Od wyborów 9 czerwca dzielą nas już w zasadzie tylko dwa tygodnie. Nic więc dziwnego, że kampania wyborcza zaczyna wyraźnie przyspieszać. Przyspieszają też – co też będzie miało wpływ na wyborczy wyścig – rozliczenia z PiS. Pytanie, czy to wszystko starczy, by zmobilizować wyborców, którzy odczuwają zmęczenie trzecią z rzędu kampanią na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy.
Nie tylko ziobryści mają kłopoty
W środę polityczny przekaz zdominowały zeznania złożone przed nieformalnym parlamentarnym zespołem ds. rozliczeń PiS przez Tomasza Mraza, który oskarżył czołowych polityków Suwerennej Polski, łącznie ze Zbigniewem Ziobrą, o ustawianie przetargów organizowanych przez Fundusz Sprawiedliwości, tak by środki trafiały do środowisk bliskich partii. Słowa Mraza uwiarygodnił Stanisław Tyszka z Konfederacji, który powiedział w czwartek, że gdy był jeszcze posłem Kukiz ’15 proponowano mu przejście do PiS w zamian za możliwość skorzystania ze środków z Funduszu Sprawiedliwości.
Wieczorem w programie „i9:30” TVP ujawniło nagranie zrobione przez Mraza, na którym słychać jak wspólnie z wiceministrem Marcinem Romanowskim ustawiają konkurs pod konkretne prawicowe środowiska. „Recław, Pospieszalski, Lisicki, Rydzyk i Prawicowy Feminizm. Da się to zrobić w jednym? Da się. To robimy” – słychać w materiale.
Politycy Suwerennej Polski zareagowali na wszystkie te oskarżenia dość panicznie. Ich media społecznościowe zapełniły się w środę kolejnymi oświadczeniami równie agresywnymi, co bezradnymi. Jarosław Kaczyński stwierdził z kolei w czwartek, że Mraz „wszedł do Ministerstwa Sprawiedliwości jako agent”. Nawet gdyby przyjąć te wyjaśnienia prezesa – choć brzmią one równie prawdopodobnie, co kolejne smoleńskie teorie Antoniego Macierewicza, to niezbyt dobrze chyba świadczy o Ministerstwie Sprawiedliwości, że po sędzim Szmydtcie przeniknął do niego kolejny „agent”.
Sprawa wkrótce może jednak przybrać o wiele poważniejszy dla liderów Suwerennej Polski obrót. Jak donosi Wirtualna Polska, do końca czerwca prokuratura ma się zwrócić do Sejmu z wnioskiem o uchylenie immunitetu Zbigniewowi Ziobrze oraz jego dwóm współpracownikom z resortu: Marcinowi Romanowskiemu i Michałowi Wosiowi.
Jeśli takie wnioski trafią do Sejmu, to PiS będzie krzyczał o „zemście politycznej” i przekonywał, że „nielegalna neoprokuratura” w ogóle nie ma prawa podejmować żadnych działań. Wynik głosowania jest jednak przesądzony. Postawienie zarzutów tak wysoko postawionym politykom byłoby przełomem w rozliczaniu PiS, pokazywałoby sprawczość koalicji 15 października, której bardzo oczekują jej wyborcy.
Ziobryści nie są przy tym jedynymi politykami byłego układu władzy, którzy wkrótce mogą trafić w wir rozliczeń. Jak zapowiedział poseł Jacek Karnowski, komisja ds. wyborów kopertowych ma skierować do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnieniu przestępstwa przez premiera Morawieckiego.
W czwartek w Sejmie złożony został wniosek o postawienie przed Trybunałem Stanu szefa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Marcina Świrskiego. Zarzuca się mu trzy rzeczy: bezprawną odmowę przekazania środków z abonamentu mediom publicznym, blokowanie koncesji dla mediów prywatnych, wreszcie niewykonywanie przewidzianych prawem czynności statystycznych. Do postawienia Świrskiego przed Trybunałem wystarczy zwykła sejmowa większość — i jak wszystko wskazuje — nie będzie problemów z jej zebraniem. A zarzuty wobec Świrskiego są konkretne i brzmią przekonującego.
Także w czwartek prezydium Sejmu skierowało do komisji odpowiedzialności konstytucyjnej wniosek o postawienie przed Trybunałem Stanu Adama Glapińskiego. Tu też wystarczy zwykła większość, choć sprawa budzi większe wątpliwości niż przypadek Świrskiego, zwłaszcza w klubie lewicy.
Czy można wejść trzy razy do tej samej rzeki?
Zanim jednak rozliczenia faktycznie dotkną Ziobrę, czy Świrskiego, liderzy muszą jakoś zmobilizować swój elektorat. Donald Tusk postawił na sprawdzony już dwukrotnie patent, wezwał swoich zwolenników na kolejny wielki marsz 4 czerwca. Marsz sprzed roku i późniejszy „marsz miliona serc” pomogły w mobilizacji wyborców koalicji 15 października i znacząco przyczyniły się do jej wygranej w wyborach.
Pytanie, czy da się po raz trzeci wejść do tej samej rzeki, czy tym razem Tusk nie przestrzeli politycznie z kolejnym marszem.
Marsz z 4 czerwca był reakcją demokratycznej opinii publicznej na próbę wyeliminowania Tuska przez komisję ds. wpływów rosyjskich, która w początkowej wersji miała możliwość nakładania zakazu pełnienia funkcji związanych z wydawaniem publicznych pieniędzy na osoby, które zostały uznane za „działające pod wpływem Rosji”. Marsz miliona serc udał się na fali mobilizacji przed wyborami, których stawka – uniemożliwienie trzeciej kadencji PiS – była dla wszystkich jasna.
PiS już jednak nie rządzi, utracił prawie całą władzę w państwie, nie ma możliwości eliminowania przeciwników w sposób, w jaki pozwalała mu w pierwotnej wersji komisja ds. wpływów rosyjskich. Odzew na wezwanie Tuska może być więc znacznie skromniejszy, tym bardziej, że w Polsce słabiej udają się demonstracje prorządowe. Jeśli marsz okaże się frekwencyjnym niewypałem, to może wręcz zdemobilizować elektorat rządowy i zostanie uznany za pierwszy od długiego czasu polityczny błąd premiera.
Lewica przypomina sobie o Kościele
Lewica z kolei próbuje mobilizować swój elektorat – jak pokazały wybory lokalne silnie zdemobilizowany – przez temat kościelny. „Koniec miękkiej gry z klerem” – ogłosił na konferencji prasowej w czwartek jeden z liderów Nowej Lewicy, Włodzimierz Czarzasty. Wicemarszałek Sejmu wspólnie z posłanką Anną Marią Żukowską złożyli też interpelację „w sprawie zakresu i wysokości wsparcia ze środków publicznych dla Kościołów i innych związków wyznaniowych”.
Można zastanawiać się, czy nie jest to reakcja na rozporządzenie prezydenta Warszawy w sprawie krzyży w stołecznych urzędach. Trzaskowski, wydając takie rozporządzenie przed wyborami europejskimi, wszedł na naturalne terytorium lewicy, odbierając jej jeden z tożsamościowych tematów: świeckie państwo. Nowa ofensywa Czarzastego ma więc pewnie przypomnieć wyborcom, że tylko lewica jest w stanie oddzielić Kościół od państwa, Platforma jej w tym nie zastąpi.
Pytanie, czy to zmobilizuje elektorat w kontekście wyborów europejskich, w których temat kościelny do tej pory istnieje dość słabo. Gdy lewica próbowała podbić mobilizację swoich wyborców, podnosząc w kampanii samorządowej temat aborcji i praw kobiet, to zupełnie to nie zadziałało. Teraz może być podobnie.
O przyzwoitą frekwencję będzie trudno
Na mobilizację wokół tematu religii stawia też PiS, przedstawiający decyzję Trzaskowskiego jako powrót do prześladowań chrześcijan rodem z najmroczniejszych lat PRL. Partia Kaczyńskiego podkręca też nastroje w zwyczajowy dla siebie sposób: demonizując Tuska jako tym razem bardziej rosyjskiego niż niemieckiego agenta i strasząc Brukselą, która rzekomo chce nam odebrać suwerenność, by podporządkować Polskę Berlinowi.
Czy to wszystko wystarczy, by przełamać widoczne zmęczenie wyborców? Mimo przyspieszania i ruszającej coraz poważniej machiny rozliczeń za dwa tygodnie może być problem z przyzwoitą frekwencją wyborach. Po trzech kampaniach coraz mocniejsze przekazy płynące ze strony polityków, wywołują coraz słabsze reakcje wyborców. Tym bardziej, że stawką tych wyborów nie jest władza w kraju, przekładająca się na codzienne życie Polek i Polaków, a to czy to PiS, czy KO wprowadzi jednego lub dwóch europosłów więcej.

