Nikt nie wyobraża sobie, że artykuł 5 NATO zostanie zniesiony, ale jeśli wygra Trump, wystarczy, że napisze tweeta – twierdzi znany politolog Jacques Rupnik.
Newsweek: Jakie jest znaczenie amerykańskich wyborów dla Europy?
Jacques Rupnik: To globalne wybory, w których obywatele reszty świata nie mają prawa głosu, ale wiele rzeczy (również dla nich) zależy od ich wyniku. Najbardziej oczywista jest całkowita nieprzewidywalność Trumpa. Następnie to, co mówił o wojnie w Ukrainie – np. że musimy ją zakończyć w ciągu 24 godzin, oczywiście dzięki porozumieniu z Putinem… Z nowej książki Boba Woodwarda dowiedzieliśmy się, że po tym, jak Trump przestał być prezydentem, odbył siedem rozmów z Putinem – to kolejny dowód na to, jak są blisko.
Jest wreszcie niepewność dotycząca stosunków transatlantyckich. Trump otwarcie okazuje pogardę, a czasem wrogość Europie. Uspokajamy się, powtarzając rano, w południe i wieczorem: „artykuł 5, artykuł 5, artykuł 5”. Nikt nie wyobraża sobie, że artykuł 5 mówiący o tym, że atak na któregoś z członków, jest atakiem na cały Sojusz, zostanie zniesiony. Ale wystarczy, że Trump napisze tweeta: los tego czy tamtego kraju nie dotyczy interesów Stanów Zjednoczonych. To wystarczy, aby artykuł 5 przestał obowiązywać członków Sojuszu.
W przeszłości Trump zachęcał Putina do ataku na kraje, które płacą zbył mało na NATO. A Harris?
– W UE mamy różne grupy państw. Są przywódcy, którzy czekają na Trumpa. Jak Viktor Orbán, którego Trump stawia za wzór w swojej kampanii. Ale są też tacy, którzy twierdzą, że nadszedł czas, aby Europejczycy przejęli inicjatywę. Macron mówi o autonomii strategicznej: „Mamy wojnę na wyciągnięcie ręki, nie wiemy, jak zachowa się Ameryka. Musimy przejąć kontrolę”. I są też tacy, którzy po prostu czekają na przybycie Kamali Harris, aby mieć spokój.
Ale nie wyobrażajmy sobie, że wszystkie problemy zostaną rozwiązane jak za pomocą czarodziejskiej różdżki. Harris będzie traktować Europę nieskończenie bardziej cywilizowanie niż Trump, ale to taki „Biden light”, z czym wiążą się obniżone wsparcie dla Ukrainy i mniejsze gwarancje transatlantyckiego zaangażowania.
Europejczyków martwi w Trumpie jego otwarty izolacjonizm i protekcjonizm – chce na wszystkie towary zagraniczne nakładać cła, co może wywołać globalne wojny celne. Ale jest też wersja mniej agresywnego protekcjonizmu – Harris i Biden powtarzają: „Musimy stworzyć politykę dla klasy średniej, aby ograniczyć populizm”. Jednym z tego elementów była ustawa o redukcji inflacji, a jednym z jej skutków wielki wypływ kapitału z Europy do amerykańskich funduszy inwestycyjnych. I co się stało potem z tymi pieniędzmi ? Za ich część wykupiono europejskie firmy. To tylko jeden z przykładów na to, jak protekcjonizm w wersji Biden/Harris szkodzi Europie.
Należy więc zakładać, że Europa i Ameryka będą się coraz bardziej oddalać?
– Nic nie jest nieodwracalne, ale trzeba zdać sobie sprawę, że to, co reprezentowały stosunki z Europą dla pokolenia Bidena, które przeżyło zimną wojnę i zdominowało politykę amerykańską w okresie powojennym, już nie obowiązuje. To pokolenie odchodzi. I nie tylko dosłownie – z Bidenem. Wystarczy przypomnieć sobie głosowania w Kongresie. Partia Republikańska, która tradycyjnie była bardzo zaangażowana w stosunki transatlantyckie w czasach Reagana, aby powstrzymać ekspansjonizm Związku Radzieckiego, a potem była w kontrze do Rosji, w sprawie pomocy dla Ukrainy zmieniła całkowicie oblicze. Ilu jest dziś republikanów, którzy myślą, że Rosja stanowi problem? Garstka.
Ale wiadomo, jakie są powody tej zmiany. To nie tylko kwestia innych nastrojów, ale również serii niepowodzeń w ostatnich 20 latach. Amerykańskie zaangażowanie militarne i to w kwestii bezpieczeństwa za granicą zawiodło. Irak to była katastrofa. Spójrzmy na chaotyczne i gwałtowne wycofanie się z Afganistanu. Na niezdolność Stanów Zjednoczonych do wywierania wpływu na swojego izraelskiego sojusznika. Gdy chcą coś osiągnąć, Netanjahu mówi „nie”. Amerykańskie gwarancje są coraz mniej warte i Europejczycy powinni wziąć to pod uwagę. Nie po to, by dystansować się od USA. Ale muszą z góry zakładać, że Ameryka nie zawsze rozwiąże problemy za nas.
Również dlatego, że Stany Zjednoczone przechodzą dziś prawdziwy kryzys demokracji. Te wybory to seria agresji, osobistych ataków. Głównie po stronie Trumpa i trumpistów, którzy powiedzieli kilka naprawdę strasznie brutalnych rzeczy. Ale po drugiej stronie też jest werbalna eskalacja, np. kiedy Harris mówi, że Trump to zagrożenie faszyzmem.
Dojście Trumpa do władzy nada Ameryce kierunek, który będzie dla nas fatalny, tymczasem Europejczycy nie reagują
Ameryka słabnie, staje się coraz mniej wiarygodnym partnerem. Konsekwencją tego musi być słabnięcie Europy?
– Europa już słabnie, a słabnięcie Ameryki i wzrost potęgi tego, co nazywamy globalnym Południem, ten trend przyspiesza. Globalne Południe właśnie spotkało się w Kazaniu u Putina! Jedynym wspólnym mianownikiem dla krajów BRICS jest wrogość wobec Zachodu, idea, że porządek międzynarodowy nie powinien być zdominowany przez Zachód, co według przywódców tych państw trwało stanowczo zbyt długo. Czy te kraje będą bardziej przyjazne wobec Europy dlatego, że USA znaczą dziś mniej niż kiedyś? Szczerze wątpię.
Świat się zmienił. Wraz z dwoma konfliktami w naszym najbliższym otoczeniu – wojną w Ukrainie oraz tą, która może rozprzestrzenić się na Bliski Wschód – układ sił przechyla się na naszą niekorzyść. Dojście Trumpa do władzy nada Ameryce kierunek, który będzie dla nas fatalny, tymczasem Europejczycy nie reagują. Na przykład wspólna europejska obrona powinna być czymś bardzo na czasie – oczywiście trzeba to robić w ramach NATO.
Europejczycy wydają na zbrojenia więcej niż pod koniec zimnej wojny…
– 270 mld euro w zeszłym roku. Mamy budżety wojskowe, które po zsumowaniu są imponujące, ale nie mamy europejskiego przemysłu obronnego z prawdziwego zdarzenia. Niestety, niemal wszystkie te wydatki przeznaczane są na zakup sprzętu amerykańskiego, czasem z innych krajów. Na przykład Polska specjalizuje się w zakupach w Korei Południowej.
Gdybym miał podsumować to, co zmieniło się dla Europy w wyniku obu wojen, powiedziałbym: „To koniec modelu niemieckiego”. Zaakceptowało go wielu Europejczyków. Polegał na delegowaniu odpowiedzialności i stopniowym samopozbawieniu się władzy i siły. Dostawy energii oddelegowano Rosji, eksport, rozwój gospodarczy – głównie Niemiec – zależał od relacji z Chinami. A nasze bezpieczeństwo zostało oddelegowane Stanom Zjednoczonym. Dziś wszystkie te trzy fundamenty przestały obowiązywać.
Myśleliśmy, że jesteśmy militarnym karłem, ale za to gospodarczym supermocarstwem. Jednak raport byłego szefa Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghiego stawia bardzo pesymistyczną diagnozę europejskiej gospodarki. Zagrożone są więc nie tylko nasze bezpośrednie bezpieczeństwo i dobrobyt, bo to wszystko idzie w parze z kryzysem demokracji w Europie. I jeśli dzisiaj nie zareagujemy, to kiedy?
Kto w razie zwycięstwa Trumpa straci najwięcej w UE? Z jednej strony jest Orbán, który ma „specjalne stosunki” z Trumpem i Putinem. Z drugiej są kraje takie jak Polska, które od wybuchu wojny stały się szczególnie ważne dla Waszyngtonu. Ale wojna w Ukrainie dla Trumpa raczej nie będzie priorytetem.
– Jeśli Trump zostanie wybrany, wszyscy przegramy. Europa będzie przegrana. Ale oczywiście niektórzy się nie przejmują, a nawet cieszą. To ci, którzy są zasadniczo wrogo nastawieni do idei Europy jako gracza politycznego, międzynarodowego. Kiedy Trump został wybrany w listopadzie 2016 r., już dzień później Orbán udzielił wywiadu „Daily Telegraph”, w którym powiedział: „Brexit otworzył drzwi. Z Trumpem przekroczyliśmy próg. Liberalna niedemokracja się skończyła. Co za dzień, co za dzień, co za dzień”. Powtórzył to, skacząc z radości. Dzisiejsze zwycięstwo Trumpa byłoby legitymizacją szarży, której obecnie przewodzi Orbán w Europie.
W przeszłości suwereniści przyklasnęli brexitowi, ale nie chcą już naśladować brexitu. Kiedy otrzymujesz 3 proc. swojego PNB w transferach z funduszy europejskich, tak jak Węgrzy, zastanawiasz się dwa razy, zanim trzaśniesz drzwiami. Dziś strategia jest inna: trzeba podbić Brukselę, jak zapowiedział Orbán. Aby wzmocnić swoją rolę w UE, zainicjował Patriotów dla Europy, zgromadzenie partii nacjonalistyczno-populistycznych, od Marine Le Pen we Francji po Geerta Wildersa w Holandii i sąsiadów z Europy Środkowej, takich jak Andrej Babiš, który ma duże szanse, by zostać kolejnym premierem Czech. Orbán rozpoczął rotacyjną prezydencję Węgier w Unii Europejskiej swoją „misją pokojową”: pojechał do Ukrainy, Moskwy, Pekinu, do Waszyngtonu na szczyt NATO, a skończył w Mar-a-Lago u Donalda Trumpa. Uważa, że będzie pośrednikiem między Putinem a Trumpem, jeśli będą go potrzebować.
To jest niepokojąca wersja przyszłości UE.
Co może być lekarstwem na orbánowski projekt europejskich trumpistów?
– Należy zacząć od Trójkąta Weimarskiego – bo to Francja, Niemcy i Polska stanowią oś Europy, która chce pozostać zarówno liberalną demokracją, jak i międzynarodowym graczem. Nie twierdzę, że jest to łatwe do zrobienia. Dwa lata temu napisałem, że aby Weimar miał jakikolwiek realny wpływ na politykę europejską, Francja musiałaby porzucić iluzję sprowadzenia Rosji z powrotem do Europy. Niemcy muszą nie tylko mówić o Zeitenwende [punkcie zwrotnym w swojej polityce w związku z wojną w Ukrainie – red.], ale także wcielić to w życie. A w Polsce musi zmienić się rząd. Dziś te wszystkie trzy warunki się spełniły, tyle że… w międzyczasie Francja została bardzo osłabiona przez swoją wewnętrzną sytuację polityczną, Niemcy radykalnie zmniejszają pomoc dla Ukrainy, a Polska… nie będę tego komentował.
Mimo zmiany rządu stosunki polsko-niemieckie wcale nie są dobre.
– Nie mówię, że to będzie łatwe, ale budowanie Europy wokół Trójkąta Weimarskiego nadal jest możliwe. Zwłaszcza że sprawa europejskich trumpistów wcale nie jest wygrana. Orbán powiedział jakiś czas temu, że sukces projektu podboju Brukseli zależy od Le Pen i Meloni, a jak na razie włoska premier podąża w zupełnie innym kierunku. Jest dziś podporą UE, ma świetne stosunki z Brukselą. To pokazuje, że część populistycznej prawicy, gdy dojdzie do władzy, może zmieniać podejście do różnych spraw, w tym Europy.
Co bez amerykańskiego przywództwa Europa jest w stanie zrobić dla Ukrainy? Czy jej członkostwo w UE będzie nadal aktualne?
– Gdy pojawiają się wątpliwości co do amerykańskiego wsparcia, Europa musi zrozumieć, że to nie może osłabiać jej pomocy dla Ukrainy. To nie są dobre chwile dla Ukraińców, w jej interesie jest zawieszenie broni, które prawdopodobnie oznaczałoby utratę części terytorium. I jedynym sposobem na zaakceptowanie przez Ukraińców takich negocjacji jest jednoznaczne zapewnienie rekompensaty w postaci szybkiej perspektywy europejskiej. NATO nie może być perspektywą na teraz, bo Ukraina jest krajem w stanie wojny i jej wejście do NATO oznaczałoby pójście Sojuszu na wojnę z Rosją. A potem eskalację nuklearną. Natomiast perspektywa europejska może być dana już teraz.
Wielu Amerykanów mówi: „Dlaczego mamy pomagać Ukrainie? Należy pomóc nam”. A jeśli Europa dojdzie do wniosku, że nie stać jej na ambitną politykę zagraniczną, ponieważ klasa średnia i klasy niższe są zagrożone – również z powodu wojny?
– Ale jeśli Europa nic nie zrobi, zagrożona będzie nie tylko klasa średnia. Sama Europa będzie zagrożona. Wtedy już nikt nie będzie nas traktował poważnie.
Foto: CTK / PAP
Jacques Rupnik (ur. 1950) był doradcą prezydenta Vaclava Havla, jest politologiem, jednym z najwybitniejszych znawców Europy Środkowej, wykładowcą Sciences Po, autorem i współautorem wielu książek, m.in.: „Les Europeens face à l’élargissement”, „L’Union européenne: ouverture à l’Est ?”, „L’autre Europe, crise et fin du communisme”, „Le nouveau continent”, „Gepolitique de la democratisation”