„Ucz się, bo będziesz kopał rowy” zastąpiło dzisiaj „… bo wylądujesz na kasie w Biedronce”. Tak, jakby szkoła była tylko dla tych, którzy po maturze dostaną się na prawo albo na medycynę, a najlepiej do biznesu – mówi Alina Czyżewska, aktywistka społeczna, aktorka, członkini Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.
Newsweek: Walczyłaś o poważne sprawy, jak prawa pracownicze, nadużycia w instytucjach publicznych, wybory samorządowe. Raptem zaczęłaś rozliczać szkoły z tego, czy pozwalają uczniom farbować włosy.
Alina Czyżewska: Kiedyś też myślałam, że szkoła dotyczyła mnie tylko w dzieciństwie, a potem przestała być ważna. Dopiero po serii rozczarowań polską praworządnością zmieniłam zdanie.
Jako aktywistka z Ruchem Miejskim Ludzie dla Miasta doprowadziliśmy do długo wyczekiwanej zmiany władzy w moim rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim. Okazało się, że tylko zamieniliśmy jeden układ na drugi. Potem pisali do mnie aktorzy z różnych teatrów – to, co się tam działo, nie zgadzało się z systemem prawnym: mobbing, brak umów, śmieciówki.
Pojechałam do obozu dla uchodźców na wyspie Lesbos, gdzie doświadczyłam bezmiaru dezinformacji.
Gdy zaczęłam rozbrajać fake newsy, wtedy słyszałam, że jestem „lewacką szmatą” albo „arabską zdzirą”. Zmęczona tym, jeździłam do szkół z opowieścią o uchodźcach, bo myślałam, że jako społeczeństwo odtwarzamy jakąś matrycę zachowań, ale przecież w szkole są dzieci z czystymi mózgami. Nic podobnego! To państwo nie działa już na tym najniższym poziomie. Już w szkole zaczyna się trening złych nawyków.
Jakich nawyków?
– Fałszywych przekonań o tym, czym jest i jak powinno działać państwo, społeczeństwo, jak funkcjonuje świat i na czym polegają relacje władza – obywatel. To w szkole dzieci chłoną przestrogi: nie wychylaj się albo pokorne cielę dwie matki ssie. To szkoła wpaja im zasadę: dbaj przede wszystkim o siebie. Uczą się walczyć o indywidualną ocenę, tylko o własne postępy. Nic, co mogłoby wykształcić odruchy dbałości o grupę. Wręcz przeciwnie – w szkole uczy się pogardy dla innych ludzi. Oczywiście to nie jest zapisane w podstawie programowej, ale tak wychodzi.
„Ucz się, bo będziesz kopał rowy” zastąpiło dzisiaj „… bo wylądujesz na kasie w Biedronce”. Tak, jakby szkoła była tylko dla tych, którzy po maturze dostaną się na prawo albo na medycynę, a najlepiej do biznesu.
Stąd potem pogarda dla pani na kasie, bo zaszczepiono uczniom, że na kasie siedzą ci, którym się nie chciało uczyć. Stąd brak chętnych do wykonywania prostych, niezbędnych w końcu zawodów. Stąd mobbing, homofobia i pogarda wobec uchodźców.
Wytykasz też szkołom nawet drobne ograniczenia w kwestii wyglądu uczniów. Czy to aż tak ważne?
– Szkoła może zakazać makijażu albo kazać chodzić w butach z białą podeszwą, żeby nie rysować podłogi. Ubierać się tak czy siak. Ten problem wszystkim wydaje się banalny, często słyszę „co się tak na to uwzięłaś?”. Bo od takich „niewidocznych” spraw, od przyzwolenia na bezprawne działania w tych banalnych niby kwestiach szkoła przejdzie gładko do przyzwolenia na bezprawie wobec spraw poważniejszych. Dzisiaj nie możesz farbować włosów, jutro nie masz prawa kochać osoby tej samej płci, a pojutrze protestować w obronie swojej wolności. To syndrom gotującej się żaby – znosimy długo małe naciski, aż w końcu nie mamy siły się oprzeć, gdy chodzi naprawdę o nasze życie.
Artykuł 30 konstytucji mówi: „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych”. Widać tu pomysł na państwo, które nie kontroluje tam, gdzie tylko się da, ale przyjmuje na siebie obowiązek poszanowania przestrzeni, wolności i godności każdego ze swoich obywateli, również tych małych, nieletnich. To samo zapisano w europejskiej konwencji praw człowieka. Nasze dobra osobiste są też chronione na gruncie prawa cywilnego, a to, jak wyglądam, co mam na sobie i jak się w ten sposób wyrażam, jest moim dobrem osobistym. Nikt nie ma prawa w to ingerować. Chyba że będę tym strojem propagować np. nazizm.
A do mnie pisze matka uczennicy, którą nauczycielka nazwała przy klasie „tapeciarą, zagroziła, że zmyje jej makijaż gąbką i dodała: „wyobrażam sobie, jakimi tapeciarami są wasze matki, takie rzeczy nie biorą się znikąd”. Potem uczeń w obecności tejże nauczycielki mówi do dziewczyny: „idź do burdelu, zarobisz parę groszy”. Z takiej młodzieży wyrosną policjanci, prokuratorzy i sędziowie, którzy orzekną, że gwałtu nie było, bo sukienka była za krótka i prowokowała. Chciałabym, aby w szkole po prostu przestrzegano konstytucji. Jeśli to jest idealizm, to źle o nas świadczy.
Może to tylko incydenty?
– Żartujesz? Przemoc i bezprawie w szkole są systemowe i na porządku dziennym. Na konferencji samorządów uczniowskich w Poznaniu pytam uczniów, czy stawia się u nich jedynki za brak zadania domowego lub podręcznika. Las rąk. A przecież artykuł 44B ustawy o systemie oświaty mówi, że w szkole mogą być oceniane wyłącznie osiągnięcia edukacyjne ucznia, a posiadanie podręcznika do takich nie należy. Uczniowie się śmieją. Pytam dalej, u kogo są zrzutki na szafki szkolne, papier do ksero czy matury próbne. Las rąk. A to bezprawie, bo szkoła według konstytucji jest bezpłatna. Pytam, gdzie brakuje papieru toaletowego. Śmiech i… las rąk. A przecież mamy rozporządzenie w sprawie bezpieczeństwa i higieny w szkołach, z którego wynika, że dyrektor ma obowiązek zapewnić miejsca na pozostawienie podręczników i papier toaletowy uczniom.
Co ma zrobić dyrektor, gdy brakuje na to pieniędzy?
– Powinien bezwzględnie zwrócić się z tym problemem do swojego zwierzchnika, a nie wyciągać pieniądze z kieszeni uczniów. W ten sposób uczy ich naruszania prawa. Jak tak wszyscy będą robić, to państwo przestanie działać. Co ja mówię – przecież właśnie nie działa! Mamy w teorii bezpłatną opiekę zdrowotną – ale wiadomo, że i tak musimy zapłacić. Godzimy się na to, bo jako społeczeństwo uczymy się takiego myślenia w szkole.
Podam inny jeszcze przykład. Technikum w Warszawie, uczeń pyta na Facebooku, czy kamery w szkolnej toalecie są legalne. Jak to?! – pytam. Pokazał mi zdjęcia. Piszę do dyrektora, odpowiada, że są kamery, owszem, ale w „ciągu komunikacyjnym”. Idę do tej szkoły i oczywiście kamery są w toalecie. Wracam do dyrektora, a on mi przez przypadki odmienia słowo „bezpieczeństwo”. Tylko że ja weszłam do tej szkoły swobodnie, przez nikogo niezatrzymywana, i tak samo mógł wejść diler, pedofil, ktokolwiek.
Skali naruszeń prawa w szkołach w ogóle nie znamy. Myślę, że jest ogromna. Tak szkoła uczy, że władza może wszystko.
Uczniowie i ich rodzice proszą cię o interwencje, kiedy nie mogą dogadać się ze szkołą. Co z tego wynika?
– Uświadamiam im, że mają prawo dbać o własne sprawy. Rodzice często nie wiedzą nawet, że wolno im domagać się od dyrekcji szkoły podstawowych informacji w trybie dostępu do informacji publicznej. Nie wiedzą tego uczniowie. Swoją drogą, kiedy zaczynają pytać, czyli kiedy korzystają z narzędzi demokracji i zachowują się jak świadomi obywatele, spotyka ich kara. Na przykład 15-letni Bartek z liceum w Ostrowie zwrócił się do dyrekcji z wnioskiem o udostępnienie mu regulaminu samorządu uczniowskiego. Chciał doprowadzić do usunięcia ze statutu niezgodnych z prawem przepisów o wyglądzie i ocenianiu i – jako członek samorządu uczniowskiego – chciał to przeprowadzić zgodnie z regulaminem. Tego, co się działo potem, nie mógł przewidzieć.
Dyrektorka szkoły zadzwoniła do jego rodziców ze skargą, że chłopak jej groził. Bo wniosek o dostęp do informacji publicznej opatrzył standardową klauzulą, w której jest mowa o ewentualności zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, w razie gdyby uczniowi nie została udzielona odpowiedź w określonym terminie. Wyjaśnienia rodziców niewiele dały, bo zostali wezwani na dywanik, a chłopiec musiał odbyć rozmowę-reprymendę ze szkolną pedagożką. Dyrektorka utrzymywała, że nie ma obowiązku udzielania informacji o regulaminie szkoły uczniowi, bo nie jest pełnoletni, a na wniosku nie było podpisu rodziców. Tak, jakby w konstytucji było zapisane, że tylko pełnoletni obywatel ma prawo do informacji.
Szkoła powinna wspierać postawę obywatelską ucznia.
– To nawet jest wprost zapisane w ustawie! W praktyce zachowała się w taki sposób, jakby korzystanie z praw obywatelskich było jakimś występkiem. Tak wytresowany uczeń może się zniechęcić do korzystania ze swoich praw. Być może odpuści sobie potem wybory, bo przecież władza go wyuczyła, że jej wszystko wolno, a on nie ma nic do gadania. A to nie jest wyjątek, przeciwnie – to jest patologiczna norma. Niszczenie demokracji zaczyna się w szkole, tak jest od pokoleń. Tylko że jako społeczeństwo się tym nie zajmujemy, ponieważ sprawy dotyczące szkoły postrzegamy jako niepoważne, infantylne. To nie są dorosłe problemy.
W ostatnich latach wielu ludzi i wiele organizacji stawało w obronie demokracji w szkole, np. w proteście przeciw tzw. lex Czarnek.
– Ale polska szkoła nie potrzebuje kolejnych scenariuszy zajęć dla nauczycieli z klimatu, demokracji czy różnorodności, przygotowywanych przez organizacje pozarządowe! Polska szkoła potrzebuje buntu. To bunt, a nie grzeczność, czerwone paski czy wzorowe zachowanie, trzeba dziś wspierać. Bo dopiero kiedy zmieni się szkoła, zmieni się społeczeństwo i może przestanie być takie poddańcze i nie da już sobie wciskać kitu z niby-publicznej telewizji. Nauczyciele, poza nielicznymi jednostkami, nie potrafią zmienić funkcjonowania szkoły. Wychowani w takim systemie wciąż go reprodukują.
A potem dzwonią do mnie przerażone matki. Uczniowie w siódmej klasie w Warszawie nagle stracili humor, zaczęli powtarzać, że są do niczego i nie chcieli chodzić do szkoły. Okazało się, że z dwóch przedmiotów zalała ich fala jedynek. Matki poszły z tym do wychowawczyni. Następnego dnia rozpętała się w szkole wojna. Jedna z nauczycielek oskarżyła uczniów, że donoszą. Sprawa stanęła na radzie rodziców, w końcu nauczycielki wysłały do rodziców przedsądowe pismo z kancelarii prawnej w sprawie naruszania dóbr osobistych.
Z drugiej strony, nauczyciele wyznają w badaniach, że do zawodu zniechęcają ich roszczeniowi rodzice uczniów.
– A gdzie są ZNP i inne związki zawodowe? Dlaczego mobbowani nauczyciele zwracają się o pomoc nie do związku, ale do jakiejś Czyżewskiej z Facebooka albo Violetty Kalki, która prowadzi grupę „Uwaga, mobber w szkole!”. Nie widziałam żadnych oświadczeń w związku z mobbingiem wobec nauczycieli w szkołach, a skala jest ogromna! Kilka dni temu sąd orzekł o winie byłego już dyrektora SP nr 8 w Toruniu wobec polonistki Doroty Olszewskiej-Siomy i zasądził dla niej 35 tys. zł odszkodowania. Po ponad 25 latach pracy została zwolniona, bo rozwścieczyła dyrektora tym, że przeprowadziła lekcję o depresji i założyła związek zawodowy. Nie widziałam, żeby ZNP komentował samobójstwo nauczyciela z Lublina, który był mobbowany. A masowe odejścia nauczycieli w Gdyni czy na warszawskim Ursynowie? To też nie z powodu fatalnej polityki ministra z rządu PiS, ale w wyniku poniżania i upokarzania przez dyrekcję. W szkołach nie szanuje się pracowników, nikt z tym jednak nic nie robi. W szkole utrwalamy przekonanie, że prawo samo w sobie niewiele znaczy, bo to władza trzyma prawo w swoich rękach. Na wielu poziomach – ze strony nauczycieli wobec uczniów, dyrekcji wobec pracowników, czyli nauczycieli. To wymaga systemowego uzdrowienia. Bez zdrowych reguł i przestrzegania prawa nie będzie dobrej szkoły. Niezależnie od tego, jaki będzie rząd.

