Nie popierali Donalda Trumpa w kazaniach albo wprost powiedzieli, że na niego nie zagłosują. Jeden z pastorów został wypchnięty na wcześniejszą emeryturę, innego wierni zwolnili, inny stracił prawie połowę parafian. Katolickie zakonnice, protestanccy pastorzy i pastorki, a nawet znany i nieżyjący już kaznodzieja Billy Graham, biorą mniej lub bardziej dobrowolnie udział w kampanii prezydenckiej USA.
Pod koniec przedostatniego tygodnia października głównym tematem wiadomości stał się mały klasztor benedyktynek w stanie Pensylwania, liczący 55 sióstr. Jeden z lokalnych zwolenników Trumpa walczący z „oszustwem wyborczym”, Cliff Maloney, zamieścił na portalu X wiadomość, że pod jednym z adresów jest zarejestrowanych 55 osób, wszystkie kobiety i demokratki. Tymczasem jego „informator” miał sprawdzić, że tam „nikt nie mieszka”.
Nie wiemy, kim był i co sprawdzał ów informator (i czy w ogóle istnieje), ale szybko okazało się, że wspomniany adres to klasztor benedyktynek. Siostry początkowo wydały bardzo umiarkowane oświadczenie: że mieszkają tam od lat, zawsze głosowały i teraz też zamierzają głosować. Zamiast przyznać się do błędu i przeprosić kobiety, Maloney brnął, że „komuniści twierdzą, że to zakonnice”, ale on „zamierza to zweryfikować”. A jeśli naprawdę spotka siostry, to oczywiście zachęci je do oddania głosu. Łaskawca. Tym razem zakonnice straciły cierpliwość i zapowiedziały, że rozważają pozwanie Maloney’a o pomówienie i o ujawnienie danych osobowych bez ich zgody.
Przypadek benedyktynek z Pensylwanii, gdzie liczy się każdy głos, nie jest jedyny. Duchowni wszelkich wyznań, osoby deklarujące się jako wierzące stają się często mimowolnymi uczestnikami coraz bardziej zaciekłej walki o prezydenturę. Coraz wyraźniej widać też nowe, zupełnie nieznane wcześniej prawidłowości.
Duchowni wybierają. Kto głosuje na Trumpa, kto popiera Harris?
Weźmy duchownych protestanckich. Przeprowadzone latem tego roku badania pokazały, że ciut ponad połowę – 51 proc. – zamierza głosować na Donalda Trumpa. Ale ta statystyka jest myląca. Po pierwsze liczba pastorów, którzy odmówili odpowiedzi na to pytanie, skoczyła z 4 proc. w 2020 do 26 proc. respondentów w 2024 r. Część z nich to duchowni, którzy wstydzą się przyznać do głosowania na kandydata, który złamał prawie wszystkie przykazania Dekalogu i publicznie chwali się, że gdyby kogoś zabił, uszłoby mu to na sucho. Ale część duchownych może też bać się przyznać przed swoimi wiernymi, że na Trumpa nie zagłosuje.
Ogromna różnica jest też między pastorami kościołów głównego nurtu (prezbiterianie i kongregacyjności, luteranie, anglikanie czy metodyści), z których 50 proc. zamierza głosować na Kamalę Harris i tylko 30 proc. na Trumpa, a duchowymi kościołów ewangelikalnych i charyzmatycznych, z których aż 61 proc. zagłosuje na Trumpa i tylko 10 proc. na Harris.
Różnice sięgają znacznie głębiej i dotyczą też pochodzenia i rasy pastorów. I tak np. na Harris zagłosuje 71 proc. duchownych afroamerykańskich, a tylko 5 proc. na Trumpa. Z kolei wśród Latynosów 49 proc. zagłosuje na Trumpa, a tylko 15 proc. na Harris.
Inne są też motywacje duchownych, gdy decydują się na poparcie Harris czy Trumpa. Dla pastorów protestanckich głównego nurtu decydującym kryterium jest charakter kandydata i troska o ubogich, dla duchownych konserwatywnych – jego sprzeciw wobec aborcji.
Tak jak pisałem wcześniej, część duchownych wręcz boi się przyznać swoim wiernym, że nie zagłosują na kandydata Partii Republikańskiej. Wcześniej w tym roku prestiżowy i dość bezstronny miesięcznik „The Atlantic” opisał sytuację kilku dość konserwatywnych duchownych, którzy albo nie popierali Trumpa w kazaniach, albo wprost powiedzieli, że na niego nie zagłosują. Jeden z pastorów został wypchnięty na wcześniejszą emeryturę, innego wierni zwolnili, inny stracił prawie połowę parafian.
Coraz częściej i powszechniej pojawia się zjawisko osób, które deklarują się jako nowo nawróceni ewangelikalni chrześcijanie i nie mają nic wspólnego z żadną wspólnotą. Za to są w 100 proc. za Trumpem. Jeszcze 20 lat temu ci niepraktykujący nowo nawróceni chrześcijanie stanowili ok. 20 proc. ewangelikałów – obecnie to już ponad połowa (a liczebność tej grupy spada). Uczestnictwo we wspólnocie zastąpiło im absolutne poparcie dla Trumpa.
Jeszcze ciekawiej jest, gdy chodzi o katolików w USA. W 2020 r. 56 proc. zagłosowała na Republikanów, ale znów, ta jedna statystyka nie mówi wszystkiego. Podczas gdy wśród białych katolików to poparcie wynosiło 59 proc., wśród Latynosów i Afroamerykanów poparcie dla Republikanów wyniosło 31 proc.
Według ostatnich badań ciut ponad połowa amerykańskich katolików (50 proc.) zagłosuje na Harris, a tylko 43 proc. na Trumpa. Wśród latynoskich wyborców katolików Harris poprze 59 proc., Trumpa 30 proc.
Wybory w USA. Kogo popiera zmarły ewangelista?
Bodaj najlepszym przykładem zaciętości walki jest przykład rodziny Grahamów. Pastor Południowych Baptystów (i milioner) Franklin Graham jest jednym z najbardziej zawziętych zwolenników Trumpa – budzi czasami zażenowanie czasami nawet wśród swoich współwyznawców. Tymczasem grupa „Evangelicals For Harris” ku jego wściekłości opublikowała reklamę, w której jego znany, powszechnie szanowany i (zmarły) ojciec, ewangelista Billy Graham czyta fragment z Drugiego Listu Apostoła Pawła do Tymoteusza. Apostoł przestrzega w nim przed ludźmi, którzy są: „samolubni, chciwi, wyniośli, pyszni, bluźniący, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, niegodziwi, bez serca, bezlitośni, miotający oszczerstwa, niepohamowani, bez uczuć ludzkich, nieprzychylni, zdrajcy, zuchwali, nadęci, miłujący bardziej rozkosz niż Boga” i dodaje „wystrzegajcie się takich ludzi!”. Po każdej z tych cech wystąpienie Billy Grahama jest przerwane wystąpieniem Trumpa, który się chwali tą właśnie cechą. Franklin zapowiedział pozew sądowy – ale trudno mu będzie udowodnić, że jego zmarły ojciec, stroniący od polityków od czasów Nixona, poparłby kogoś takiego jak Trump.
Jak będzie wyglądał głos osób wierzących, przekonamy się 5 listopada. Ja mam nadzieję, że nawet jeśli nie posłuchają Pisma, to przynajmniej Billy Grahama.