To w sumie smutne, że wykonuję pracę, do której potrzebowałem studiów i jeszcze podyplomówki, a z samej pensji to życie mi się nie spina.
Piszę do Krzyśka Nowaka z Gliwic. Uczy w klasach 1-3 i robi doktorat na pedagogice, a pamiętam, że musiał brać kredyt na leczenie zębów. – Znasz nauczycieli, którzy dorabiają podczas wakacji? – Nie znam – odpowiada. – A ty, co robisz? – Cały lipiec jestem na koloniach…
Zapomniał, że kolonie to też praca.
Kolonie, czasem karne
Mirosława Lechowska, nauczycielka religii, historii i geografii z Brzezin k. Łodzi, jest w nadmorskim Niechorzu. Od ponad 30 lat jeździ na letnie kolonie, najpierw w roli opiekunki, ostatnio jako kierowniczka. – Dzięki temu lepiej rozumiem młodzież i potrafię za nią nadążyć – mówi. Ale letnie wyjazdy to dla niej również budżetowa konieczność. – Prognoza mojej emerytury oscyluje wokół 1800 zł. Czuję, że muszę coś oszczędzić. Do pracy potrzebuję również dobrego laptopa, jakiś głośnik, drukarkę. Z gołej pensji tego nie kupię – mówi.
Aleksandra, polonistka z Cieszyna, dorabiała na koloniach do czasu, aż urodziła dziecko. – Moi rodzice, oboje nauczyciele, przez kilkanaście lat wyjeżdżali w wakacje na plantacje borówek w Niemczech. Zbierali tonę, spali w namiocie. Potem jechaliśmy na kilka dni nad polskie morze – opowiada. Według Aleksandry jej rodzice tyle pracowali, że nie mogli się w pełni nacieszyć życiem. – Pamiętam, jak za nimi tęskniłam. Swojemu dziecku tego oszczędzę – zarzeka się.
Izabela Mendyka, nauczycielka klas 1-3 w Gdyni, rok temu zatrudniła się pierwszy raz, bo przez ponad 20 lat jako wychowawczyni w przyszpitalnej szkole nie przysługiwały jej standardowe wakacje. Wzięła dyżur na półkoloniach w świetlicy środowiskowej. – Po tygodniu zorientowałam się, że większość spośród 30 dzieciaków ma orzeczenie o niepełnosprawności albo pozostaje pod opieką psychiatrów. Tłukli się, wyzywali. Do tego przybyły dzieci z Ukrainy, bez żadnego tłumacza. Była to kolonia, ale jakby karna. Postanowiłam, że nigdy tego nie powtórzę – mówi.
W tym roku spędzi wakacje inaczej: – Rodzina prowadzi gospodarstwo agroturystyczne. Zgłosiłam się do pomocy. Odpocznie mi głowa, odpocznie też ciało.
Zapomogę proszę
– Nauczyciele wyjeżdżają na kolonie, by utrzymać kontakt z dziećmi. Niestety, coraz częściej jest to związane z koniecznością uzupełnienia niskich pensji – mówi prof. Małgorzata Żytko, kierownik Zakładu Wczesnej Edukacji i Kształcenia Nauczycieli Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego i współautorka badań „Młodzi nauczyciele odchodzą ze szkoły”.
Ilu pracuje podczas wakacji – tego nikt nie sprawdza. Ostatnie badanie – ile czasu nauczyciele poświęcają na zajęcia zawodowe, ale w ciągu roku szkolnego – przeprowadził Instytut Badań Edukacyjnych w 2011 r. Zdezaktualizowały je wprowadzane jedna po drugiej reformy PiS. Praca w szkole przestała być stabilna i przewidywalna, a nauczyciele zaczęli masowo rezygnować z zawodu. Ci, którzy w szkole zostali, narzekają na przeciążenie i niskie zarobki – początkujący dostają tyle, ile wynosi płaca minimalna – 3690 zł brutto. Standardem stała się praca w nadgodzinach, w kilku szkołach naraz i dorabianie. Czas ustawowo przeznaczony na nauczycielski odpoczynek przestał być superprzywilejem, zaczął być jeszcze jedną okazją do zdobycia pieniędzy na życie.
– Coraz więcej nauczycieli podejmuje się dodatkowych prac podczas wakacji – przyznaje Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka Związku Nauczycielstwa Polskiego. Wymienia m.in. historyka, który wyuczył się fachu, żeby w wakacje dorabiać przy budowie apartamentowców. – To się odbywa ze szkodą dla ich zdrowia, może też ze szkodą dla uczniów. Nauczyciele powinni odpocząć podczas wakacji i nabrać sił przed kolejnym rokiem szkolnym – mówi.
Cztery wesela
34-letni Igor Bogusz, wuefista w SP nr 7 w Wejherowie, cztery letnie weekendy spędzi na weselach. Garnitur czeka już w szafie, a Igor pospiesznie stara się zlikwidować skutki przeziębienia, które go dopadło jak wielu innych nauczycieli, u progu wakacji. Nie planuje jednak świętować, bo kręci filmy ślubne. „Pomogę zatrzymać Wasz cudowny czas w ruchomym obrazie” – zachęca na swojej stronie internetowej przyszłych kontrahentów. W jego produkcjach młodzi patrzą sobie w oczy nad brzegiem urokliwego jeziora, cieszą się ze świeżo nałożonych obrączek albo w oparach sztucznego dymu prezentują pierwszy weselny taniec.
Foto: Maciej Moskwa / TESTIGO
Jako lekkoatleta, medalista Mistrzostw Polski w biegu na 400 m w 2011 r. i 2012 r., Igor planował trenować uczniów szkoły sportowej. Szkoła jednak nie powstała, udało mu się znaleźć pracę w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym. Pracuje tam dziewiąty rok. Akurat dzisiaj – w poniedziałek – staje przed komisją, która może go zaliczyć w poczet nauczycieli mianowanych, co oznacza ok. 200 zł brutto więcej. Utrzymują się z żoną z dwóch nauczycielskich pensji, wychodzi średnio po ok. 3-3,5 tys. na rękę w miesiącu. Mieszkanie wynajmują. Igor bierze tyle godzin, ile się da. Wychodziło mu po 40 lekcji w tygodniu razem z SKS, akcją „Aktywny powrót do szkoły” i innymi zajęciami dla uczniów. – Nikt mnie do tego nie zmusza. Dodatkowe zajęcia powinny być szkolną normą dla dzieciaków, bo wielu ma jakieś ograniczenia ruchowe. Nasi uczniowie cieszą się nawet z drobnych sukcesów – mówi nauczyciel. Ale przyznaje, że praca wyczerpuje go psychicznie.
Do tego w weekendy dorabia fotografią. – Bawiłem się tym już na studiach, zainwestowałem sporo w dobry sprzęt, czuję się już profesjonalistą – mówi. Dzięki temu może uzbiera na wkład własny do kredytu mieszkaniowego. – Nie żyjemy rozrzutnie. Ale dziś jeszcze nie mogę być pewien, czy udałoby mi się spłacać raty. To w sumie smutne, że wykonuję pracę, do której potrzebowałem studiów i podyplomówki, a z samej pensji to życie mi się nie spina.
Przytłoczeni i zmęczeni
Nauczyciele dorabiają masowo. W ankiecie „Głosu Nauczycielskiego” na pytanie „Jak spędzasz wakacyjny urlop?” z prawie 5 tys. nauczycieli połowa zadeklarowała, że próbuje odpocząć po trudnym roku szkolnym, co piąty ankietowany przyznał, że bierze dodatkową pracę, by dorobić do pensji, a prawie co piąty (17 proc.), że aktywnie szuka nowej pracy.
Na przykład Katarzyna Tokarska, anglistka z Poznania, tydzień z wakacji przeznaczy na obóz jogi, większość jednak spędzi w domu, przed komputerem. Tworzy materiały do e-booków i pozaszkolnych kursów online w ramach własnej działalności gospodarczej. W szkole zarabia ok. 4 tys. zł na rękę. – Nie zrywam owoców, nie kopię rowów, ale i tak zasuwam – przyznaje. Jest rozgoryczona. – Mam wiekowego psa i kota, zwierzęta chorują, a mnie z trudem stać na to, żeby im zapewnić leczenie. To smutne, gdy człowiek zda sobie z tego sprawę po 30 latach pracy. Jestem nauczycielem dyplomowanym, więcej w tym zawodzie nie osiągnę.
– W naszych badaniach wyszło, że nauczyciele są przytłoczeni obowiązkami szkolnymi, zmęczeni i wypaleni – mówi prof. Żytko. – Po pandemii dużo mówimy o zdrowiu psychicznym dzieci i staramy się je wspierać. Tym bardziej powinno nas interesować zdrowie psychiczne i fizyczne nauczycieli. To się staje kluczowe, bardziej niż przygotowanie metodyczne do pracy.
Nauczyciele pracują obciążeni nowymi zadaniami, niepewną sytuacją w edukacji, zmieniającymi się ciągle przepisami. W wielu szkołach czują brak zaufania do swoich kompetencji. – Czują się nadmiernie kontrolowani, brakuje im autonomii. Mają poczucie, że są sami ze swoimi problemami i nie mają nikogo, z kim mogliby je dzielić. Każdy psycholog ma superwizora. Dlaczego nauczyciele ich nie mają? – mówi prof. Żytko.
Truskawkowe, mango, z bitą śmietaną
Wakacyjne zajęcie, którego podjęła się Joanna Wolniewicz ze Świebodzina (lubuskie), nie ma nic wspólnego z żadną z pięciu nauczycielskich specjalizacji, których dorobiła się w ciągu dwudziestu lat szkolnej kariery. Chyba że uznamy to za efekt jej praktyki w roli szkolnego doradcy zawodowego. – Wreszcie doradziłam nie tylko uczniom, ale i sobie samej – żartuje. Bo z samej, nauczycielskiej pensji, trudno byłoby wyżyć.
Pierwszą przyczepę z lodami i goframi postawiła cztery lata temu, tylko na lipiec i sierpień. W szkole trwały wakacje, miała więc czas na eksperymenty. Kupiła akurat starą stodołę w Ołoboku, przy drodze do popularnego turystycznie jeziora Niesłysz. Zamarzyła się jej restauracja. Na to jednak potrzebowałaby znacznie więcej pieniędzy niż np. na wypożyczenie niewielkiego pojazdu z umywalką i ladą. Zaczęła więc od wypożyczenia przyczepy na lody. Sezon poszedł fatalnie, skończyła z długiem ok. 40 tys. zł. Pożyczyła od rodziny pieniądze, żeby się odkuć. Następny sezon rozpoczęła z własną już przyczepką. Znowu miała straty – odpracowywała dług i nową przyczepkę. Dopiero trzeci sezon przyniósł jakieś zyski. Dokupiła lodówki, zamrażarki, sprzęt do zapiekanek i hot dogów. Zaczęła też prowadzić sklepik szkolny w lokalnym liceum. W czwarty, tegoroczny sezon weszła już pewna, że to jest to, czego chce.
Zaczynała jako nauczycielka francuskiego. Przyszła jednak gimnazjalna reforma i wymiotła francuski ze szkół. Dorobiła więc politologię i zaczęła uczyć WOS-u. Potem kolejną specjalizację, żeby zająć się uczniowskimi praktykami w technikum i szkole zawodowej. I kolejną, żeby zostać doradcą zawodowym. I jeszcze podyplomowe studia z zarządzania, aby prowadzić wieloletni projekt unijny parowania uczniów z pracodawcami, również zagranicznymi. To ostatnie zajęcie pomogło jej podreperować budżet nauczyciela dyplomowanego z dochodami ok. 4 tys. zł miesięcznie. Przyszła zmiana programu szkolnego według PiS i nie mogła już uczyć WOS-u, bo przedmiot przestał istnieć, zastąpił go HiT (Historia i Teraźniejszość), a tego mogą uczyć tylko historycy.
– Takie gwałtowne zmiany i reformy nieliczące się ze szkolnymi realiami odstręczają od zawodu – przyznaje Joanna. Jest zmęczona. – Trzeba wszystko ciągle „ogarniać” na własną rękę, jakby człowiek prowadził własną działalność gospodarczą, tylko bez wpływu na dochody – mówi. Wzięła roczny urlop bezpłatny i chce spróbować pracy na własny rachunek. Z przydrożnej budki i szkolnego sklepiku oczywiście się nie utrzymam, udzielam jeszcze korepetycji z matematyki. Sprawdzę, czy mi to wystarczy – mówi.
Sześć kóz, trzy alpaki
Iza Pacewicz, nauczycielka z 15-letnim stażem pracy w technikum jako nauczyciel mechaniki i budowy maszyn, odcisnęła sery, wytarła ręce i opowiedziała mi o swoim wakacyjnym zajęciu. Przygotowuje swoje trzy alpaki do pracy terapeutycznej. Uczy je spacerów z człowiekiem, przyzwyczaja do dotyku. Planuje terapię jeden na jeden – nie będzie więc przywoziła grup, nie chce wykorzystywać zwierząt – tak jak dzieci z zaburzeniami mogą potrzebować ich pomocy, tak alpaki potrzebują spokoju i godnego życia, bez stresu.
Dopiero od pięciu lat Iza mieszka na wsi – w Łanowiczach Małych, 20 km od Suwałk. Nie zrobi tu agroturystyki, woli wiejski spokój i życie na własnych warunkach. Pierwsze miała kozy – przepiękne anglonubijki z długimi, mięsistymi uszami. Dzięki ich mleku Iza robi sery. Planuje je sprzedawać, na razie testuje na znajomych. Właściwie jej praca nie jest wakacyjna, tylko całoroczna – rozwija się intensywnie obok rutynowego szkolnego życia.
Foto: Radek Krupiński / Newsweek
Iza nie tyle szuka zarobku, ile rozwija swoje pasje. Szkoła też się jej przydarzyła jako pasja – zaraz po jeździe na motocyklu. 30 chłopaków z jej wychowawczej klasy za rok będzie kończyło technikum. Nie ukrywa jednak, że jeśli chce hodować zwierzęta, musi jakoś zarobić na ich utrzymanie. Z pensji nauczycielskiej nie da rady. Dlatego zaczęła robić sery i planuje alpakoterapię.
– Ludzie myślą, że nauczyciele zarabiają, Bóg wie jakie pieniądze i nic nie robią. Ja czasami wracam do domu po godz. 20, jeśli mam spotkania z rodzicami czy radę pedagogiczną. I mam nadgodziny, bo w szkołach technicznych brakuje fachowców. Choć wolałabym pracować w ramach etatu i więcej dać z siebie uczniom, niż goniąc na kolejne lekcje, wyrabiać półtora etatu i zarobić nieco więcej niż 4 tys. zł miesięcznie – mówi Iza.
Jej sześć kóz, trzy alpaki i koń męża wystarczą, żeby w wakacje miała dość zajęcia. – Raczej nie odpocznę przed rokiem szkolnym – śmieje się Iza. Czy w końcu wiejskie obowiązki oderwą ją od szkoły? – Nie sądzę. Praca w szkole daje mi kopa, czuję się młoda. Sery to tylko dodatkowe zajęcie – mówi na razie nauczycielka.