Za trendem tym po raz kolejny poszedł też Christopher Nolan. Jego najnowsza i najdłuższa jak dotąd produkcja, „Oppehneimer”, trwa równo trzy godziny. Jeszcze w pierwszej i drugiej dekadzie XXI wieku takie filmy Nolana jak „Interstellar”, „Incepcja”, czy trylogia o Batmanie uchodziły za bardzo długie – przykuwały widza do fotela w kinie na grubo ponad dwie godziny.
Na tym tle niecałe dwie godziny brzmią zupełnie rozsądnie. To właśnie tyle – a konkretnie godzinę i 54 minuty – trwa głośny film „Barbie” w reżyserii Grety Gerwig.
Możliwe, że to właśnie długość „Barbie” – oprócz samej tematyki i gigantycznej kampanii promocyjnej wokół tej produkcji – zadecydowała o dużo większym sukcesie finansowym w porównaniu do „Oppehneimera”, który miał swoją premierę tego samego dnia. W weekend premiery „Barbie” zarobiła na całym świecie 337 milionów dolarów.
Dla porównania „Oppenheimer” zgarnął znacznie skromniejsze niecałe 75 milionów. Można przypuszczać, że dalsze wpływy będą pochodzić z serwisów streamingowych. Wtedy przynajmniej widzowie będą mogli kliknąć pauzę – i na przykład pójść do toalety czy po jedzenie do kuchni bez utraty kilku minut filmu.
Czy przyszłość branży filmowej to coraz dłuższe filmy?
Oczywiście krótsze filmy nadal powstają, zaś te bardzo długie nie są fenomenem jedynie ostatnich lat. Mimo to w przypadku produkcji obliczonych na zebranie wielomilionowej publiczności na całym świecie niewielkie są szanse, że ich długość spadnie poniżej dwóch godzin.
Widać to chociażby po superprodukcjach z uniwersum DC i Marvela czy kolejnych „Avatarach” Jamesa Camerona. „Avatar z 2009 roku trwał dwie godziny i 42 minut, zaś „Avatar: Istota wody” – już ponad trzy, zaś „Liga Sprawiedliwości Zaca Snydera” – cztery.