Na tzw. powołaniówkach kreowana jest bardzo miła, życzliwa atmosfera. Siostry opowiadają tylko o dobrych stronach zakonnego życia, grają się na gitarze, podają lepsze jedzenie. Młode dziewczyny wyobrażają sobie, że tak samo będzie w zakonie.
Foto: Materiały własne
Newsweek: Dlaczego siostry decydują się opuścić zakon?
Marta Abramowicz: Gdy wpisze się w wyszukiwarkę Google „dowcipy o zakonnicach”, większość jest o życiu seksualnym. Wiele moich bohaterek rzeczywiście spotykało się z taką reakcją: odeszła, bo zakochała się w księdzu czy pewnie miała romans z biskupem. A to wcale nie jest prawdą. Częściej to księża odchodzą, bo kogoś poznali. Zakonnice rezygnują z zupełnie innych powodów – bo nie widzą już sensu takiego życia, bo poszły do zakonu dla wartości, których tam nie mogą znaleźć.
Paradoks życia sióstr polega na tym, że obowiązuje je absolutne posłuszeństwo wobec przełożonych, które zdają się kierować innymi wartościami. Ktoś rozbił sobie głowę przed bramą klasztoru? Nie, siostra nie może mu teraz pomóc, bo to jest czas na modlitwę w kaplicy. Przełożona każe umyć okna, choć pada deszcz? Albo szorować czystą podłogę? Nie ma dyskusji, siostra ma po prostu wykonać polecenie. Zaczynają się więc zastanawiać, czy tego od nich oczekuje Chrystus, dla którego tam poszły.
Podejmują decyzję o wstąpieniu zakonu jako młode kobiety, może nie są na to gotowe?
– Trudno im przewidzieć, co dokładnie je czeka, ale taka niepewność dotyczy przecież każdego z nas. Byłe zakonnice, z którymi rozmawiałam, mówiły mi, że na tzw. powołaniówkach kreowana jest specjalnie bardzo miła, życzliwa atmosfera, siostry opowiadają tylko o dobrych stronach życia zakonnego, grają się na gitarze, podają lepsze jedzenie. Więc młode dziewczyny wyobrażają sobie później, że tak samo będzie cały czas. Wydaje im się, że siostry są radosne, a życie zakonne cudowne. Rozczarowanie przychodzi jednak bardzo szybko.
Dlaczego?
– Siostry od początku pracują ponad siły, często po 12 godzin na dobę. Codziennie modlą się przynajmniej pięć godzin, oprócz tego pracują na rzecz wspólnoty. Wszystko jest obowiązkiem, nawet czas wolny jest zaplanowany i trzeba go spędzić ze wszystkimi innymi siostrami w grupie. Poza obowiązkami w klasztorze siostry pracują też na zewnątrz – jako katechetki czy w ośrodkach pomocy.
Czytaj także: Gdy Polki stały się męskie. Równouprawnienie w PRL
A często zdarza się też, że w zakonach, których celem jest niesienie pomocy bezdomnym czy pomoc chorym w domach, mało kto rzeczywiście chce tę pomoc nieść. Jeśli pojawi się siostra, która naprawdę chce to robić, przełożone traktują to jako „hobby”, czyli rzecz, którą powinno się robić w czasie wolnym. A, że takiego czasu prawie nie ma…
Agnieszka, jedna z moich bohaterek, opiekowała się chorymi. Przez to zdarzało się jej spóźniać na wspólne modlitwy. Przełożone uznały, że trzeba ją ukarać i kazały jej malować chlew albo mur klasztorny. Musiała to robić w nocy, rezygnując ze snu.
W takich sytuacjach siostry czasem buntują się przeciwko przełożonym?
– Nie mają prawa wyrazić niezadowolenia. Siostrę przełożoną trzeba traktować jako istotę boską. W jej woli należy widzieć wolę Boga. W męskich zakonach możliwość dyskusji i dialogu jest dużo większa, z przełożonymi po prostu można rozmawiać. Tymczasem siostry nie mogą mieć własnego zdania. A jeśli już je wyrażają, to traktuje się to jako niedopuszczalne wystąpienie przeciwko przełożonym.
Siostry mają szansę się w zakonie rozwijać?
– To, czy zrobisz maturę czy pójdziesz na studia, zależy wyłącznie od woli matki generalnej. Wiele bohaterek opowiadało mi, że w zakonie zwykle jest tak, że jeśli czegoś chcesz, to na pewno tego nie dostaniesz. Chciałabyś zrobić prawo jazdy, żeby przysłużyć się zakonowi? Trafisz do kuchni, choć nie cierpisz gotować. Na kurs zostanie wysłana ta, która nie lubi jeździć samochodem. Przełożone w takim postępowaniu widzą sens – umartwianie się i okazywanie posłuszeństwa wbrew wszystkiemu. Siostry po latach odchodzą, bo tego sensu nie widzą.
Co je czeka za murami, kiedy zdecydują się odejść?
– Wiele z bohaterek wahało się miesiącami, jaką decyzję podjąć, bo jest to decyzja zmieniająca całe życie. Jeśli zakon opuszcza kobieta po 40. roku życia, próba ułożenia go sobie na nowo okazuje się bardzo trudna. Zwykle są pozbawione wsparcia ze strony rodziny. Często pochodzą z małych miejscowości lub wsi, gdzie odejście z zakonu jest traktowane jak hańba, rodzina nie pomaga, bo się wstydzi. Siostry opuszczając mury, trafiają w zupełną pustkę.
Nie mają żadnych własnych pieniędzy – wstępując do zakonu, podpisują oświadczenie, że zrzekają się wynagrodzenia za swoją pracę. Przy odejściu mogą dostać 200, może 1000 zł, ale z taką kwotą trudno zrobić cokolwiek. W klasztorze chodzą tylko w habicie, mają jedne buty, jedną koszulkę.
Nie mają też mieszkania ani zameldowania, a bez tego nie dostaną zasiłku dla bezrobotnych. Jedna z moich bohaterek, kiedy rodzeństwo nie pozwoliło jej się zameldować w domu rodzinnym, poszła do sąsiada, pijaka, który za butelkę wódki zgodził się ją zameldować. Opowiadając mi o tym, płakała, że musiała to zrobić. Myślałam, że z powodu tego rodzeństwa. Ale nie – płakała, bo czymś strasznym było dla niej dawanie wódki alkoholikowi – jej ojciec też pił i ona nigdy nie chciała robić czegoś takiego.
Czytaj także: Można być feministką-katoliczką? Agnieszka Graff o ideologicznej wojnie z Kościołem
Siostry zakonne odchodząc, nie mają nic. Także przyjaciół, bo nie mogą utrzymywać bliskich więzi ze światem zewnętrznym. W takich sytuacjach odejście to raczej wyraz odwagi, a nie słabości.
Byłe zakonnice wstydzą się, że nie podołały albo zawiodły?
– Wszystkie szły do zakonu, głęboko wierząc. Chciały nieść pomoc ludziom i traktowały swoją decyzję bardzo poważnie. W zakonie wielokrotnie stawały wobec konfliktu sumienia. W końcu odchodziły, bo wydawało im się, że nie mogą żyć w zgodzie z tym, co wierzyły. Ale do końca nie były pewne. Może to On wystawia je na próbę? Może powinny zostać? Potem przez wiele lat na nowo układały swoja relację z Bogiem.
Mają z kim o tym porozmawiać?
– W Polsce rozmowa na temat zakonnic i odchodzenia w ogóle nie istnieje. Moje bohaterki mówiły mi, że bardzo długo myślały, że oprócz nich nie ma w Polsce nikogo takiego. Były samotne. Nie istnieje też żaden ośrodek, który może im pomóc.
Ciekawe, że byli księża i ich rodziny mają tego typu stowarzyszenie. Zakonnice nie znają się między sobą, nie mają jak nawiązać kontaktu. Nie pójdą też do organizacji kobiecej szukać pomocy. Same przełożone przy odejściu zabraniają im rozmawiać z kimkolwiek o tym, co dzieło się za murami klasztoru. Zresztą jeszcze podczas przebywania w zakonie za bramę mogą wychodzić tylko uśmiechnięte, muszą być radosne i nie wolno im nikomu mówić o swoich trudnościach. Od początku są więc nauczone ukrywać emocje.
Jak to wpływa na ich psychikę?
– Depresje i myśli samobójcze w zakonach nie są niczym nietypowym, a na każdą wizytę u psychologa musi wydać zgodę przełożona. Niektóre uważają, że przy kłopotach ma wystarczyć ksiądz, psycholog nie ma nic to tego. A jeśli spowiedź nie pomoże, to wysłanie do specjalisty przyda się tylko po to, żeby później wizytę wykorzystać przeciwko siostrze. Stworzyć nieprzychylną atmosferę, by pozostałe zakonnice widziały w niej wariatkę. Stosunek przełożonych do zakonnic z wątpliwościami jest bardzo nieprzychylny, wręcz wrogi. Justyna, jedna z byłych zakonnic, miała za sobą trudne doświadczenia — była molestowana przez swojego brata, zanim wstąpiła do zakonu. Nie mogła sobie z tym potem poradzić, poprosiła o pomoc. Matka generalna odmówiła, uważała, że to podejrzane, że sama spowiedź jej nie wystarcza i że przynosi hańbę zgromadzeniu. Justyna w końcu wpadła w depresję, trafiła do szpitala, a po wyjściu usłyszała, że w zakonie nie ma już dla niej miejsca. Matka generalna powiedziała jej, że osoby chore psychicznie nie mogą należeć do zakonu.
Kontaktowała się pani z siostrami przełożonymi?
– Próbowałam, ale nie udało mi się uzyskać zbyt wielu informacji. Jedna z byłych matek generalnych, powiedziała, że żaden grzesznik nie będzie chciał opowiadać obcemu o swoich grzechach. Obecne zakonnice też nie chciały mówić, bo, musiałyby mieć na to pozwolenie przełożonej, tej z kolei musiałaby zezwolić matka generalna, a ta mówić nie chce. Koło się zamyka.
Myśli pani, że to się zmieni?
– Na Zachodzie siostry przeszły reformę po Soborze Watykańskim II, w latach 60., zrzuciły habity, wiele z nich poszło na studia. Siostry z USA zaangażowały się też w walkę o prawa kobiet. U nas jest to na razie raczej niewyobrażalne, latami dyskutuje się np. o kroju welonu. Siostry nie mogą zdjąć habitu, tym samym chodzić na basen, biegać. Zakonnicy są bardzo aktywni, jeżdżą na rowerach, mogą chodzić w jeansach.
Przede wszystkim zaś zachodnie zgromadzenia zupełnie inaczej rozumieją posłuszeństwo. Możliwy jest dialog, dyskusja z przełożoną, wszystkie ważne decyzje są wypracowywane wspólnie. Nie wiem, ile lat musi minąć, by w Polsce to się zmieniło. Wszystkie moje bohaterki, idąc do zakonu, chciały czynić dobro, ale zakon im to uniemożliwił. Jestem przekonana, że w klasztorach jest wiele wspaniałych, mądrych i dobrych kobiet – które niedługo stamtąd odejdą, bo pójdą za głosem swojego sumienia.
635913937938431482
Foto: Newsweek_redakcja_zrodlo