Rosjanie wyróżniają dwie formy antropofagii: ludojedstwo (dosłownie „ludożerstwo”, czyli „zjadanie ludzi”) i trupojedstwo („zjadanie zwłok”).
Podczas pobytu w Ufie specjalista od autopromocji William Garner naciskał Kelly’ego, aby uzyskać od niego informacje na szczególnie interesujący go temat kanibalizmu. Oznajmił, że liczy na to, iż przed powrotem do kraju będzie miał szansę przeprowadzić wywiad z kanibalem. Nie była to z jego strony, tylko chorobliwa ciekawość — przełożeni polecili mu znaleźć solidne, niezbite dowody na istnienie tego zjawiska. ARA [American Relief Administration – Amerykańska Administracja Pomocy – przyp. red.] już wcześniej otrzymała sowieckie raporty dotyczące owego problemu, ale wolała sama potwierdzić dane. „Są tacy — powiedział Kelly Garnerowi — ale nie zechcą mówić na potrzeby publikacji”.
Kelly słyszał mnóstwo historii od przyjazdu do Rosji. Nie wątpił, że tamtej zimy doszło do tysięcy aktów kanibalizmu, trudno było jednak uzyskać dokładne szczegóły. Niewielu sowieckich urzędników miało ochotę rozmawiać z Amerykanami o tym najbardziej przerażającym aspekcie głodu, głównie z poczucia wstydu i zażenowania tym, co w ich mniemaniu mówiło to o ich kraju. Mimo to kilku z nich podzieliło się z Kellym swoją wiedzą. Poinformowali go, że kanibali po złapaniu traktowano z całą surowością — byli stawiani przed sądem i karani, a część winnych skazywano nawet na śmierć za ich zbrodnie. Kelly widział kiedyś akta sprawy, w których zamieszczono zdjęcie oskarżonego i ugotowanej ludzkiej głowy. Oficjalna polityka ARA polegała na pomijaniu milczeniem takich — jak to ujął Kelly — „strasznych rzeczy”, aby uniknąć oskarżeń, że Amerykanie przesadzali dla taniego rozgłosu. Na początku lutego moskiewskie biuro wysłało do Londynu depeszę następującej treści: „Należy starannie unikać wszelkich sugestii, że Amerykańska Administracja Pomocy potwierdza istnienie kanibalizmu”.
Kanibalizm w Rosji. Od plotki do dodowdu
„Ciągle krążą tu pogłoski o kanibalizmie — napisał 12 lutego z Samary Henry Wolfe, nauczyciel historii w szkole średniej z Ohio, do swojego młodszego brata Eddiego, studenta Phillips Academy w Massachusetts. — Mówi się, że bywają przypadki, kiedy głodujący ludzie zjadają martwe ciała. Słyszałem kilka niesamowitych historii, ale nie wiem, czy są prawdziwe”. Wkrótce potem Wolfe wyruszył w mniej więcej czterystukilometrową podróż do wsi Melekess (obecnie miasto Dimitrowgrad). Stamtąd ponownie napisał do Eddiego 5 marca, referując swoją wyprawę: „Prawie w każdej wiosce, którą odwiedziliśmy, słyszeliśmy o kanibalizmie. Historie te opowiedziały mi wiarygodne osoby, a ich relacje zostały potwierdzone przez wszystkich we wsi. […] W tej miejscowości, w tutejszym więzieniu, jest kobieta, która zjadła swoje dziecko. (Zachowaj to dla siebie). Dzisiaj się z nią zobaczę. Nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, w jak strasznej sytuacji są chłopi w strefie głodu”.
Wolfe pragnął zatrudnić się w ARA od chwili, gdy tylko się dowiedział o toczących się w Rydze negocjacjach. W sierpniu 1921 roku, jeszcze zanim porozumienie zostało podpisane, pojechał do Nowego Jorku, żeby osobiście złożyć podanie. Ktoś z personelu poinformował go, że być może skontaktują się z nim później, ale dostali już pięćset podań i nie mogą niczego obiecać. Wobec tego czekał na miejscu przez kilka dni, licząc na to, że się czegoś dowie. „Im więcej myślę o tej rosyjskiej propozycji, tym bardziej mi się ona podoba i tym większą mam nadzieję, że będą mnie potrzebować” — napisał do matki. Ale odpowiedzi nie uzyskał, wrócił więc do Ohio, żeby przygotować się do kolejnego roku szkolnego i nauczania dzieci historii w szkołach publicznych hrabstwa Coshocton. W niczym nie przypominało to dawnych dni podczas wojny, gdy jako ochotnik był kierowcą karetki, najpierw w Amerykańskiej Służbie Polowej (American Field Service) we Francji, a potem w Czerwonym Krzyżu we Włoszech, gdzie zetknął się z Hemingwayem i Dos Passosem. Podobnie jak Childs i Kelly oraz wielu innych z ich pokolenia
Wolfe tęsknił za dreszczykiem emocji, którego doświadczył w Europie. Jesienią słał do ARA list za listem, wciąż jednak nie było żadnych wakatów. W końcu, w grudniu, otrzymał wiadomość, że mogą go zatrudnić, jeśli byłby gotów wypłynąć z Nowego Jorku 7 stycznia. Biuro poinstruowało go, że ma zabrać ciepłą bieliznę, wysokie buty, kalosze i śpiwór.
Kiedy pod koniec miesiąca przyjechał do Moskwy, przeżył szok, przekonał się bowiem, że służba podczas wojny nie przygotowała go na Rosję. Smród panujący na stacji kolejowej był nie do opisania, podobnie jak tłum obdartych ludzi czających się w ciemnościach. Dwa dni później, podczas jazdy z dworca w Samarze do siedziby ARA, minął dwa psy walczące na ulicy o częściowo zjedzone zwłoki. Wolfe z przerażeniem spojrzał na swojego kierowcę, ale ten w ogóle nie zwrócił na nic uwagi. Takie rzeczy stały się codziennością. Podczas krótkiego spaceru po kolacji naliczył czternaście trupów leżących na ulicach wokół domu dla personelu.
Wolfe przez większość czasu był jedynym Amerykaninem obecnym we wsi Melekess w północnej części guberni samarskiej. Jeżdżąc po okolicznych wioskach, napotykał takie same koszmary jak inni ludzie z ARA — zamarznięte zwłoki ułożone w stosy niczym polana na opał w zamkniętych na klucz magazynach, czekające na pochówek na wiosnę; cuchnące szpitale, w których brakowało łóżek, koców, aspiryny i mydła; chodzące trupy o zapadniętych oczach i apatycznym spojrzeniu, ciężko powłóczące nogami po zaśnieżonych ulicach, zanim padną z wyczerpania. Szczególnie ciekawiło go to, co nazwał „piekielnymi zbrodniami”, do jakich mógł pchnąć ludzi głód. W jednej wsi za drugą spotykał chłopów, którzy przyznawali się do jedzenia ludzkiego mięsa, pochodzącego czy to ze znalezionych zwłok, czy też z ofiar, które sami zabili, żeby się pożywić. Dla Wolfe’a stało się to czymś w rodzaju obsesji, toteż spędził kilka tygodni — jak napisał na początku marca w liście do kolegi z ARA, Williama Shafrotha — „na tropie kanibali”, wspomagany przez „rozstrzygające informacje na ten temat” uzyskane od lokalnych urzędników. Dla własnego bezpieczeństwa starał się zawsze mieć przy sobie rewolwer podczas tych podróży. Słyszeć opowieści o kanibalach to jedno, ale co innego złapać ich na gorącym uczynku. „Gdyby dało się to zobaczyć, może byłoby to cenną informacją dla ARA”. Niedługo później Wolfe znalazł to, czego szukał, a gdy wraz z sowieckimi pomocnikami pozował do zdjęcia ze swoim znaleziskiem, na jego twarzy malował się wyraz zadowolenia z wykonanej misji. ARA miała wreszcie dowód. Wysłał zdjęcie do przełożonych w Moskwie, ale szczegóły dotyczące tej fotografii — gdzie została wykonana, nazwiska widocznych na niej mężczyzn i kobiet otaczających Wolfe’a oraz okoliczności odkrycia części ciała — niestety się nie zachowały.
„Przerażająca kronika klęski głodu: samobójstwa i antropofagia”
Według oficjalnych raportów sowieckich pierwsze przypadki kanibalizmu pojawiły się późnym latem 1921 roku. Nic dziwnego, że władze były zaniepokojone tymi doniesieniami, mimo to zezwoliły na publikację artykułów na ten temat w największych gazetach, „Prawdzie” i „Izwiestiach”. Wiosną 1922 roku niektórzy dygnitarze uznali jednak, że prasa posunęła się za daleko. W marcu komisarz ludowy do spraw zdrowia publicznego Nikołaj Siemaszko skarżył się na łamach „Izwiestii”, że gazety zaczęły traktować tę sprawę jako pewnego rodzaju „bulwarową sensację”. Historie z drugiej ręki przedstawiano jako fakty, a dziennikarze wykazywali coraz większą skłonność do niczym nieuzasadnionych spekulacji i przesady.
Foto: MARY EVANS PICTURE LIBRARY / Forum
Krytyczne uwagi Siemaszki zachęciły lekarza i poetę amatora Lwa Wasilewskiego do przeprowadzenia własnych badań nad kanibalizmem. Jego zdaniem problem był zbyt istotny, by zamieść go pod dywan lub zostawić pozbawionym skrupułów dziennikarzom. Należało poznać prawdę, a winnych ukarać lub — gdyby się okazało, że są to ludzie chorzy psychicznie — umieścić ich w zakładach dla obłąkanych. Rozpoczął więc poważne dochodzenie, przeprowadzając wywiady z pracownikami służby zdrowia oraz z urzędnikami na szczeblu państwowym i lokalnym, a także zapoznając się z materiałami zgromadzonymi w samarskim Muzeum Głodu, utworzonym przez dwóch miejscowych naukowców zarówno w celu dokumentowania okropności klęski głodowej, jak i edukowania społeczeństwa. Wśród eksponatów była seria makabrycznych zdjęć kanibali, ukazanych na ogół obok części ciała znalezionych przy nich w chwili aresztowania.
Fotografie głodujących chłopów i kanibali były również wystawiane na różnych sponsorowanych przez państwo wystawach mających na celu uświadomienie ludziom okropności głodu.
W 1922 roku Wasilewski opublikował na podstawie swoich badań broszurę pod tytułem „Przerażająca kronika klęski głodu: samobójstwa i antropofagia”. Posługując się oszczędną, surową prozą, opracował mrożący krew w żyłach katalog morderstw, przemocy, szaleństwa i niewyobrażalnego cierpienia. Zacytował baszkirskie wydanie „Izwiestii”: „W rejonach występuje bardzo wiele przypadków ludzi spożywających ludzkie mięso. Doprowadzeni do obłędu przez głód, ćwiartują swoje dzieci i je zjadają. Stojąc w obliczu śmierci głodowej, spożywają ciała zmarłych”. Wasilewski zacytował również prowincjonalnego urzędnika ze wsi Bolszaja Głuszica w powiecie pugaczewskim, który ostrzegał, że grozi im „niebezpieczeństwo masowego kanibalizmu”.
Wasilewski uważał, że były setki przypadków kanibalizmu, i przewidywał, że liczby z pewnością będą rosły w miarę nasilania się głodu oraz słabnięcia tabu zakazującego jedzenia ludzkiego mięsa. W istocie to właśnie obawa przed „psychologiczną infekcją” skłoniła go do opublikowania swoich badań z ostrzeżeniem na stronie tytułowej, że broszura nie powinna być rozpowszechniana w strefie głodu: czytelnicy, jak się obawiał, mogliby wyciągnąć z jego pracy niewłaściwe wnioski. Wśród przypadków opisanych w Przerażającej kronice znalazła się wzmianka o grupie trzech nastolatków z guberni ufijskiej. Zanim zostali złapani, zwabiali małe dzieci do położonej na uboczu chaty, dusili je, ćwiartowali, a następnie gotowali i jedli ich szczątki. Władzom nigdy się nie udało ustalić dokładnej liczby ofiar tej trójki. Zostali wysłani do specjalnego zakładu dla młodocianych przestępców, gdzie nadzorcy zadbali o ich rozdzielenie, bojąc się, że mogliby próbować nadal popełniać zbrodnie w murach tej instytucji.
Wasilewski rozmawiał z uczestniczącym w dochodzeniu lekarzem, który uznał tę sprawę za szczególnie niepokojącą. Otóż okazało się, że owi trzej pensjonariusze mieli w domu dostatecznie dużo jedzenia i najwyraźniej dopuszczali się makabrycznego procederu z czystej ciekawości. Podczas przesłuchań wydawali się normalni, spokojni, a nawet układni, ale lekarz nie miał wątpliwości, że ich „obłęd osiągnął ekstremalne stadium i nie ma nadziei na ich wyleczenie”.
Ich przypadek przypomniał Wasilewskiemu coś, o czym przeczytał w pewnej gazecie wydawanej w Kursku: „Ludzie nie są już ludźmi. Ludzkie uczucia zaniknęły, a obudziła się bestia całkowicie pozbawiona rozumu i litości”. Choć Wasilewski musiał się z tym zgodzić, utrzymywał, że nie ma to jednak nic wspólnego z rosyjskim charakterem, a jest po prostu logiczną konsekwencją lat niedoli i cierpienia. Pod tym względem miał rację. Akty kanibalizmu odnotowywano na przestrzeni dziejów podczas klęsk głodu także w innych częściach świata, na przykład w Irlandii w czasie wojen konfederackich w XVII wieku i w Chinach podczas Wielkiego Skoku za rządów Mao.
Byliśmy w szalonym obłędzie, kiedy jedliśmy
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy ukazała się broszura Wasilewskiego, Samarskie Wydawnictwo Państwowe opublikowało Księgę głodu, znacznie obszerniejsze dzieło zawierające oficjalne dokumenty — telegramy, listy, protokoły przesłuchań i fotografie — opisujące liczne przypadki makabrycznych morderstw, samobójstw i kanibalizmu.
Jedna z najpełniejszych relacji dotyczyła 56-letniego Piotra Muchina, niepiśmiennego chłopa ze wsi Jefimowka w powiecie Buzułuk. Dwunastego stycznia 1922 roku zeznał on przed Balterem, śledczym Trybunału Rewolucyjnego Guberni Samarskiej, że jego rodzina nie jadła chleba od Wielkanocy poprzedniego roku.
Początkowo żywili się trawą, koniną, a następnie psami i kotami. Później byli zmuszeni zbierać kości i mleć je, żeby uzyskać jadalną papkę. Ale potem, wraz ze zniknięciem wszystkich zwierząt ze wsi, również i to się skończyło.
W całym naszym regionie i w naszej własnej wiosce wiele trupów leży na ulicach i piętrzy się w publicznym magazynie. Ja, Muchin, pewnego dnia wczesnym wieczorem zakradłem się do niego i wziąłem zwłoki chłopca w wieku około siedmiu lat. Słyszałem, że niektórzy ludzie z naszej wioski jedzą ludzkie mięso. Zawiozłem ciało do domu na saniach, pokroiłem na małe kawałki i tego samego wieczoru zabrałem się do ich gotowania. Potem obudziliśmy dzieci — szesnastoletnią Natalię, dwunastoletniego Fiodora i siedmioletniego Afanazego — i wszystko zjedliśmy. Zjedliśmy całe ciało w ciągu jednego dnia, zostały tylko kości.
Zaraz potem przyszedł człowiek z wiejskiego sowietu i zapytał Muchina, czy plotka o tym, że jedli ludzkie mięso, jest prawdziwa. Muchin potwierdził — wielu we wsi to robiło, choć się z tym kryło. Urzędnik zabrał go do sowietu na przesłuchanie. „Nie pamiętamy, jak smakuje ludzkie mięso, byliśmy w szalonym obłędzie, kiedy je jedliśmy. Nigdy nikogo nie zabiliśmy, żeby go zjeść. Jest mnóstwo trupów, więc nigdy nie przyszło nam do głowy, żeby kogoś zabić. Nic więcej nie mogę powiedzieć…”.
Foto: Forum
Tego samego dnia Balter przesłuchał Prokofija, dwudziestoośmioletniego zięcia Muchina, byłego żołnierza Armii Czerwonej, który powiedział mu, że na tydzień przed tym, jak zaczął jeść ludzkie mięso, w ciągu zaledwie dziesięciu dni pochował dziadka, ojca i matkę. Wszyscy umarli z głodu. Wcześniej, wiosną 1921 roku, pochował jedynego syna, dwuletniego, również zmarłego z głodu. Tydzień przed Bożym Narodzeniem jego ciężarna żona Stepanida przyniosła do domu trochę gotowanego ludzkiego mięsa od swojego ojca Piotra Muchina. Zjedli je wspólnie z Jefrosinią, siostrą Prokofija. Wszyscy troje zostali aresztowani i zabrani do wiejskiego sowietu, zabrano także kawałki ludzkiego mięsa znalezione w ich domu.
Trzymano ich przez trzy dni bez jedzenia, a następnie przewieziono do Buzułuku. Podróż trwała cztery dni. Ponieważ w drodze też nie dano im nic do jedzenia, zapytali jednego z towarzyszących im urzędników, czy mogą zjeść te zabrane kawałki mięsa. Odpowiedział, że nie, ponieważ zostały one wpisane do akt policyjnych jako dowód. Zignorowali go i mimo wszystko je zjedli.
Muchina, jego córkę i zięcia przetrzymywano w Domu Pracy Przymusowej w Buzułuku, gdzie w połowie stycznia zostali zbadani przez psychiatrę z Uniwersytetu Samarskiego. W jego ocenie żadne z nich nie wykazywało jakichkolwiek oznak „delirium, urojeń emocjonalnych (halucynacji lub iluzji), maniakalnego pobudzenia, stanu melancholii lub podobnych symptomów zaburzeń emocjonalnych”. Nie byli ani szaleni, ani obłąkani, lecz przy zdrowych zmysłach. To głód sprawił, że posunęli się do kanibalizmu, nie istniało zatem zagrożenie, że dopuszczą się przemocy wobec społeczności. „Są typowymi, normalnymi osobnikami, którzy znaleźli się w wyjątkowych okolicznościach, a te zmusiły ich do popełnienia czynów o charakterze antyludzkim, sprzecznych z normalną naturą człowieczą”. Dalszy los Muchina, jego córki i zięcia jest nieznany.
Rzeczowy ton, w jakim ci zjadacze ludzkiego mięsa opisywali swoje postępki, był typowy. Według raportu inspektora ARA z powiatu pugaczowskiego, mężczyzny o nazwisku Sworikin, typowe było to, że gdy tylko głodujący raz zjedli ludzkie mięso, już nie uważali tego za przestępstwo. Pozbawione ludzkiej duszy zwłoki stawały się pożywieniem czy to dla nich, czy dla „robaków w ziemi”. Jak zauważył: „Mówią o tych rzeczach z osobliwego rodzaju biernością i spokojem, jak gdyby chodziło nie o zjedzenie człowieka, ale co najwyżej śledzia”. Praktyka ta stała się w tym rejonie tak powszechna, że chłopi zwracali się do urzędników państwowych z prośbą, żeby władze na nią zezwoliły. Nic dziwnego, że działo się to akurat w powiecie pugaczowskim w guberni samarskiej. Ta część obszaru nadwołżańskiego, do której należał Buzułuk, rodzinne strony Muchinów, ucierpiała bardziej niż jakikolwiek inny region. Do lipca 1922 roku w ciągu zaledwie dwóch lat liczba ludności spadła tam z 491 tysięcy do 179 tysięcy ponad 100 tysięcy ludzi umarło z głodu i chorób, 142 tysięcy zostało ewakuowanych przez władze i różne organizacje humanitarne, a około 70 tysięcy po prostu zniknęło bez śladu. Powiat pugaczowski był bardzo odległy: odcięty od linii kolejowych, odizolowany od świata zewnętrznego, pozostawiony sam sobie. To właśnie w takich miejscach najbardziej zdesperowane ofiary głodu uciekały się do kanibalizmu.
Nie wszyscy chłopi byli jednak gotowi pogodzić się ze swoim losem i posunąć się do jedzenia zmarłych. Rankiem 8 grudnia 1921 roku we wsi Pokrow-Tananyk w powiecie Buzułuk grupa prawie pięćdziesięciu rozwścieczonych chłopów ciągnących na saniach ciało brutalnie zamordowanego mężczyzny przyszła pod dom towarzysza Gołowczewa, przewodniczącego powiatu. Dobijali się do jego drzwi, dopóki nie wyszedł, i zażądali, żeby dał im jedzenie, bo inaczej wrócą i zjedzą tego człowieka. Rzucili zakrwawione zwłoki na próg i odeszli. Nie wiadomo, jak zareagował Gołowczew ani czy tłum spełnił swoją groźbę. Policjant, który zgłosił ten incydent, dodał: „Zbrodnie kanibalizmu stają się coraz powszechniejsze”.
Fragment książki „Rosyjska misja. Zapomniana opowieść o tym, jak Amerykanie uratowali Związek Sowiecki przed upadkiem” Douglas Smith wydanej przez Wydawnictwo Literackie. Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji „Newsweek Polska. Książkę można kupić tutaj
Foto: Wydawnictwo Literackie