W piątek mija sto dni rządu Tuska, więc ruszył już festiwal rozliczeń i pretensji o marną realizację platformerskich „stu konkretów”. Słychać pojękiwania, jak mało ten rząd „ulżył przedsiębiorcom”, nie obniża podatków, składek, „idzie drogą pisowskiej beztroski budżetowej” i tym podobne. PiS też będzie miał używanie, ustawi szpaler młodzieżówki z tablicami „Konkret nr 4: podniesienie kwoty wolnej do 60 tysięcy. Nie ma i nie będzie! Oszukali Polaków!”. Tymczasem to właśnie dobrze, że rząd najbardziej szkodliwych własnych zapowiedzi nie realizuje i bierze poprawkę na dramatycznie zmieniająca się sytuację geopolityczną.
Swoje „Sto konkretów na sto dni” Koalicja Obywatelska ogłosiła 9 września 2023 na konwencji w Tarnowie, czyli pół roku temu. Pół roku! W obecnej sytuacji geopolitycznej to cała epoka, świat bowiem pędzi, aż łeb urywa, od czasu platformerskich stu obietnic wybuchła nowa wojna w Gazie, która angażuje uwagę Ameryki, trumpiści zablokowali w Kongresie USA pomoc dla Ukrainy, a Europie zajrzała w oczy groźba samotnej wojny Rosja-NATO. Czy w tej sytuacji ktoś serio uważa, że Tusk powinien nadal realizować „Konkret nr 4″ i obniżać podatki? Czy to na pewno dobry pomysł, żeby pozbawiać budżet centralny oraz budżety samorządowe kolejnych 50 mld złotych? Za co w takim razie powstaną te schrony, które Polacy zaczęli nerwowo guglować?
Pełna realizacja „Stu konkretów na sto dni” rozłożyłaby państwo polskie na obie łopatki, już wtedy podpisując się pod swoją populistyczną listą życzeń, Platforma wiedziała, że po ewentualnym przejęciu władzy nie zdoła wszystkiego dowieźć, bo mamy na głowie nie tylko wojnę, ale też gigantyczne wydatki związane z transformacją energetyczną, a tymczasem program PO można streścić krótko: rozdawnictwo skierowane w stronę Wilanowa. Począwszy od drobnych pomysłów – nie za mądrych, ale mało szkodliwych – jak niższe podatki dla sektora beauty (koszt: 2,2 mld zł), skończywszy na dużych i bardziej szkodliwych pomysłach, jak podniesienie kwoty wolnej do 60 tysięcy. 70 procent tej wyższej kwoty wolnej wylądowałoby w kieszeniach zamożniejszych obywateli. Jeśli ktoś zarabia 4500 zł, to by zyskał na takiej zmianie sto złotych miesięcznie, jak ktoś zarabia 15 tysięcy – zyskałby trzysta złotych miesięcznie. Jaki w tym sens? Zwiększanie produkcji francuskich serów i włoskiego salami?
Ostatnią rzeczą, jakiej Polska teraz potrzebuje to pozbawianie budżetu wpływów, żeby rzucać kwietnymi bukietami rozdawnictwa w stronę jednoosobowych firm, bo czymś takim byłaby z kolei realizacja „konkretu nr 34″, czyli powrót do ryczałtowej składki zdrowotnej. Przed pisowskim Nowym Ładem najzamożniejsi „na liniowcu” płacili składkę na NFZ w wysokości 53 złote (niby więcej, bo trzysta coś, ale potem tę żenująco niską kwotę i tak odliczali). Hołownia i Kosiniak-Kamysz tak bardzo chcą powrotu tego nadwiślańskiego raju podatkowego (określenie Marka Belki), że stawiają sprawę na ostrzu noża, mówią „to nasze być albo nie być w koalicji”. I jest to szczególnie smutne. Oto bowiem marszałek Sejmu oraz minister obrony narodowej kraju zagrożonego wojną chcą pozbawiać wpływów ze składek system służby zdrowia. Halo, panowie! Być może trzeba będzie polskich żołnierzy wysłać, żeby bronili Litwy albo Estonii! Serio uważacie, że w warunkach grożącego nam konfliktu Rosja-NATO należy w Polsce zmniejszać finansowanie szpitali i przekierować te pieniądze na wydatki w luksusowych knajpach?
Za politykę gospodarczą i ministra Domańskiego – czwórka z plusem
Jeśli spojrzeć na całą gospodarkę, to rząd w skali szkolnej mógłby liczyć na mocną czwórkę, może nawet czwórkę z plusem. Koalicja prowadzi z grubsza odpowiedzialną polityką budżetową, czyli – w obecnej sytuacji – luźną politykę keynesowską. Nie zaczęli od cięć, tropienia „dziury Morawieckiego”, przeciwnie – powiększyli jeszcze deficyt. To prawda, że przez to budżet w tym roku trzeszczy w szwach i to prawda, że musimy dużo pożyczyć za granicą, ale za to mamy – uwaga! – przyśpieszenie gospodarcze z 0,2 proc. wzrostu PKB w zeszłym roku do ponad 3 proc. w tym roku. Platforma miała wystarczająco dużo rozsądku, żeby na czele resortu finansów postawić Andrzeja Domańskiego, człowieka doskonale pragmatycznego, który natychmiast uciął dywagacje o „drugiej Grecji” i próbuje rozbujać polską gospodarkę po okresie mocnego spowolnienia w całej Europie (nasze 0,2 procent wzrostu w zeszłym roku na tle całej Unii i tak nie wyglądało bardzo źle, na przykład niemiecka gospodarka wręcz się skurczyła). Tusk po raz kolejny pokazał, że wisi mu kalafiorem opinia własnego zaplecza publicystyczno-intelektualnego, które grzmiało o „katastrofie budżetowej”, „siódmej Turcji” i „trzeciej Argentynie”, ale też – to pewnie już było trudniejsze – poszedł wbrew własnej bazie liberalnych wyborców, którzy mają niestety niezmienne od lat 90-tych poglądy, co w ekonomii rozsądne, a co wręcz przeciwnie, i pewnie bardziej by klaskali na obcinanie „pisowskiego rozdawnictwa”.
Za sprytne rozwadnianie własnych głupich obietnic – piątka z plusem
Rząd kilka rzeczy zrealizował: babciowe 1500 złotych wejdzie w drugiej połowie roku (konkret nr 13), zasiłek pogrzebowy wzrośnie do 6500 zł (konkret nr 19), in vitro jest finansowane z budżetu (konkret nr 1), podniesiono zarobki nauczycieli o plus-minus 30 procent (konkret nr 6). Rzeczy łatwe do zrobienia – choć kosztowne, jak nauczycielskie podwyżki – zrealizowano więc bez wahania. Natomiast głupsze pomysły realizowane są sposobem „na Domańskiego”, czyli markuje się je, rozwadnia albo odwleka. Metoda „na Domańskiego” działa z grubsza tak: minister finansów bierze jakąś kampanijną obietnicę – któryś tam „konkret” – pozbawia go istotnych treści, a potem taki niegroźny kadłubek, który ma już nikły wpływ na dochody budżetu, rząd ogłasza jako „zrealizowany”. Oto dowieźliśmy! Tak będzie z likwidacją podatku Belki, który de facto zostaje, tak samo będzie z podwyżką kwoty wolnej do 60 tysięcy, która – jak słychać nieoficjalnie – ostatecznie nie obejmie zamożniejszych. Również „na Domańskiego” ma być realizowana kosztowna obietnica powrotu do ryczałtowej składki zdrowotnej dla firm jednoosobowych: będzie można płacić niski ryczałt na NFZ, ale tylko do 7-8 tysięcy miesięcznych dochodów. Osoby zamożne korzystające z podatku liniowego płaciłyby normalne składki jak cała reszta podatników. I słusznie, bo system zdrowotny utrzymują w tej chwili etatowcy, wpłacając na zdrowie 60 mld złotych, osoby na jednoosobowej działalności – w tym najbogatsi Polacy – wpłacają ledwie 13 mld złotych na NFZ. Powrót do nadwiślańskiego raju podatkowego byłby szkodliwy i nielogiczny, rząd to wie, ale jak się coś głupiego obiecało, to próbuje się to jakoś przynajmniej zamarkować.
Rozliczanie PiS-u to głównie igrzyska: trzy z minusem
Publiczne wybatożenie Jarosława Kaczyńskiego nie nastąpiło, tak samo jak zakucie w dyby na głównych placach pisowskiej wierchuszki. Konkret nr 22 co prawda to obiecywał: w ciągu stu pierwszych dni rządów przed Trybunałem Stanu postawimy prezydenta Dudę (razem z Morawieckim, Sasinem, Ziobrą i Glapińskim). Ten wyczekiwany spektakl nie został zorganizowany nie tylko z powodu braku dostatecznej liczby głosów w Sejmie i Senacie. Jest tu coś znacznie gorszego: oto Tusk z Dudą jakoś się układają, ostro, szorstko, po wybojach, ale jednak rozmawiają, ustalają, a potem dotrzymują wzajemnych ustaleń, a ich wspólne zdjęcia z wizyty u Bidena mogły wzbudzić naprawdę poważny dysonans poznawczy u najbardziej nagrzanych wyborców „uśmiechniętej Polski”. Warto tu obie strony pochwalić, bo świadczy to o pewnej bazowej odpowiedzialności polskiej klasy politycznej, właśnie wspólne zdjęcia z Białego Domu pokazują, że nie jest z nami aż tak źle, skoro polityka polska potrafi być robiona nie tylko na użytek kibiców obu drużyn i publicystów-stadionowych zapiewajłów.
Po przejęciu TVP i prokuratury rewolucyjny zapał nowej władzy gdzieś wyraźnie wyparował, Trybunału Konstytucyjnego nie rozgoniono, Pawłowicz nadal dziarsko tweetuje z gabinetu sędziowskiego, neoKRS też jakoś działa, rozliczenia idą ślamazarnie, co zresztą było do przewidzenia w kraju, gdzie wymiar sprawiedliwości – sądy i prokuratura – od zawsze funkcjonował powolnie, a teraz po pisowskich demolkach tempo jeszcze bardziej spadło. No chyba, że chce się powoływać trybunały ludowe, które by PiS-owców osądziły i skazały w tydzień, ale ten rząd najwyraźniej tego nie chce mimo dziarskich namów profesorów Sadurskiego z Markowskim. Brak realnych szybkich rozliczeń rząd próbuje przykryć igrzyskami, stąd zatrzęsienie komisji śledczych, wyjaśnieniu czegokolwiek ten nadmiar oczywiście jedynie szkodzi, ale z punktu widzenia dostarczania regularnej strawy twitterowi – jest to logiczne. Na razie spektakl idzie średnio, dziadziuś Kaczyński jednoosobowo przeczołgał niemal całą komisję ds. Pegasusa (jedynie Marcin Bosacki z KO okazał się dla Kaczyńskiego groźnym przeciwnikiem, bo zachowywał się spokojnie, profesjonalnie i był przygotowany), ale i tak nie ma to wielkiego znaczenia, ponieważ kibice obu drużyn i tak będą zadowoleni, jedni roześlą sobie memy z Kaczyńskim w rozdeptanych butach i będą pisać: „ale go nasi dojechali”, tak samo jak druga strona z „Klubów Gazety Polskiej” roześle sobie memy z Tuskiem w niemieckim mundurze albo Zembaczyńskim i naleśnikarnią. Na tym zresztą polega rozczulająca stałość polskiego życia publicznego: każdy uważa dokładnie to samo w poniedziałek, jak i w piątek, niezależnie od tego, co się wydarzyło w środę.
Za prawa człowieka – mocna trójka
Dla osób zajmujących się prawami człowieka niezwykle ważne były obietnice dotyczące sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Politycy Lewicy i KO wielokrotnie potarzali, że pisowska władza zachowuje się tam podle i niehumanitarnie. Co prawda konkret nr 29 był bardziej oględny i brzmiał tak: „Zlikwidujemy szlak przemytników przechodzący z Bliskiego Wschodu przez Białoruś do Polski i dalej UE”. Co wiemy po stu dniach? Szlak działa w najlepsze, uchodźcy nadal przechodzą przez granicę, ostatnio w lesie znaleziono kolejne zwłoki – 32-letniego Pakistańczyka – a półlegalna praktyka push-backów również trwa, tyle że są to już „uśmiechnięte push-backi” – jak z goryczą mówią aktywiści. Ale niesprawiedliwe byłoby twierdzić, że nic się nie zmieniło, zmiana jednak zaszła, pisowski rząd robił to wszystko z pornograficzną ostentacją (pamiętna zoofilska konferencja Kamińskiego i Błaszczaka ze zdjęciem krowy), brutalne działania wobec imigrantów były szczegółowo relacjonowane w prawicowej infosferze i pokazywane jako dowód zdrowej błaszczakowej krzepy, teraz – choć push-backów nie zakazano – brutalne zachowania straży granicznej nie są premiowane, a prof. Maciej Duszczyk – jakkolwiek aktywiści z granicy są nim zawiedzeni – nie dokłada do pieca, tylko stara się sytuację ucywilizować.
Za służbę zdrowia trzy z minusem, choć minister Leszczyna zasługuje na więcej
Najbardziej rozpaczliwie brzmią niezrealizowane obietnice dotyczące służby zdrowia, trzydzieści lat kolejnym ministrom nie udało się rozwiązać problemów, które miały być rozwiązane w sto dni! Weźmy konkret nr 30: „Zniesiemy limity NFZ w leczeniu szpitalnym, co skróci kolejki”. Limity oczywiście nie zostały zniesione, teraz nagle minister Leszczyny śpiewa inaczej: „Jednorazowe zniesienie limitów niczego nie zmieni, bo przecież nasi poprzednicy znieśli limity w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej i to nie zdało egzaminu” – stwierdziła niedawno w TVP Info. Jest to tak zwana słuszna racja, albo – jak kto woli – oczywista oczywistość, ale było to wiadomo już wtedy, gdy pisano „konkrety”. Dobrze przynajmniej, że Leszczyna nie idzie w zaparte i ma kontakt z rzeczywistością.
Konkret nr 31 na sto pierwszych dni brzmiał z kolei tak: „Na obszarach pozbawionych odpowiedniej diagnostyki stworzymy Powiatowe Centra Zdrowia zapewniające powszechny i równy dostęp do diagnostyki, leczenia ambulatoryjnego i świadczeń specjalistycznych”. Wręcz zęby bolały, jak się tego słuchało, „Powiatowe Centra Zdrowia” zrobicie w sto dni, niby jak? I rzeczywiście nic takiego nie powstało i nawet się nie zanosi, mimo że są na to zarezerwowano pieniądze w KPO, ale co z tego, że powstaną jakieś budynki czy odbędą się remonty, jeśli nie ma kadr, pielęgniarek, geriatrów, psychiatrów. Załatanie białych plam opieki zdrowotnej na prowincji to zadanie na dekadę albo dłużej.
Mimo nierealnych zapowiedzi z kampanii Izabela Leszczyna wydaje się jednym z lepszych trafień tego rządu, zasiadła na stołku pod wieloma względami strategicznym, bo to od Ministerstwa Zdrowia będzie zależało dowiezienie (lub nie) tak głośnych postulatów jak dostępna bez recepty pigułka „dzień po” czy legalna aborcja (postulaty nr 9 oraz nr 12). Dopóki w Pałacu Prezydenckim siedzi Andrzej Duda nic z tej tematyki nie zostanie podpisane, pigułkę „dzień po” już obiecał zawetować, tak samo zrobi w sprawie aborcji, jeśli w końcu jakaś ustawa wyjdzie z Sejmu. Dlatego tak ważne politycznie jest Ministerstwo Zdrowia i ministerialne rozporządzenia, od konsekwencji i sprytu Leszczyny zależy, czy strategiczne postulaty Platformy i Lewicy dotyczące praw kobiet zostaną choć w części zrealizowane bez zmieniania ustaw.
Za politykę międzynarodową: czwórka z mocnym plusem
„Obejmiemy rzeki stałym monitoringiem w automatycznych stacjach pomiaru czystości” (konkret 53). Ktoś coś o tym słyszał? „Uruchomimy program budowy nowoczesnych targowisk w każdym mieście” (konkret 58). Ktoś coś wie? I tak dalej, można wymieniać przedwyborcze obietnice na sto pierwszych dni – w większości pokryte dziś kurzem. Tylko co z tego, że rząd tego wszystkiego nie wprowadził, ani nawet nie zaczął? Co z tego, że nie podwyższył kwoty wolnej i nie obniżył firmom składek? Nie z tego będzie rozliczany przez obywateli i historię Donald Tusk, ale z aktualnego zadania głównego: wzmocnienia odporności państwa na spodziewany szok wojny. I nie chodzi tu o czołgi rosyjskie jadące na Warszawę – tego na szczęście raczej nie zobaczymy – ale o czasy chaosu, który w całej Europie będzie próbował spotęgować Putin. Cześć analityków uważa, że na Kremlu już zapadła decyzja wywołania konfliktu zbrojnego z NATO, być może przybierze to postać hybrydowej agresji na kraje bałtyckie, co niemal automatycznie oznacza posłanie do walki również polskich żołnierzy i przejście państwa w tryb wojenny.
Zamiast cyrkowych sztuczek typu „obniżymy podatki i jednocześnie zwiększymy wydatki” trzeba od rządu wymagać pewnej podstawowej wojennej powagi i odpowiedzialności za państwo, aktywności międzynarodowej, wspierania Ukrainy, gdzie się tylko da, bo jej przegrana oznaczałaby dla nas katastrofę. Ofensywa dyplomatyczna Tuska i Sikorskiego, reanimacja Trójkąta Weimarskiego, wspólna wizyta u Bidena – właśnie to są działania, które najwięcej teraz znaczą. W Europie mamy bowiem ideologiczną próżnię: rządy w ostatnich miesiącach zrozumiały, że Putin będzie chciał iść dalej, zrozumiały też, że Ameryka niekoniecznie przyjdzie z pomocą, ale wciąż jeszcze nie wiedzą, jak w tej nowej sytuacji działać i co robić. Każdy sam czy wszyscy razem? Nie denerwować Rosji, czy raczej podsunąć jej piąchę pod nos jeszcze mocniej? Dlatego słowa Macrona – że być może wojska NATO znajdą się w Ukrainie – nie są wyskokiem narcyza, gadaniną, ale próbą wypełnienia tej próżni jakąś nową treścią. Tusk z Sikorskim też tego próbują i to dość skutecznie. PiS pokłócone ze wszystkim, co nie jest na chama pisowskie, poobrażane na kraje ościenne, trwające wiecznie w nastroju nieprzysiadalnym, dysponowało zerową skutecznością międzynarodową, nawet jeśli miało dobre intencje i pomysły.
Zadaniem tego rządu będzie – zamiast cięć i oszczędności – poprawa jakości usług publicznych, zwłaszcza służby zdrowia. Bo odporne państwo więcej inwestuje w sferę publiczną, choćby po to, żeby obywatele czuli, że warto tego państwa bronić. Ważne dla naszej odporności na ewentualny szok wojny są nie tylko miliardy na haubice i samoloty, równie ważne są miliardy na przyzwoite pensje urzędników, transport, kolej, ale też na duże projekty jak CPK czy elektrownie atomowe. Wszystko, co wzmacnia nasz potencjał i uniezależnia od kaprysów tego czy innego Trumpa. Domagajmy się od rządu Tuska rzeczy wielkiej, jaką jest przygotowanie kraju na trudne czasy, a odpuśćmy mu rzeczy małe – jak durne obniżki podatków – nawet jeśli ich mnóstwo i nieroztropnie naobiecywał.