– Uważają, że wiedzą, co dla dziecka jest dobre. Co je zmotywuje do nauki, do dbania o porządek w swoim pokoju, a przede wszystkim przygotuje do życia, w którym odniosą sukces. Tymczasem to, co robi rodzic „kosiarka” czy „helikopter”, przynosi odwrotny skutek – mówi Elżbieta Więcław, współtwórczyni Filomaty, działającej od 27 lat niepublicznej szkoły w Gliwicach.
Foto: Newsweek
„Newsweek”: „Rodzice kosiarki”? Właściwie jaką postawę rodzicielską opisuje to określenie?
Elżbieta Więcław: „Kosiarki”, bo wycinają wszystko, co przed dziećmi wyrośnie.
Chcą, żeby ich córkom czy synom szło się przez życie wygodnie i przyjemnie. Ale pomysł, żeby wyrównywać przed dziećmi ścieżki i dawać wszystko, co można kupić, usuwać trudności, to ślepa uliczka. Podobnie jest nią inna nadopiekuńcza postawa rodziców, o których się mówi „helikoptery”, bo wciąż monitorują każdy krok dzieci, jakby nad nimi krążyli. Wyrwać się spod władzy „helikoptera” dzieciaki nie mogą nawet na chwilę. A tym samym ani poznawać i doświadczać świata po swojemu, ani uczyć się radzić sobie z trudnościami, brakami czy konfliktami. Powiedziałabym więc, że dziś, niezależnie od etykiet, największy problem rodzice mają z puszczeniem kontroli i zaprzestaniem wywierania presji. A niestety albo kontrola i presja, albo dobra relacja. Te dwie sprawy się wykluczają.
Mówi to pani jako pedagog?
– Obserwuję rodziców od prawie 30 lat i widzę, że nadopiekuńczość nie daje efektu, o jakim rodzice marzą. Nastolatki, które jej doświadczały jako dzieci i nadal doświadczają, są przekonane, że sobie w życiu same nie poradzą, bo nie mają poczucia sprawczości ani wartości. Nie mają motywacji do samodzielnych działań, podejmowania inicjatyw i szukania rozwiązań. Poddając się sterowaniu przez rodziców, przyjęły postawę robota.
Presja i kontrola mogą ukrywać się w dbaniu o dziecko, w staraniach o to, by było bezpieczne, uczyło się i miało lepsze życie niż mama i tata?
– Jest różnica między dbaniem i pomaganiem a wyręczaniem i kontrolowaniem. Rodzice, którzy kontrolują, uważają, że wiedzą, co dla dziecka jest dobre, co je zmotywuje do nauki, do dbania o porządek w swoim pokoju, a przede wszystkim przygotuje do życia, w którym odniosą sukces. Tymczasem to, co robi rodzic „kosiarka” czy „helikopter”, przynosi odwrotny skutek. Na top liście znienawidzonych i zniechęcających młodzież stwierdzeń są typowe dla wielu rodziców: „Mogłeś się bardziej postarać!”, „Ja to robię dla twojego dobra”, „Kiedyś mi za to podziękujesz”. Albo: „Jak będziesz mieć swoje dzieci, to zrozumiesz”. Młodzi ludzie mówią, że słysząc takie słowa, zaciskają ze złości zęby. Kiedy pytam, czy rodzice wiedzą, jak oni to odbierają, nastolatki wzruszają ramionami i mówią, że nie było okazji, żeby rodzicom o tym powiedzieć. Takie słowa są zabójcze dla sprawczości i poczucia wartości. Sprawiają, że wielu nastolatków myśli, że są do niczego, i coraz częściej cierpią na depresję. Aby dzieciaki mogły zbudować w sobie poczucie sprawstwa i dobrą samoocenę, potrzebne jest im zaufanie rodziców. Powiedzą o tym wprost, jeśli rodzice zapytają.
Zaufanie? Pytać dzieci? Przecież to rodzice mają doświadczenie i wiedzę.
– No i zazwyczaj wygląda to tak: dziecko czegoś chce, na przykład uczyć się rysunku. Rodzice zastanawiają się, czy to zapewni mu świetlaną przyszłość.
Jeśli ich zdaniem nie, a nawet dziecku zaszkodzi, mówią: „To fanaberia, chleba z tego nie będzie”. Dziecko nabiera przekonania, że samo nie może kierować sobą, podążać za swoimi potrzebami. Rośnie więc w nim poczucie, że sobie w życiu samo nie poradzi. A jak próbuje protestować, to słyszy: „Dopóki jesteś w moim domu, będziesz robić, co ci każę”.
Rodzice się mylą, mówiąc dziecku, co mu zapewni dobre życie?
– Zakładają, że nie tylko wiedzą lepiej, co jest teraz dobre dla dziecka, ale też, co będzie dobre w przyszłości. Tymczasem świat się stale zmienia. Komputer czy telefon cały czas otrzymują aktualizacje. A rodzice? Nie aktualizują nawet wiedzy o relacji z dzieckiem, które przecież zmienia się, rośnie, usamodzielnia. Refleksja nad tym, jaka jest dzisiaj jego relacja z dzieckiem; czy dziecku odpowiada jego sposób rozmawiania z nim, czy skutecznie je motywuje do nauki, powinna być dla rodziców priorytetem. Również pytania: jakim dorosłym ma być moje dziecko? A więc w jakie umiejętności mam je wyposażyć? Warto pomóc mu w nauce radzenia sobie z trudnościami, a także z przegraną. To ważne, aby dzieci dostały od rodziców poczucie, że są w stanie z każdej klęski się wydźwignąć i że rodzice są zawsze gotowi pomóc, ale na warunkach określonych przez dziecko, czyli pytając, czy potrzebuje pomocy, a jeśli tak, to jakiej.
Jak rodzic ma budować relację opartą na zaufaniu, jeśli do tej pory był „helikopterem”?
– Właśnie zapytać o to dziecko: „Dlaczego w naszych rozmowach jest tyle złości? Naucz mnie, jak mam rozmawiać z tobą, żeby tak nie było”. Nastolatki mówią, że rodziców wcale nie interesuje to, co one czują. A zainteresowanie to klucz do serca dziecka. „Widzę cię, słyszę i rozumiem, co mówisz, ale to nie znaczy, że jednocześnie na wszystko się zgadzam”.
Rodzice nie powiedzą: „Naucz mnie”, przecież tak stracą szacunek.
– Zyskają to, na czym im zależy – najlepszy sposób na realne wspieranie dziecka w rozwoju, na mądre towarzyszenie mu. Powinnością rodzica jest odkryć, w jaki sposób ma wspierać swoje dziecko, bo każde dziecko jest inne. Inne też niż jego rodzic czy rodzeństwo. Jeśli matka czy ojciec nie zapytają:
„Jak mogę cię zmotywować do nauki” i będą kierować się własnymi przekonaniami, ich dzieci nabiorą pewności, że miłość jest warunkowa. Przełoży się to na ich postawę życiową, będą przekonane, że są coś warte tylko wtedy, kiedy wygrywają albo podporządkowują się oczekiwaniom i celom innych. Każda przegrana będzie dla nich dowodem, że są nic niewarte.
Rodzice patrzą na wyniki i myślą, że jeśli są dobre, to zadbali o przyszłość dzieci. Zapewne stąd wynika ta presja i kontrola?
– Często proszę rodziców, żeby sobie przypomnieli, gdzie są ich świadectwa szkolne z czerwonymi paskami. Śmieją się wtedy i przyznają, że nie wiedzą. Świadectwo to tylko papier. Ważne jest to, co za nim stoi. Współprowadzę szkoły, które dobrze wypadają w rankingach, ale dla mnie wyniki nie liczą się najbardziej. Ważne jest to, żeby dzieciakom i nastolatkom zdobywanie wiedzy dawało radość, żeby miały wewnętrzną motywację do nauki. To możliwe, kiedy stawiamy właśnie na relacje.
Co to znaczy: stawiać na relacje?
– Kiedy dziecko przynosi świadectwo, rodzic może je ocenić lub docenić, czyli dowiedzieć się, co stoi za tymi ocenami? Czy radość i chęć dowiadywania się więcej? A może tylko harówka, by zadowolić rodziców? Dlatego warto usiąść z dzieckiem i powiedzieć: „Widzę, że naprawdę się postarałeś i pracowałeś. A co dla ciebie znaczą te oceny?” – na takie pytanie nastolatki czasem odpowiadają: „Dla mnie to śmieć. Pracuję i łatwo mi te wyniki przychodzą. Staram się o nie tylko po to, żeby rodzice się ode mnie odczepili”.
Dzieci, które wydają się kopiami rodziców i wyglądają na szczęśliwe ze swoich sukcesów, często mają utajoną depresję. Znam przynajmniej trzy przypadki młodych ludzi, którzy odnieśli edukacyjne sukcesy i popełnili samobójstwo. Rodzice widzieli tylko wyniki – swoje w biznesach i dzieci w szkolnych rankingach, i coś ważnego przegapili. Patrząc na wyniki, nie wolno zapominać o dziecku. Trzeba inwestować czas w rozmowy z nim, nie tylko w zarabianie na jego dodatkowe zajęcia.
Rola rodzica to pytać i słuchać dziecka?
– Kiedy w anonimowej ankiecie poprosiłam młodzież o odpowiedź na pytanie, czym są dla nich sukces i porażka, dostałam karteczki z bardzo smutnymi definicjami: „Sukces to uszczęśliwienie osób, którym zależy na moim »sukcesie«” – słowo „sukces” dziecko wzięło w cudzysłów. „Porażka to zawiedzenie ważnych dla mnie osób, zrobienie czegoś nie tak, jak chcą inni. Moje życie to jedna wielka porażka”. Właśnie do tego prowadzi wychowanie poprzez presję – dziecko rezygnuje z siebie. Powinniśmy wiedzieć, że tak się dzieje, kiedy dziecko uczy się spełniać oczekiwania rodziców.
Co więc zamiast presji?
– Sposób komunikacji nazywany porozumienie bez przemocy nauczył mnie, że najważniejsza jest obserwacja bez oceny i interpretacji. Mogę więc powiedzieć: „W dzienniku widzę trzy jedynki” albo: „Masz w nosie naukę i wszystko, co ja dla ciebie robię!”. Trzy jedynki to trzy jedynki. Jeśli na tym stwierdzeniu poprzestanę, mogę iść dalej zgodnie z zasadami porozumienia bez przemocy i zapytać: „Ciekawa jestem, co za tymi jedynkami stoi, chcesz mi powiedzieć?”. Nie feruję wtedy wyroków, nie stawiam dziecka do raportu.
Daję mu poczucie, że może mi wszystko powiedzieć, bo ja go nie ocenię i nie odrzucę. Idąc dalej, przyjmuję w rozmowie z nim tzw. perspektywę komunikatu Ja. A więc mówię: „Kiedy widzę te trzy jedynki, to się niepokoję, myślę, że może tobie nie zależy na nauce. Powiedz, proszę, jak ty to widzisz?”. Mówiąc o swoich odczuciach, nie oskarżam dziecka, ale zapraszam, aby powiedziało mi o swoich. Jeśli wyniki są super, też warto powiedzieć, co mamy w sercu, i zasygnalizować dziecku, że ciekawi nas jego opinia: „Powiedz mi, jak ty to widzisz?”. Zainteresowanie to drzwi do kontaktu z dzieckiem.
A jak dziecko da rodzicom tymi drzwiami w twarz?
– To rodzic jest dorosły, może wtedy powiedzieć: „Kiedy trzasnąłeś drzwiami, to dla mnie było trudne, poczułam złość, bo ważny jest dla mnie szacunek. Chciałabym, żeby ten szacunek był wzajemny. Chciałabym też wiedzieć, co ty o tym sądzisz”.
Ważne, by rodzice dawali dzieciom komunikat, że one są dla nich ważne, niezależnie od tego, co jest na tych świadectwach. „Moja miłość jest bezwarunkowa, chciałabym, żebyś o tym wiedział”.
Jak postąpić w duchu porozumienia bez przemocy, kiedy rodzic uważa, że dzieci powinny uczyć się więcej, a dzieci nie chcą? Na przykład języka obcego? Czy jednak nie trzeba nacisnąć?
– Zwłaszcza gdy wiele osób mówi: „Gdyby rodzice nie przyciskali, to ja bym tego języka nie znała”. Mówimy o swoim przekonaniu, że dodatkowy język jest ważny, ale też pytamy dziecko, co ono myśli o tym, żeby się go uczyć. Jeśli mówi, że nie chce tych lekcji, możemy powiedzieć, że fajnie by było, gdyby spróbowało, poszło na kilka lekcji i wtedy powiedziało, czego chce, bo teraz nie wie, z czego rezygnuje. Im więcej mamy kontroli, tym mniej mamy realnego wpływu. I paradoksalnie, im mniej mam kontroli, tym większy wpływ. Wszelki nacisk i presja, zmuszanie do czegoś mogą wygenerować problemy psychiczne, z jakimi dziecko będzie borykać się przez całe życie.
Jak rozpoznać, że jako rodzice nadużyliśmy władzy, a zapomnieliśmy o relacji?
– Mogą być nimi ataki wściekłości, które zdarzają się, gdy dziecko chce coś zrobić, ale mu się nie udaje.
Może zawsze było wyręczane? Albo słyszało, że jest geniuszem, a w szkole wzrósł poziom trudności, i żeby utrzymać wysokie oceny, musi włożyć w to znacznie więcej pracy. Warto wtedy zachować spokój. Rodzicielstwo to w większym stopniu praca nad sobą niż nad dzieckiem. A więc dopiero kiedy dziecko się uspokoi, mówimy: „Widziałam, że krzyczałaś, położyłaś się na podłodze i uderzałaś nogami, widziałam, że było ci bardzo trudno, bo byłaś bardzo zezłoszczona. Chciałabym się dowiedzieć, co się stało, ważne jest dla mnie to, co czujesz”. To jest początek drogi do dobrego kontaktu z dzieckiem i do wyników. Na tym polega porozumienie bez przemocy, bo przemoc to odcinanie naszego dziecka i nas samych od ważnych potrzeb.
Elżbieta Więcław — nauczycielka praktyk z 35-letnim stażem. Przez 22 lata była dyrektorem LO i Gimnazjum w Gliwicach. Współzałożycielka przedszkola, szkoły podstawowej i LO, w których obecnie jest dyrektorem programowym. Pomysłodawczyni i współorganizatorka ogólnopolskich konferencji „Jestem rodzicem – wybieram empatię”. Od 2020 r. kieruje Placówką Kształcenia Ustawicznego w Gliwicach. Certyfikowana trenerka NVC, mediatorka, trenerka rozwoju osobistego.