Bierze pod uwagę możliwość wynajęcia lokalizacji nawet w krajach takich jak Tunezja. Próbowała z Port Sudan w Sudanie, ale na ten moment to się nie udało. Tym bardziej będzie więc szukała zbliżenia z Egiptem, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi czy Arabią Saudyjską – mówi prof. Graeme P. Herd.
— Rosja ma relacje z państwami regionu Basenu Morza Śródziemnego jeszcze z okresu zimnej wojny. Jedną z opcji pozostaje dla niej Algieria, która jest zależna od Rosji militarnie, jeśli chodzi sprzęt, wyposażenie armii, a nawet łodzi podwodnych, może być więc częściowym rozwiązaniem – mówi lulja Joja, Dyrektor Programu dot. Morza Czarnego w Middle East Institute w Waszyngtonie.
Jednak do działań logistycznych w regionie nie jest to wymarzona lokalizacja. Pojawiły się też próby w Jemenie, ale Jemen niewiele może Rosji zaoferować w zamian, Rosja mu znacznie więcej. Rosja mogłaby zaoferować irańskiemu proxy broń, małe rakiety, wywiad, jednak według ekspertki nie jest w stanie rekrutować stamtąd na dużą skalę nawet bojowników na front z Ukrainą. — Są źle wyszkoleni i słabi — mówi Joja.
Jednak wspieranie Huti to też uderzenie w Zachód. – Widzieliśmy już jak Iran wspierając Huti, przy użyciu tak naprawdę niewielkich nakładów finansowych, był w stanie mocno Zachodowi zaszkodzić. Kosztowało to Zachód już miliardy dolarów, bo Hutii zablokowali szlaki morskie na Morzu Czerwonym – zauważa ekspertka.
Towarzysze podróży
Bliski Wschód jest potrzebny Rosji nie tylko do logistyki, ale gospodarczo i do omijania sankcji. Do budowania tych relacji Rosja wykorzystuje wszystkie narzędzia: militarne, gospodarcze i dyplomatyczne, ale trudno te relacje nazwać sojuszami. To raczej współpraca oparta na korzyściach i współzależnościach.
— To relacje przypominające towarzyszy podróży w jednym aucie, bez emocji, bez sympatii, musisz tym autem wspólnie jechać. Jeśli dziś opłaca się rozmawiać krajom Bliskiego Wschodu z Rosją, to rozmawiają, jeśli jutro będzie opłacało się rozmawiać z Chinami, to też będą rozmawiać – mówi dr Nikolay Kozhanov.
W tym regionie nie ma klasycznych sojuszy w zachodnim rozumieniu. Szczególnie po porażce Rosji w Syrii, bo stało się jasne, że Rosja może zostawiać swoich sojuszników i nie jest tak silna, jak mówi. — Dlatego dla krajów na Bliskim Wschodzie będzie odgrywać rolę alternatywną w stosunku do Chin czy Stanów Zjednoczonych — ocenia ekspert. Współpraca z Rosją jest korzystna, ale nie za bliska, co pokazał przypadek Syrii. Asad dzięki Rosji utrzymał władzę w kraju przez lata, ale to była władza osamotniona i odizolowana. – To pokazuje, że wsparcie ze strony Rosji może być toksyczne i może prowadzić do większej izolacji przez Zachód – mówi dr Yevgeniya Gaber z George C. Marshall European Center for Security Studies.
Większość z krajów na Bliskim Wschodzie ma z Rosją jakiś interes, wymianę gospodarczą i handlową. Przez porty w Zjednoczonych Emiratach Arabskich surowce z Rosji sprzedawane są dalej do Europy i Afryki. Tam też od lat 90. rosyjski półświatek przestępczy lokuje swoje pieniądze i firmy. Drugim partnerem w regionie po ZEA jest dla Rosji Arabia Saudyjska, która kupuje od niej surowce, szczególnie do swoich elektrowni. Z Katarem i Kuwejtem jest podobnie, to czysty biznes. Bahrajn robi to, co powie Arabia Saudyjska. Bez krytyki wojny w Ukrainie, bo tym relacjom przyświecają profity ekonomiczne i możliwości, które z niej wynikają. Kraje Zatoki uważają, że ekonomię i wojnę należy rozgraniczyć.
Rosyjsko-turecki roller coaster
Innym partnerem w regionie, ale o zdecydowanie trudniejszych relacjach, jest dla Rosji Turcja. Kraj członkowski NATO, który zacieśnia więzi z Europą. – Relacje obu tych państw to jak roller coaster i pomimo deklaracji obu stron, że są one dobre, to można je ocenić raczej jako bardzo pragmatyczne, dość wybiórcze i to raczej się nie zmieni. Turcja korzysta teraz na słabszej pozycji Rosji w regionie, szczególnie po upadku Asada (to ona wspierała rebeliantów, którzy go obalili – przyp. red.) i poszerza swoje wpływy nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale też w obszarze Basenu Morza Czarnego, gdzie Rosja została osłabiona przez działania Ukrainy. W tym momencie ona jest teraz wygranym i chce tę pozycję utrzymać – dr Yevgeniya Gaber.
— Po tym, co stało się w Syrii, Turcja zmaksymalizowała swoją siłę w regionie, bo ma skomplikowane relacje z Iranem i resztą krajów na Bliskim Wschodzie. Na pewno Donald Trump będzie ją wzmacniał, gdyż wyrażał swoje zadowolenie z powodu tego, co się stało w Syrii — ocenia lulja Joja.
Irański sojusz na „złe” czasy
Jednym z kluczowych dla Rosji partnerów w regionie Bliskiego Wschodu, od lat pozostaje Iran. W styczniu tego roku prezydenci obu krajów podpisali w Moskwie porozumienie o partnerstwie strategicznym na dwadzieścia lat. Masud Pezeszkian i Władimir Putin w geście porozumienia uścisnęli sobie ręce. Oba kraje łączy wspólny los alienacji na politycznej arenie międzynarodowej i sankcje, i oba kraje kontrolują też prawie 40 proc. światowych rezerw gazu ziemnego i 20 proc. ropy naftowej. Po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie współpraca z Iranem nabrała rozpędu, szczególnie w zakresie militarnym. Rosja zaczęła kupować irański sprzęt, jak przeciwlotniczy system Arman, pociski Fath-360 oraz drony shahed, a irańscy specjaliści zaczęli szkolić rosyjskie wojsko. Obu krajom na rękę jest też wymiana handlowa, a wiele z irańskich firm stacjonuje w Astrachaniu niedaleko Morza Kaspijskiego.
— Będziemy widzieć tę współpracę w różnych obszarach, nie tylko militarnym, współpracy w Syrii, współpracy w zakresie sankcji, po wspieranie irańskich „proxy” w regionie (Huti, czy Hezbollah). Iran dużo Rosji zaoferował, ale też dużo od Rosji oczekuje. W ostatnich miesiącach raczej widzieliśmy, że artykułował, iż Rosja nie robi wystarczająco dużo, jeśli chodzi o proxy, co zresztą pokazał upadek Asada — mówi lulja-Sabina Joja, Dyrektor Programu dot. Morza Czarnego w Middle East Institute w Waszyngtonie.
Iran oczekuje w tej współpracy, że Rosja będzie go też wspierać w dyplomatycznych relacjach, na różnych platformach, jak Rada Bezpieczeństwa ONZ, czy ze Stanami Zjednoczonymi, szczególnie po przejęciu władzy w Białym Domu przez administrację Donalda Trumpa, która będzie mocno naciskać na redukcję, bądź likwidację irańskiego programu militarnego. Iran liczy na pomoc Rosji w tym zakresie, co zresztą w rozmowach z Amerykanami Rosja zaproponowała. Im bardziej Biały Dom będzie naciskał na Iran, tym bardziej Rosja będzie mogła oferować pomoc. Już rozmowy o irańskiej sytuacji nuklearnej, odbyły się niedawno między Iranem, Rosją a Chinami.
— Relacje z Iranem będą zależały od tego, jak daleko Trump pójdzie z Iranem. Im bardziej, będzie wywierał presję, tym bardziej w grze pojawi się Rosja. Z drugiej strony — Rosja może pomóc Iranowi w produkcji nuklearnej tak jak w przypadku Korei Północnej. To jest jej wojna hybrydowa z Zachodem — twierdzi Prof. Graeme Herd z George C. Marshall European Center for Security Studies.
Relacje obu krajów to raczej czysta kalkulacja zysków. — Ani Rosja ani Iran nie są partnerami, na których można polegać. Te kraje, które raczej skupiają się na swoich narodowych interesach, ale też wrogach, a tu oba mają wspólnego, Zachód i Stany Zjednoczone. Ta współpraca opiera się na tym, co dla tych krajów jest niezbędne do przeżycia, bilateralnie, ale też multilateralnie np. we współpracy z Chinami — ocenia lulja Joja.
„Zraniona bestia”
— Sukces Rosji na Bliskim Wschodzie w latach 70. nie był spowodowany rosyjską dyplomacją, ale błędami i porażkami Stanów Zjednoczonych. Teraz jest podobnie — mówi dr Nikolay Kozanov. Z tym że Rosja kiedyś a dziś, to już nie to samo. Kilka lat temu Rosjanie rozmawiali tylko z rządami, teraz rozmawiają z każdym, bojówkami, organizacjami, czy nawet w Afganistanie z talibami. Jeszcze parę lat temu Rosja uważała ich za niebezpiecznych terrorystów, teraz wykluczyła ich z tej listy. — Dziś talibowie odwiedzają Rosję i są witani jak przyjaciele. Talibowie też rozkładają Rosjanom czerwone dywany w Kabulu. Dla Rosji nie ma znaczenia, co robią z kobietami czy edukacją – ocenia dr Nikolay Kozanov.
Przez sankcje i wykluczenie na arenie międzynarodowej z powodu wojny w Ukrainie, Rosja szuka dziś sojuszy wszędzie, szczególnie tam, gdzie nie ma Stanów Zjednoczonych i Zachodu. Utrata Syrii była dla Rosji stratą logistycznego hubu, bo dawał jej ogromne możliwości manewru nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale i w Afryce. — Po utracie Asada Rosja szuka rekompensaty w innych miejscach i przegrupowuje swoje interesy, podważając przy tym stabilność tego regionu — mówi dr Yevgeniya Gaber.
A jakie konsekwencje miało podważanie stabilności w niektórych państwach, doświadczyła sama Europa, bo to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie, nie pozostaje bez wpływu na nią. Gdyby nie wsparcie militarne Rosji, Asad nie utrzymałby się tyle lat u władzy. Dzięki niej mógł prowadzić brutalną wojnę domową, która doprowadziła w 2015 r. do kryzysu uchodźczego w Europie i chaosu na jej zewnętrznych granicach. W latach 2015-2023 4,5 mln Syryjczyków próbowało przedostać się do Europy, prawie 1,3 mln uzyskało ochronę międzynarodową w UE, większość przyjęły Niemcy.
Rosja Syrii jednak nie odpuszcza i choć ewakuowała większość sprzętu i statków, to nadal próbuje tam zostać. – Mówienie o tym, że Rosja została w Syrii pokonana, jest niebezpieczne. Ona tylko zoptymalizowała swoją obecność, to nie jest koniec historii – mówi dr Nikolay Kozanov i dodaje: — Bestia została zraniona, a nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż zraniona bestia.
