Z zeznań przed komisją śledczą badającą aferę wizową wynika, że do Polski wpuszczono tysiące obywateli Rosji bez odpowiedniej kontroli. Jeszcze za rządów PiS zastrzeżenia zgłaszały służby i ministerstwo sprawiedliwości. Bezskutecznie.
Poprzednie władze – oficjalnie wrogie imigrantom – w rzeczywistości ułatwiały im wjazd do Polski. O tym, jak przebiegała ta migracja, wiemy coraz więcej. Teraz okazuje się, że wśród ściąganych do Polski byli nie tylko obywatele z krajów Bliskiego i Dalekiego Wschodu, lecz także z wrogiej Polsce i całemu Zachodowi Rosji. W dodatku, a może przede wszystkim, przyjeżdżających do nas na preferencyjnych warunkach również po napaści na Ukrainę.
Wszystko w ramach firmowanego przez rząd Mateusza Morawieckiego programu Business Harbour Poland, który na początku miał z założenia przyciągać informatyków z Białorusi. Tych, którzy słyną z solidności, a chcieli opuścić kraj po sfałszowanych wyborach prezydenckich w 2020 r. Polski rząd dał im możliwość ubiegania się o roczne wizy wraz z członkami najbliższej rodziny bez konieczności posiadania zezwolenia na pracę.
Tymczasem już w lipcu 2021 r., a więc po niespełna roku, w niewyjaśnionych okolicznościach rozszerzono program m.in. o Rosję. Kto tak zdecydował i dlaczego – na razie nie wiadomo. Na marginesie – „Poland. Business Harbour” był właściwie jedynie nazwą, bo nie posiadał żadnej sformalizowanej struktury. Stała za nim Polska Agencja Inwestycji i Handlu, która obsługiwała firmy szukające pracowników na wschodzie i wydawała rekomendacje wizowe. Dzięki temu do Polski wjechało co najmniej kilka tysięcy Rosjan, choć mogło być ich znacznie więcej. Jak można było się dowiedzieć podczas przesłuchań byłych szefów agencji przed sejmową komisją śledczą powołaną do wyjaśnienia afery wizowej, takich rekomendacji było prawie 85 tys. Według danych Straży Granicznej do Polski skorzystało z nich niewiele ponad 13 tys. osób
Co się stało z resztą? Ilu zrezygnowało z wyjazdu, ilu wjechało przez inne kraje UE, albo wręcz tam się udało – nie wiadomo. Nikt tego nie liczył, nie sprawdzał, nie analizował, nie raportował. Tak jak nikt tak naprawdę nie sprawdzał, czy Rosjanie, którzy wjechali do Polski, rzeczywiście podjęli pracę w naszym kraju w sektorze usług informatycznych. Działo się tak do stycznia tego roku, kiedy program został zablokowany przez nowego szefa MSZ Radosława Sikorskiego.
Wiadomo za to, że jeszcze za rządów PiS resort sprawiedliwości oraz ABW zgłaszały zastrzeżenia do dziurawego programu. Służby argumentowały, że niekontrolowany napływ Rosjan może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Nie bez racji. W lipcu 2022 r. policja zatrzymała Rosjanina, który używał drona do fotografowania budynków gazowej spółki PGNiG. Jak się okazało, do Polski przyjechał w ramach programu „Poland. Business Harbour”. Ilu jemu podobnych przedostało się do Polski i dalej – do innych krajów UE i NATO?
Nie wiadomo. Ale z pewnością tego typu ostrzeżenia i wpadki nie przyniosły efektu. Można się tylko domyślać dlaczego. Jak zeznał były prezes PAIH Paweł Kurtasz, „decydująca rolę w całym procesie pełniła KPRM”, czyli ludzie Morawieckiego. Ci sami, którzy straszyli nas falą emigracji, zbudowali nawet płot na granicy z Białorusią, by w jego cieniu otworzyć bramy dla tych, którzy nie muszą przepływać wpław Bugu, by osiągnąć cel.
Po raz kolejny okazało się, że ludzie PiS ułatwiali podejrzanym — nazwijmy ich tak — postaciom zza wschodniej granicy przenikać na terytorium UE. Nie kto inny przecież, jak wiceminister rolnictwa w rządzie Morawieckiego Lech Kołakowski wspierał starania o polskie obywatelstwo dla bliskich rosyjskiego biznesmena, który był bohaterem skandalu na Litwie. Sprawę opisywaliśmy w „Newsweeku”, tak jak wspieranie przez ludzi byłego premiera oraz rządowe fundusze wielkich inwestycji w odnawialne źródła energii, za którymi stali Polacy powiązani z kremlowską oligarchią.
Dziwne ruchy i zagadkowe decyzje dotyczące kapitału rosyjskiego i związanych z nim ludzi cechują zresztą całe rządy PiS. Dziesiątki milionów ton węgla, które wjeżdżały do Polski z Syberii aż do ataku na Ukrainę, są jednym z pierwszych symboli tej postawy. Innym – działania Antoniego Macierewicza, który wspierany przez PiS zaprosił do swojej smoleńskiej podkomisji byłego doradcę Putina o antyzachodnich poglądach. I tak dalej, i tak dalej. Przykłady wymieniać można jeszcze długo, łącznie z niedawną wizytą u prezydenta Dudy przedstawicielki opłacanej przez kremlowską oligarchę organizacji chrześcijańskich fundamentalistów.
Na koniec powtórzyć więc wypada po raz kolejny – nie szukajcie rosyjskich wpływów za granicą. Rosja już jest tu, na wyciągnięcie ręki. Spora w tym zasługa PiS.