Spływają już pierwsze wyniki wyborów w USA. Sondaże wskazywały na idealny remis, ale do tej pory to Donald Trump ma przewagę w głosach elektorskich. Wyniki śledzimy stan po stanie.
Tekst jest aktualizowany.
Liczenie głosów w USA dopiero się rozpoczęło i może potrwać wiele dni. Ale eksperci z reguły potrafią określić, kto wygrał, na długo zanim policzone zostaną wszystkie głosy. Opierają się przy tym na cząstkowych wynikach, danych o liczbie oddanych głosów oraz tym, gdzie i ile do zliczenia jeszcze pozostało. Zajmują się tym największe media. W naszej relacji będziemy śledzić CNN i Fox News i na podstawie ich analiz uzupełniać wyniki.
Analitycy CNN i Fox News będą analizować już policzone głosy w każdym ze stanów i na tej podstawie określą, kto może być zwycięzcą wyborów w danym stanie. To kluczowe, bo w amerykańskim systemie wyborczym o ostatecznym zwycięstwie decyduje liczba głosów elektorskich oddanych na kandydata. A te są przyznawane w każdym stanie osobno. Trzeba ich zdobyć 270. O tym, jak działa ten system, piszemy niżej.
Wyniki wyborów w USA. Jak działa system wyborczy?
W wyborach 2024 r. głosować mogło ok. 244 mln Amerykanów. Jeszcze przed dniem wyborów zagłosowało ok. 80 mln ludzi. Nie wiadomo, jak duża będzie ostatecznie frekwencja. Przed wyborami sondaże wskazywały, że większość głosów zdobyłaby Kamala Harris. Tyle że to większego bez znaczenia, bo liczba głosów w całym kraju nie decyduje o wyniku wyborów. Prawdziwe wybory rozgrywają się na innym poziomie.
Formalnie nie głosuje się bowiem bezpośrednio na kandydata, a na elektorów. Dopiero oni decydują o tym, kto zostanie prezydentem. W sumie elektorów jest 538. Dlaczego tylu? Ich liczba wynika z liczby senatorów (100) i członków Izby Reprezentantów (435), a do tego dołożyć trzeba jeszcze trzech reprezentujących stołeczny Dystrykt Kolumbii. Wyścig o Biały Dom wygrywa ten kandydat, który zgromadzi 270 elektorów (a możliwy jest remis 269 do 269, w historii wydarzył się raz).
To sendo problemu z amerykańskimi wyborami prezydenckimi. Tak naprawdę nie jest to jedno głosowanie, a 50. W każdym stanie osobno. Drogę do zwycięstwa można porównać do układanki. Elementów jest 50 – każdy stan to jeden. Ale nie każdy ma tę samą wartość (patrz mapa). Wielka i ludna (39 mln mieszkańców) Kalifornia to 55 elektorów. A Wyoming, w którym mieszka mniej ludzi niż w Łodzi – ledwie trzech. Kto zdobędzie więcej głosów w stanie (choćby tylko o jeden), zgarnia wszystkich stanowych elektorów. Trochę inaczej jest tylko w Nebrasce (5 elektorów) i Maine (4 elektorów). Tam część głosów zdobywa ten, kto osiągnie najlepszy wynik w stanie (2), a reszta jest przydzielana na podstawie wyników kandydatów w okręgach wyborczych do kongresu (trzy w Nebrasce i dwa w Maine).
Kandydat bądź kandydatka musi pozbierać takie stany, które dadzą mu w sumie 270 głosów elektorów.
Co to oznacza w praktyce? Kamala Harris na pewno wygra głosowanie w Kalifornii. Ba, zapewne zdobędzie tam kilka milionów więcej głosów niż Donald Trump. Wszystkie one trafią do Harris. Z kolei Trump niemal na pewno wygra w Teksasie (może zdobyć kilkaset tysięcy głosów więcej niż demokratka) i dzięki temu na jego konto zapisze się 40 głosów elektorów. Ale w Pensylwanii, gdzie zagłosuje ok. 7 mln ludzi, sondaże wskazują na remis. A o oznacza, że o tym do kogo trafi 19 elektorów, może zdecydować różnica ledwie kilkuset głosów. I to tych kilkuset wyborców z Pensylwanii zdecyduje, czy do Białego Domu wróci Donald Trump, czy zostanie tam Kamala Harris.
Miejsc takich jak Pensylwania, w których wynik waży się na ostrzu noża, jest jeszcze sześć. To Arizona, Georgia, Karolina Północna, Michigan, Newada i Wisconsin. W sumie rozdziela się w nich 93 głosy elektorów. I to one zdecydują o wyniku wyborów. I choć w tych siedmiu stanach przeprowadzono w sumie setki sondaży, to tuż przed wyborami różnice między Trumpem i Harris mieszczą się w granicy błędu statystycznego. A to oznacza, że wyniki mogą bardzo zaskoczyć.