Odkąd świat światem, partie polityczne powstają po to, by zdobyć i utrzymać władzę. O tym wprost mówi politologiczna definicja partii politycznej. Ale jest jedna partia, która postanowiła zadać kłam naukowym teoriom oraz politycznej praktyce i władzy nie brać. To partia Razem, która otwarcie przyznaje, że na władzy jej nie zależy.
Ba! Ona tej władzy nie chce nawet wtedy, gdy ma ją na wyciągnięcie ręki. Mimo że mogła być w koalicji 15 października i próbować wpływać na rzeczywistość, wolała się na tę rzeczywistość obrazić i powiedzieć, że będzie osobno.
Bo skoro koalicja nie chce realizować programu partii Razem, ta postanowiła zabrać zabawki i przenieść się do innej piaskownicy. Proszę wybaczyć tę przedszkolną metaforę, wszak Adrian Zandberg dawno wyrósł z lepienia babek z piasku, ale gdy patrzy się na jego polityczne poczynania, nie sposób nie stwierdzić, że jest naiwny jak dziecko.
Otóż ostatnie miesiące partia Razem, o czym otwarcie mówią parlamentarzystki, które właśnie ją opuściły, strawiła na wewnętrznych kłótniach o strategię. Pytanie brzmiało, czy zachować się pragmatycznie i mając szansę wpływania na rzeczywistość, wziąć koalicyjnego byka za rogi, czy też przejść do twardej opozycji i samemu się tego wpływu pozbawić. Tuż po wyborach partia Razem odmówiła zresztą wejścia do koalicji rządowej, ale uznała, że pozostanie w klubie Lewicy i będzie wspierać niektóre działania rządu. Szybko jednak się okazało, że frustracja w Razem narasta, bo Tusk do Razem zapisać się nie zamierza. Doceniam maksymalizm Adriana Zandberga, który uznał, że skoro koalicja 15 października programu Razem realizować nie będzie, to on przechodzi do twardej opozycji. Jednak to bardzo krótkowzroczne myślenie. Politycy są wszak rozliczani przez swoich wyborców ze skuteczności, a będąc w opozycji – razem z PiS i Konfederacją – Zandberg żadnego wpływu na rzeczywistość mieć nie będzie. Wszystkie instrumenty są w rękach rządzących. Opozycja może najwyżej sobie ponarzekać, ewentualnie wyjść na ulice, by zaprotestować przeciwko polityce rządu.
Za swój idealizm, by nie powiedzieć: fundamentalizm, Zandberg może zapłacić wysoką cenę. Wątpię, by Polacy docenili wywieszenie białej flagi
Za swój idealizm, by nie powiedzieć: fundamentalizm, Zandberg może zapłacić wysoką cenę. Przy okazji wyborów za trzy lata będzie musiał powiedzieć swoim wyborcom: mogłem być w rządzie, ale wolałem przejść do opozycji. Wątpię, by Polacy docenili wywieszenie białej flagi. Dużo zręczniejsze politycznie okazały się partyjne koleżanki Zandberga, które uznały, że lepiej być w orbicie rządu i forsować swoje postulaty. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która niegdyś była w Razem, dziś jest ministrą pracy, rodziny i polityki społecznej oraz jednym z jaśniejszych punktów rządu Tuska. Przy okazji załatwia lewicowe postulaty dla własnego elektoratu, jak babciowe, czyli wparcie dla kobiet wracających do pracy po urodzeniu dziecka. Dziemianowicz-Bąk, odchodząc z Razem i przechodząc do Nowej Lewicy, wybrała pragmatyzm. Szybko zrozumiała, że można być fundamentalistą, ale wtedy się ląduje na politycznym marginesie. By być skutecznym w polityce, trzeba umieć zawierać koalicje i przekonywać innych do swoich racji. Zwykle wiąże się to z tym, że trzeba coś odpuścić, trochę złagodzić programowe kanty, ale ostatecznie sprawy idą do przodu.
Adrian Zandberg uznał, że na kompromisy chodzić nie musi. Ale to oznacza, że tak szybko, jak pojawił się w polskiej polityce za sprawą słynnej debaty telewizyjnej w kampanii w 2015 r., tak szybko z tej polityki może zniknąć. Przypomnę, że Zandberg zasłynął w tamtej debacie liderów przed wyborami parlamentarnymi, gdy bez owijania w bawełnę powiedział, że w sprawie uchodźców, którymi straszyło PiS, Polacy muszą się zachować przyzwoicie, bo ci ludzie uciekają przed głodem, wojną i śmiercią. Dlatego naszym ludzkim obowiązkiem jest im pomóc. Na koniec dodał, że Polacy nie muszą już głosować na „mniejsze zło”. Bezkompromisowość i prosty język Zandberga zrobiły wtedy wrażenie na widzach do tego stopnia, że partia Razem dostała w wyborach 3,6 proc. głosów. Do Sejmu nie weszła, ale uzyskała finansowanie z budżetu. Przy okazji odebrała na tyle dużo głosów lewicowej koalicji SLD, Twojego Ruchu i Zielonych, że Sojusz po raz pierwszy od lat nie wszedł do Sejmu. Ale dziś klimat w Polsce się zmienił, zarówno jeśli chodzi o migrantów, jak i „mniejsze zło”, gdy na jaw wychodzą przekręty PiS. A Zandberg zamiast działać, sam się skazał na margines.