Natychmiast po upadku reżimu Asada wiele krajów Europy zawiesiło rozpatrywanie wniosków o azyl składanych przez Syryjczyków. Część europejskich polityków ma nadzieję, że uciekinierzy z Syrii wrócą teraz do domów. Te nadzieje mogą się jednak okazać płonne.
Sytuacja w Syrii to dziś prawdziwa łamigłówka. Trudno orzec, kto będzie rządził krajem. Tym bardziej że nikt nie kontroluje całości jego terytorium. W zamieszaniu znika z pola widzenia sprawa o fundamentalnym znaczeniu dla rywalizacji między demokracją i autokracją.
Od 2011 r. ponad 14 mln Syryjczyków opuściło swoje domy w poszukiwaniu bezpieczeństwa. Część z nich uciekła z kraju. Kryzys migracyjny uderzył w Europę. Fala prawicowego populizmu, jaka zalała nasz kontynent, jest w dużym stopniu następstwem tego strumienia uchodźców. Za jego wezbranie odpowiada krwawy duet Putin-Asad. W 2016 r. amerykański generał Philip Breedlove, wówczas szef NATO w Europie ostrzegał, że „Rosja i reżim Asada celowo wykorzystują migrację z Syrii jako broń”. Putin, czołowy praktyk wojny hybrydowej, uczynił z migracji i migrantów narzędzie wojny.
Migracyjne wyzwanie. Europa sobie nie radzi
Zapalnikiem dla wojny domowej w Syrii były protesty przeciwko dyktaturze Asada w 2011 r. Brutalnie stłumione demonstracje w obronie nastolatków aresztowanych za antyrządowe graffiti dolały oliwy do ognia. Konflikt szybko nabrzmiał i kraj pogrążył się w wojnie domowej, która kosztowała życie co najmniej 600 tys. osób i zapoczątkowała kryzys uchodźczy na ogromną skalę. Ok. 5,5 mln syryjskich uchodźców żyje w pięciu krajach sąsiadujących z Syrią – w Turcji, Libanie, Jordanii, Iraku i Egipcie. Blisko 5 mln przedostało się do Europy.
Latem 2015 r., gdy tysiące uchodźców, głównie syryjskich, szturmowało granicę serbsko-węgierską, i gdy Viktor Orban postawił na granicy wysoki płot z drutu kolczastego, aby ich nie wpuścić, Angela Merkel w szlachetnym geście zapewniała: „Wir schaffen das!” – „Damy radę”. Niemcy i Europa miały dać schronienie dodatkowemu milionowi uchodźców. Europa znalazła się w epicentrum największego kryzysu migracyjnego od zakończenia II wojny światowej.
Populiści europejscy, konsekwentnie wspierani przez Moskwę, solidnie nastraszyli ludzi, a potem obiecali im obronę pod swoim sztandarami. Strach i sentymenty antyimigranckie weszły do arsenału partii politycznych nawet w krajach tradycyjnie postrzeganych jako oazy otwartości i demokracji.
Jeden z grzechów głównych UE – obok braku zdolności do samoobrony, nadmiernej zależności od rosyjskiej energii, rozdętej biurokracji i deficytu innowacji – to brak polityki migracyjnej. Przez całe dekady poprawność polityczna uniemożliwiała poważną debatę w tej dziedzinie. Badania opinii publicznej pokazywały od dawna rosnącą w Europie niechęć wobec imigracji w ogóle, a do muzułmanów w szczególności. Te sentymenty stały się łatwym i łakomym kąskiem dla populistów.
Strumień imigrantów z Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji Południowej jest źródłem niepokoju społecznego, kaleczy poczucie spójności społecznej, pogłębia niechęć do przybyszów, podważając jednocześnie zaufanie do klasy politycznej. Putin wspiera te procesy. Napływ uchodźców zaostrza inne kryzysy społeczne, a to procentuje wzrostem popularności skrajnej prawicy, której sporą część Moskwa finansuje.
W sytuacji, gdy na Rosję i Ukrainę przypada jedna trzecia światowych dostaw pszenicy, spadek jej produkcji i kłopoty z eksportem skutkują wzrostem cen. Choć dotyka on cały świat, najboleśniej odczuwa go Afryka. Takie kraje jak Tunezja, Somalia, Libia i Erytrea importują prawie połowę swojej pszenicy z Ukrainy. Negocjacje dotyczące zniesienia rosyjskiej blokady Morza Czarnego trwały miesiącami. Dzień po tym, jak osiągnięto porozumienie, Moskwa zaatakowała port w Odessie, z którego ukraińskie zboże transportowane jest do Afryki i na Bliski Wschód.
Rosja „wyprodukowała” kryzys żywnościowy, a potem jej ambasady, agenci, sympatycy i pożyteczni idioci obwieszczali wszem wobec, że Afryka głoduje z powodu „nielegalnych i jednostronnych sankcji” Zachodu. Z jednej strony to zrzucanie winy buduje niechęć do Zachodu; z drugiej desperacja popycha ludzi do Europy. Agenci Moskwy w poharatanej wojną domową Libii i nie tylko tam, werbują szajki, którzy organizują transport uchodźców do Europy. Poprzez „prywatne” rosyjskie firmy Putin kontroluje najważniejsze szlaki masowej migracji z Afryki i Bliskiego Wschodu do Europy. A jednocześnie wykorzystuje dezinformację do wspierania partii antyimigranckich i innych grup skrajnej prawicy.
Europa potrzebuje imigrantów, a imigranci potrzebują Europy. Kłopot w tym, że wiele lat temu, gdy ta wzajemna potrzeba stała się oczywista, zamiast racjonalnego systemu zarządzania importem siły roboczej, pojawiły się szlachetnie brzmiące i krótkowzroczne deklaracje solidarności z imigrantami. Ten błąd okazał się piekielnie kosztowny dla Europy i dla demokracji.
Powrót milionów uchodźców do Syrii byłby dziś ulgą dla wielu krajów Europy. I odebrałby populistom część wiatru z żagli. W tym sensie do listy potencjalnych wygranych z upadku Asada można by dopisać i Europę, i demokrację.
Można by, ale radość jest przedwczesna. Na Bliskim Wschodzie upadek krwawych satrapów rzadko kończy się happy endem. Gdy miejsce rzeźnika z Damaszku z dyplomem uniwersyteckim zajmuje nawrócony dżihadysta, ostrożność wydaje się bardziej na miejscu niż euforia. Nawet jeśli czasem jesteśmy skazani na optymizm, nie powinniśmy się skazywać na rozwód z ostrożnością.
Sukcesy Putina w Syrii
Wedle narracji Kremla winę za tragedię uchodźców ponosi Ameryka, bo zdestabilizowała Irak. Fakty mają znaczenie trzecioplanowe, czyli z grubsza żadne. A faktem jest, że współodpowiedzialnym za tragedię uchodźców i skalę migracji, z która dziś Europa nie może sobie poradzić, jest Putin. Bo główny powód ucieczki milionów Syryjczyków z własnego kraju to wojna domowa i terror Asada, a nie rosnąca siła Państwa Islamskiego. Gdy zaczął się masowy exodus Syryjczyków, ISIS jeszcze nie istniało.
Kronikę wojny domowej w Syrii wypełnia z jednej strony długa lista bestialskich ataków Asada na demonstrujące tłumy, masowe aresztowania i tortury więźniów, a z drugiej ostrzeżenia, apele o umiarkowanie i bezzębne sankcje. W 2011 r. prezydent Obama, kanclerz Merkel, prezydent Sarkozy i premier Cameron wspólnie wezwali Asada do ustąpienia ze stanowiska prezydenta. Kilka tygodni później prezydent Iranu zaapelował do niego o zaprzestanie przemocy wobec demonstrantów. Miesiąc później Asada potępiła Liga Arabska. Tylko Rosja i Chiny konsekwentne wetowały rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ potępiające reżim w Damaszku. W sierpniu 2013 r. syryjski dyktator użył przeciwko rebeliantom gazu sarin. W ataku zginęło 1400 mężczyzn, kobiet i dzieci.
Następny rok przyniósł aneksję Krymu, zachodnie sankcje wobec Kremla, które okazały się nie takie straszne i mocno dziurawe. W obliczu słabości Zachodu Putin postanowił sobie za cel coś, o czym marzyli carowie i sowieccy gospodarze Kremla: dostęp do ciepłych mórz. 30 września 2015 r. Rosja rozpoczęła interwencję wojskową w Syrii. Niespełna rok później Rosjanie wystartowali z syryjskich baz, aby zbombardować syryjskie Aleppo.
Aż do upadku Asada interwencja Kremla wydawała się strategicznym sukcesem po okazyjnie niskiej cenie. Straty ludzkie ograniczały się właściwie do kilkuset najemników Prigożyna. Moskwa ustanowiła kontrolę nad częścią syryjskiej przestrzeni powietrznej oraz zagwarantowała sobie obecność wojskową we wschodniej części Morza Śródziemnego na co najmniej następne 49 lat. Putin osiągnął to, co wymykało się carom i gensekom.
Miejsce w Tartusie na bazę marynarki wojennej dla towarzysza Breżniewa dał już w 1971 r. prezydent Hafiz al-Asad. Ale dopiero jego syn i następca, z wykształcenia okulista, z zamiłowania morderca, podniósł relacje między Moskwą a Damaszkiem do nowego poziomu. Za czasów Putina bazę zmodernizowano i rozbudowano, a na lotnisku w Hmeimim wydłużono pas startowy i rozmieszczono bombowce zdolne do przenoszenia broni nuklearnej. Z tego przyczółku Putin mógł odstraszać Zachód, prężąc muskuły na południowej flance NATO, a przy okazji szpiegować, ile wlezie.
Po Gruzji w 2008 r. i Krymie w 2014 r. Syria stała się dla Rosji trzecim poligonem do testowania broni i doskonalenia armii. Szef sztabu generalnego Walerij Gierasimow powiedział na początku 2019 r., że lekcje z Syrii posłużą obronie i promowaniu „interesów narodowych” Rosji poza jej granicami.
Putin utwierdził się w przekonaniu, że Zachód niechętnie podejmuje ryzyko. Dowiódł tego już Obama – wpierw zagroził, że użycie przez Asada broni chemicznej to „czerwona linia”, której przekroczenie pociągnie za sobą surowe konsekwencje. Polecił nawet Pentagonowi przygotowanie ataku, ale rozkazu nigdy nie wydał. Świat przekonał się, że zachodni przywódcy dużo i pięknie mówią o wartościach, wolności i godności, ale starannie unikają zaangażowania. Putin niewiele mówił, ale zrobił, co obiecał – uratował Asada. Sukces w Syrii dodał mu pewności siebie. Bliski Wschód zaczął postrzegać politykę Rosji w regionie jako przemyślaną i zdecydowaną, w odróżnieniu od ambiwalencji Zachodu. Jak napisał James Sherr, ekspert z brytyjskiego think tanku Chatham House, w sposobie myślenia czekisty, jakim nigdy nie przestał być Putin, pragmatyzm dyplomatyczny polega na zimnej, cynicznej kalkulacji interesu narodowego oraz utylitarnym podejściu do celów i środków.
Moskwa nieustannie przypominała, że jej interwencja w Syrii służy walce z terroryzmem. Tyle że w praktyce zbytnio się nie kwapiła do bezpośredniej konfrontacji z Państwem Islamskim i Dżabhat an-Nusra (do 2016 syryjska gałąź Al Kaidy). Więcej – rosyjska działalność w Syrii pośrednio zasilała ich szeregi. Niszczycielskie naloty i okrucieństwo reżimu Asada popychały umiarkowanych w stronę ekstremistów.
W marcu 2022 r. Syria jako jedyny kraj Bliskiego Wschodu (i jeden z pięciu krajów na świecie) głosowała przeciwko rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ potępiającej rosyjską inwazję na Ukrainę i żądającej całkowitego wycofania sił rosyjskich. 29 czerwca 2022 r. ogłosiła, że uzna „niepodległość i suwerenność” dwóch separatystycznych regionów Ługańska i Doniecka we wschodniej Ukrainie.
Odesłać migrantów do Syrii
Natychmiast po upadku reżimu Asada wiele krajów Europy zawiesiło rozpatrywanie wniosków o azyl składanych przez Syryjczyków. Tak zrobili Niemcy, którzy przyjęli ponad milion syryjskich uchodźców, ale też Szwedzi, Finowie, Norwegowie, Holendrzy, Belgowie i Włosi. Austriacy poszli dalej: ich minister spraw wewnętrznych polecił przygotować „program uporządkowanej repatriacji i deportacji do Syrii”. W Austrii żyje około 100 tys. Syryjczyków. Dania też planuje rozpocząć deportację.
Jeden z niemieckich Chrześcijańskich Demokratów (CDU) zasugerował, aby Berlin czarterował loty do Syrii i oferował 1 tys. euro „każdemu, kto chce wrócić do Syrii”. Podobnego zdania jest prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD). Obrońcy praw uchodźców wskazują na katastrofalne warunki na miejscu, na chaos i przemoc – słowem na brak stabilizacji – i rekomendują wstrzemięźliwość.
W powietrzu unosi się zapach hipokryzji, gdy na wiadomość o upadku Asada pierwsza myśl Europejczyka to jak odesłać imigranta do domu, a nie jak pomóc mu zbudować ład i porządek w kraju, do którego chcą go odesłać.