Atak rakietowy na Izrael był do przewidzenia. Teheran musi zachować twarz. Zgodnie z regułami gry na Bliskim Wschodzie Iran na prawo do odwetu. Salwa rakiet, która poleciała we wtorek wieczorem w kierunku Izraela była długo wyczekiwaną odpowiedzią — mówi w rozmowie z „Newsweekiem” dr Agnieszka Bryc.
Newsweek: Izrael zaatakował… no właśnie, kogo dokładnie? Liban czy Hezbollah?
Dr Agnieszka Bryc: Izrael zaatakował Hezbollah, czyli państwo w państwie, organizację terrorystyczną, która w pełni kontroluje południe Libanu. Przygotowując atak, Izrael podkreślał, że nie zamierza prowadzić wojny z samym Libanem.
W rzeczywistości trudno jest oddzielić grubą kreską Hezbollah od państwa libańskiego. To irańskie proxy powstałe w 1982 r. zdążyło wrosnąć w tkankę społeczną i polityczną Libanu. Hezbollah jest zarówno organizacją militarną, jak i partią polityczną, która od 1992 r. bierze udział w wyborach, w 2005 r. po raz pierwszy wszedł do rządu, dziś jest nawet częścią koalicji 8 marca. Popularności przysparza mu rozległa sieć szkół, szpitali, klinik, programów młodzieżowych i innych usług społecznych, które są atrakcyjną ofertą w państwie upadłym. Hezbollah dysponuje też swoją armią, uznaną za najpotężniejszą taką formację niepaństwową w świecie. To druga, obok rządowej, armia w kraju. Co ciekawe, kiedy rozpoczęła się izraelska inwazja, armia libańska wycofała się w głąb kraju.
Czyli robi wszystko, by nie walczyć z armią Izraela?
— Oczywiście. Libańska armia wie, że Izrael nie chce jej zniszczyć, więc tym bardziej nie zamierza wykrwawić się za Hezbollah. Co prawda dla zachowania twarzy kilka godzin później zdementowała tę informację.
Od paru tygodni obserwujemy spektakularną wręcz operację Izraela wymierzoną w Hezbollah, która przypomina intensywny szpiegowski thriller. Najpierw ataki przy użyciu pejdżerów i krótkofalówek, potem atak na sztab w Bejrucie, likwidacja Hasana Nasrallaha, legendarnego przywódcy organizacji. W wojnie ze słabszym Hamasem Izrael ugrzązł, z potężnym Hezbollahem przynajmniej na razie radzi sobie dużo lepiej. Czy na tym froncie Izrael odniesie sukces?
— Nikt tego nie wie, można tylko na to liczyć. Izrael nie poradził sobie z nieporównywalnie mniejszym i słabszym Hamasem, a Hezbollah to kompletnie inna liga. To de facto regularna armia, w dodatku doświadczona i ostrzelana podczas wojny domowej w Syrii, gdzie wraz z Iranem i Rosją wspierała Baszszara al Asada. Dysponuje arsenałem rakietowym 150 tys. pocisków, część z nich Izraelczycy zneutralizowali swoimi nalotami. Najskromniej licząc, dysponuje również ok. 50 tys. personelu. Ponadto ma sieć tuneli, schronów, rozrzucone po kraju wyrzutnie rakietowe, a po swojej stronie także trudny, górzysty teren do prowadzenia ofensywy lądowej. Różnica polega na tym, że Hamas atakiem 7 października kompletnie zaskoczył Izraelczyków.
A do wojny z Hezbollahem Izrael przygotowywał się od wielu lat. W 2006 r. przegrał drugą wojnę libańską, trzeciej nie zamierza. Zresztą wojskowi dobrze przygotowali sobie grunt do operacji. Przez prawie cały rok trwał ostrzał pozycji Hezbollahu, głównie przy granicy z Izraelem. Metodą zabójstw celowanych i ataków rakietowych wyeliminowano dowództwo wojskowe formacji i przywódców politycznych.
Zabójstwo sekretarza generalnego Hassana Nasrallaha, symbolu zwycięstwa nad Izraelem w poprzedniej wojnie, było wisienką na torcie. Nie zapominajmy, że za sukcesem wybuchów kilku tysięcy pejdźerów w Libanie stała praca izraelskiego wywiadu.
Media arabskie, a za nimi izraelskie donoszą, że Nasrallah zginął dzięki agentowi umieszczonemu w jego najbliższym kręgu, który potwierdził, że lider organizacji wszedł do schronu w południowym Bejrucie.
Kiedy rozmawiałyśmy wcześniej o efektach izraelskiej wojny w Strefie Gazy, to mówiła Pani, że nie da się skutecznie zniszczyć Hamasu, a organizacja będzie się odradzać. Im brutalniejszy Izrael, tym więcej znajdzie się Palestyńczyków wiedzionych żądzą zemsty. Czy da się zatem zniszczyć większy, bogatszy i potężniejszy Hezbollah?
— Dzisiaj może się wydawać, że Hezbollah wali się jak domek z kart. Przyjął naprawdę potężny cios ze strony Izraela. Przestrzegałabym jednak przed tryumfalizmem. Kiedy w 1992 r. Izraelczycy zabili poprzedniego szefa Hezbollahu Abbasa al Musawiego, zastąpił go jeszcze bardziej radykalny i skuteczny Nasrallah.
Hezbollah stale traci swoich dowódców i stale odnawia swoje zasoby. Nie wykrwawił go też front syryjski, gdzie poniósł poważne straty w sprzęcie i żołnierzach. Tym razem może być podobnie, Hezbollah musi tylko przetrwać trudny dla siebie czas. Stąd kilka niewiadomych. Nie wiemy, czy Hezbollah rzeczywiście jest teraz w rozsypce i faktycznie stracił sterowność, czy czeka i obserwuje, planując odwet? Rakiety wysłane w kierunku Tel Awiwu, a w zasadzie siedziby Mossadu, nie zmieniają sytuacji na korzyść Hezbollahu. Kolejna niewiadomą jest to, czy wesprą go inne irańskie proxy, chociażby jemeńskie Houti czy szyickie milicje w Iraku. Natomiast nic nie wskazuje na to, żeby Teheran był gotów ginąć w jego obronie.
Jak to? Przecież Iran masowo ostrzelał Izrael jeszcze tego samego dnia, kiedy Siły Obrony Izraela ruszyły na Liban.
— To było do przewidzenia. Teheran musi zachować twarz. Zgodnie z regułami gry na Bliskim Wschodzie Iran na prawo do odwetu. Salwa rakiet, która poleciała we wtorek wieczorem w kierunku Izraela, była długo wyczekiwaną odpowiedzią na zabójstwo przywódcy Hamasu Ismaila Hanijji w lipcu w Teheranie, wysokopostawionych oficerów irańskich w strukturach Hezbollahu oraz kilka dni temu w Bejrucie Sekretarza Generalnego Hasana Nasrallaha.
Podobny atak obserwowałyśmy w kwietniu, wydawał się wtedy przełomowy, ale nie doprowadził do otwartej wojny Iranu z Izraelem i USA. W ocenie ekspertów był od początku zaplanowany tak, by nie wyrządzić zbyt dotkliwych szkód Izraelowi. Tego samego spodziewam się teraz. Iran musiał jakoś zareagować, ale nie na tyle, by ryzykować poważniejszą eskalację.
Hezbollah to jest przecież dziecko Iranu, w które Teheran przez lata wpompował miliardy dolarów. Nie będzie realnego odwetu?
— Matka rzeczywiście mogłaby się rzucić na pomoc dziecku, nawet kosztem siebie. Ale to nie jest trafna metafora tej relacji. Ja bym powiedziała, że Hezbollah to tarcza Iranu. Narzędzie stworzone po to, by chronić Iran, a jego przeciwników, czyli Izrael i USA wciągać w wojnę zastępczą daleko od irańskich granic. Nie widać, by Iran chciał się poświęcać i ginąć za Hezbollah. W Teheranie chcą raczej przeczekać, odpowiedzieć tak, żeby nie wywołać wojny regionalnej i nie stracić przy tym twarzy. A potem powrócić do gry według starych reguł, czyli wojny w cieniu.
Priorytetem jest przetrwanie reżimu irańskiego, a temu nie brakuje problemów. Protesty, kolejne kryzysy gospodarcze, czy wrogowie, którzy pod nosem irańskich służb dokonują zamachów. Poza tym spektakularne operacje Izraela oraz ewidentne parcie w kierunku eskalacji bardzo skutecznie chłodzą emocje w Teheranie. Dlatego obserwujemy powściągliwą reakcję przywódcy duchowego Alego Chanemei na inwazję Izraela na Liban. Od miesięcy odbieramy też sygnały z Teheranu, który deklaruje gotowość podjęcia dialogu ze Stanami Zjednoczonymi. Wprost zaproponował to kilka dni temu na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ nowy prezydent Iranu Pezeszkian. Odcinał się od Rosji i zaprzeczał jakoby Iran opowiadał się w wojnie w Ukrainie przeciwko Kijowowi.
Waszyngton odwodził Izrael od operacji w Libanie…
— Amerykanie nie odwodzili od ograniczonej operacji, bo także w interesie Stanów Zjednoczonych i bezpieczeństwa międzynarodowego jest przywrócenie stabilności w regionie. Biały Dom próbował jednak odwieść Izrael od wielkiej, to znaczy pełnoskalowej operacji lądowej. Innymi słowy, Izrael dostał zielone światło na rozprawę z Hezbollahem, ale na taką, która nie wywoła wielkiej wojny w regionie. Stawką w grze jest również nowy układ sił w na Bliskim Wschodzie.
Zredukowany do minimum Hezbollah to osłabiony Iran, a więc to Teheran skłonniejszy do dialogu z Zachodem, a także gotowy porzucić w imię otwarcia nowego rozdziału w relacjach z Zachodem swojego rosyjskiego sojusznika.
Czy jest ryzyko, że Waszyngton się w końcu zniecierpliwi wojowniczą polityką premiera Netanjahu i przestanie ją wspierać?
— Oczywiście. Administracja prezydenta Bidena boi się, zresztą słusznie, że sytuacja może się wymknąć spod kontroli, że radykalni koalicjanci Netanjahu będą naciskać na pozostanie w Libanie i reokupację jego południowych terenów. Mają jednak tak zwane trzymanie na Izrael, ponieważ Stany Zjednoczone to gwarant bezpieczeństwa i dostawca broni, niezbędnej do prowadzenia operacji na drugim froncie wojennym. Dzisiaj nie wiemy, jak długo Izrael zostanie w Libanie. Z tą sytuacją może się niedługo mierzyć nowy prezydent USA — Kamala Harris lub Donald Trump.
Jakie są reakcje w Izraelu na operację przeciwko Hezbollahowi?
— Do rozprawy z Hezbollahem Izraelczycy byli przygotowywani od lat. Mają świadomość, że dyplomacją nie są w stanie pozbyć się zagrożenia ze strony tego irańskiego proxy. W niedzielę wieczorem, a więc kiedy wiadomo było, że inwazja na Liban jest kwestią godzin, Kanał 12 opublikował sondaż, z którego wynika, że premier Netanjahu odrabia straty. Gdyby wybory odbywały się dzisiaj, jego partia zdobyłaby największą ilość głosów. Wprawdzie nie byłaby w stanie stworzyć koalicji rządzącej, ale istotny jest trend.
Do koalicji rządowej wrócił również konkurent Netanjahu, Gideon Saar, dzięki czemu coraz bardziej prawdopodobne jest dotrwanie do kolejnych wyborów w październiku 2026 r. Nie oznacza to, że zniknęła krytyka w stosunku do premiera. Wciąż nie udało się odzyskać zakładników przetrzymywanych przez Hamas w Gazie. Komplikuje się sytuacja gospodarcza Izraela, jego ratingi spadają, nie zapowiada się jednak, aby Netanjahu był skłonny szybko zamykać fronty, które dają mu korzyść polityczną.
Liban to kraj, który i tak mierzył się w ostatnich latach z poważnym kryzysem i głębokim paraliżem struktur państwa. W relacjach z ostatnich dni widzimy kolejną tragedię Libańczyków – cywilne ofiary ostrzałów, w tym także dzieci, pospieszną ewakuację z zaatakowanych terenów, kryzys humanitarny, wywołany ogromną liczbą uchodźców wewnętrznych. Jakie konsekwencja ta wojna będzie biała dla Libanu?
— Delikatnie ujęła pani kondycję Libanu, bo mówi się już wprost, że ten kraj wyczerpuje znamiona państwa upadłego (ang. failed state), z tą terrorystyczną naroślą w postaci Hezbollahu.
Libańczycy raczej nie zmienią swojego krytycznego podejścia do Izraela, bo wiele z ich dzisiejszych problemów bezpośrednio wynika z toczonych z Izraelem wojen i militarnej aktywności Izraela w regionie. Ale z drugiej strony nie brakuje w Libanie osób, które mają świadomość, że źródłem ich kłopotów jest Hezbollah i wcale nie będą po nim płakać. To przede wszystkim libańscy chrześcijanie i muzułmanie sunnici. Jeśli zmieni się układ sił w regionie, a Hezbollah straci swoje wpływy, to paradoksalnie ta wojna może stać się dla Libanu szansą na wyjście z politycznego, społecznego i gospodarczego impasu. Szansą na nowy początek, na odbudowę kraju. Ale na razie zdecydowanie za wcześnie, by rysować konkretne, zwłaszcza tak optymistyczne scenariusze.
Dr Agnieszka Bryc — doktor nauk politycznych, adiunkt w Instytucie Politologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ekspertka w tematach związanych z Rosją i Bliskim Wschodem.