Pisząc kilka najgłośniejszych reportaży, w tym teksty o „El Chapo” czy o obwinianej o kryzys opioidowy rodzinie Sacklerów, nie mógł liczyć na współpracę i możliwość wywiadu. W tym ostatnim przypadku prawnicy rzucali wręcz kłody pod nogi.
Gdy jesteś dziennikarzem śledczym „New Yorkera” i dzwoni do ciebie adwokat jednego z najbardziej znanych przestępców świata, meksykańskiego barona narkotykowego „El Chapo”, wiesz, że nie będzie to zwyczajna rozmowa. Patrick Radden Keefe opowiada dziś o tym z widocznym dystansem, wówczas nie było mu jednak do śmiechu.
Odsłuchał wiadomość na poczcie głosowej, skonsultował się z redakcyjnym prawnikiem i oddzwonił. „El Señor chce spisać swoje wspomnienia” – zaczął adwokat „El Chapo”. Keefe odpowiedział: „To brzmi jak książka, którą chciałbym przeczytać”. Na co tamten dodał: „A czy jest to książka, którą chciałby pan napisać?”. Zaskakującą propozycję ghostwritingu biografii „El Chapo” Keefe odrzucił. Choć – jak przyznał w rozmowie ze mną – przez pięć minut delektował się tą myślą.
Adwokat „El Chapo” wiedział dobrze, do kogo dzwonił. Keefe lubi dziennikarskie wyzwania. I interesują go historie osób, których zachowania są złożone i wieloznaczne. A już najbardziej intryguje go, co motywuje takie osoby i w jaki sposób konstruują one historie o samych sobie. Wykładowczyni z Georgii, która na zebraniu w pracy zaczęła strzelać do współpracowników, dopuszczający się porwań i zabójstw ideowi bojownicy IRA czy wreszcie uciekający przed policją Joaquín „El Chapo” Guzmán Loera to tylko niektóre postacie ze skomplikowanej mozaiki bohaterów reportaży Keefe’a.
Żona Keefe’a, Justyna Gudzowska, polska prawniczka specjalizująca się w międzynarodowym prawie związanym z przestępstwami finansowymi, żartowała w rozmowie z gazetą „Intelligencer”: „Za każdym razem gdy [Patrick] mówi mi, że ma pomysł na nowy artykuł, mam mały zawał serca. Czy to będzie jakaś pokręcona sprawa sądowa czy morderstwo? Czy nie mógłby po prostu napisać jakiejś sylwetki celebryty? Jego ciekawią tylko źli ludzie”. (…)
W samym środku imperium bólu
Pisząc kilka najgłośniejszych reportaży dla „New Yorkera” – teksty o Clarke, „El Chapo” czy o obwinianej o kryzys opioidowy rodzinie Sacklerów – Keefe nie mógł liczyć na współpracę i możliwość wywiadu. W tym ostatnim przypadku prawnicy rzucali mu wręcz kłody pod nogi i zasypywali listami z przedprocesowymi groźbami.
Trudno się im zresztą dziwić. Reportaż Keefe’a, „The Empire of Pain”, opublikowany w „New Yorkerze” w październiku 2017 roku, rozprawiał się z mitem, jaki rodzina stworzyła wokół siebie. Ukazywał wyrachowanie i zachłanność, które przyczyniły się do kryzysu opioidowego w USA.
Dzieje rodziny Sacklerów z pozoru jawią się jako historia amerykańskiego snu. Wszystko zaczęło się od trzech braci, których rodzice przybyli do USA na początku XX wieku z obszaru polskiej Galicji. W Ameryce bracia zdobyli wykształcenie medyczne i zbudowali sobie dostatnie życie.
Od lat pięćdziesiątych kierowali firmą farmaceutyczną Purdue Pharma, która w 1996 roku wprowadziła OxyContin. Szybko stał się on jednym z najczęściej przepisywanych środków przeciwbólowych. Lek reklamowany jako ten, „od którego zaczynasz i którego się trzymasz”, był w rzeczywistości bardziej uzależniający, niż przyznawali producenci. Barry Meier, autor książki „Zabić ból”, twierdzi, że jeśli chodzi o siłę działania, OxyContin można przyrównać do broni jądrowej.
Marketing, jakiego jeszcze nie było
Keefe opisuje, jak koncern, wprowadzając lek na rynek, nie szczędził sił i środków. Firma kupowała reklamy w czasopismach medycznych. Tworzyła strony internetowe o konieczności walki z przewlekłym bólem. Produkowała dziesiątki tysięcy gadżetów. Lekarzy zapraszano na sponsorowane sympozja. W niektórych latach Purdue Pharma przeznaczała na wystawne posiłki dla nich prawie 10 milionów dolarów. W telewizyjnych reklamach pacjenci z uśmiechem opowiadali o tym, jak OxyContin pozwolił im pozbyć się dolegliwości i umożliwił powrót do pracy.
Stosowano agresywne metody sprzedaży. Młode, atrakcyjne fizycznie reprezentantki firmy namawiały lekarzy, by przepisywali OxyContin nie tylko w przypadku ostrych bólów nowotworowych, lecz też niegroźnych urazów czy powszechnych dolegliwości.
Kampanie były skierowane głównie do mieszkańców biednych regionów, takich jak pas rdzy, Południe i Appalachy – obszarów o ograniczonym dostępie do stałej opieki medycznej, gdzie ze względu na lokalną gospodarkę drobne wypadki w pracy są powszechne. W Appalachach lek ochrzczono nawet mianem „heroiny dla bidoków”.
Namawiani przez przedstawicieli firmy lekarze, licząc na lukratywne bonusy od Purdue, przepisywali OxyContin niczym witaminy. Cudowny lek początkowo zmieniał życie cierpiących, ale gdy zalecane przez lekarzy dawki przestawały działać, pacjenci prosili o więcej. W końcu często przerzucali się na heroinę lub fentanyl. I tak rozkręcała się cała machina uzależnienia.
Jak pisze Keefe w książkowej wersji reportażu: „Na czarnym rynku tabletki szły po dolarze za miligram. Tak oto nagle wszyscy stali się dilerami OxyContinu: powstała tajna armia, o wiele potężniejsza niż sieć przedstawicieli handlowych Purdue. Sytuacja w niektórych społecznościach mogła budzić skojarzenia z filmem o zombie”.
Szacuje się, że od końca lat dziewięćdziesiątych kryzys wywołany masowymi uzależnieniami od opioidów pochłonął ponad 200 tysięcy ofiar. Około 2 milionów Amerykanów jest uzależnionych – i sto osób przedawkowuje opioidy każdego dnia. Jak podkreśla American Society of Addiction Medicine, cztery na pięć osób, które są uzależnione od heroiny, zażywało wpierw nałogowo leki przeciwbólowe na receptę. A pandemia COVID tylko pogorszyła sytuację.
Rodzina Sacklerów konsekwentnie odrzucała jednak wszelkie oskarżenia. Nie chciała, aby ich nazwisko było kojarzone z Purdue. Przyciśnięci do muru, odpowiadali, że to nie wina firmy, lecz uzależnionych. Keefe porównuje te wypowiedzi do argumentów używanych przez producentów broni w USA – twierdzą oni, że nie mogą być pociągani do odpowiedzialności za sposób, w jaki broń jest wykorzystywana, i że strzelaniny w szkołach to nie ich wina. W takim odżegnywaniu się od odpowiedzialności za gromadzenie fortuny na krzywdzie innych Keefe widzi coś charakterystycznego dla amerykańskiej kultury kapitalizmu.
Wyrzuceni z galerii
W Stanach nie ma wielkich fortun bez filantropii. Sacklerowie przez lata hojnie sponsorowali sztukę, a ich imieniem nazwano skrzydła wielu galerii, szpitali i innych instytucji po obu stronach oceanu – paryskiego Luwru, nowojorskiej Metropolitan Museum of Art oraz londyńskich Tate i National Portrait Gallery. To miało być ich dziedzictwo – a nie narodowy kryzys uzależnień od opioidów.
I właśnie od symbolicznego obrazu usuwania tablic z nazwiskami Sacklerów z budynków galerii Keefe zaczyna swój artykuł w „New Yorkerze”. Stosując charakterystyczne dla siebie otwarcie reportażu, wrzuca czytelnika od razu w środek wydarzeń, gdy wokół ich reputacji trwa potężna zawierucha. Konstruowany przez nich obraz mecenasów sztuki i dobroczyńców łamie się pod naporem publicznych wezwań o wzięcie odpowiedzialności za politykę firmy i zadośćuczynienie dla ofiar uzależnień.
Protestów nie brakowało. W marcu 2018 roku w Metropolitan Museum of Art w skrzydle imienia Sacklerów odbyła się pikieta. Protestujący z transparentami „Hańba Sacklerom!” i „Mamy dość!” wrzucali do muzealnej sadzawki buteleczki z lekarstwami. Miesiąc później strajkowano przed Arthur M. Sackler Gallery of Art należącej do Smithsonian Institution. Potem przed Guggenheimem. Studenci nie chcieli chodzić na wykłady w salach noszących imię Sacklerów. Artyści i aktywiści powołali do życia grupę o wymownej nazwie PAIN (Prescription Addiction Intervention Now) mówiącą opinii publicznej o skali kryzysu i podkreślającą powiązanie rodziny Sacklerów z Purdue. Przed samą siedzibą firmy w Stanford również pojawiali się regularnie protestujący aktywiści, artyści oraz rodzice trzymający zdjęcia dzieci zmarłych na skutek przedawkowania opioidów.
Ponad pół tysiąca amerykańskich miast, hrabstw i stowarzyszeń reprezentujących rdzennych mieszkańców pozwało Purdue o spowodowanie „najgorszego narkotykowego kryzysu w historii Ameryki”. Jak można przeczyta w złożonym w Nowym Jorku pozwie: „Nasz naród stoi wobec bezprecedensowej epidemii uzależnień od opioidów, która została wywołana przez pozwanych Sacklerów i przez nich pootrzymywana dla ich własnego zysku kosztem każdego z powodów”.
Porażek wizerunkowych było więcej. Gdy piosenkarka Courtney Love – nazywająca siebie w wywiadzie z Page Six „jedną z najsłynniejszych niebiorących ćpunek na Ziemi” – otrzymała propozycję wzięcia udziału w pokazie mody zorganizowanym przez członka rodziny Sacklerów, wściekła się. Love przez lata nadużywała opioidów, a jej mąż Kurt Cobain zmagał się z uzależnieniem od heroiny.
Zwykły kronikarz, czy coś więcej?
Sacklerowie salwowali się ucieczką. We wrześniu 2019 roku Purdue ogłosiła upadłość, a aktywa rodzinnej fortuny zabezpieczono gdzie indziej. Keefe w rozmowie ze mną podkreślał, że odszkodowania, które rodzina Sacklerów zobowiązała się wypłacić, są w rzeczywistości niczym w obliczu ich fortuny.
W posłowiu książkowego wydania „Imperium bólu” Keefe pisał, że każdy dziennikarz powinien pogodzić się z tym, że większość jego tekstów przechodzi bez echa. „Jesteśmy kronikarzami rzeczywistości, ale rzadko kiedy udaje się nam ją zmienić”. Jednak w tym przypadku echo opublikowanego w „New Yorkerze” tekstu było ogromne. Wychodząc od indywidualnych tragedii, Keefe opowiedział historię amerykańskiego kapitalizmu – opisał mechanizmy władzy i zawłaszczania, a także ignorancji, które nieustannie towarzyszą gromadzeniu wielkich fortun.
Fragment książki „The New Yorker. Biografia pisma, które zmieniło Amerykę” Michała Choińskiego wydanej przez Wydawnictwo Znak. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.
Foto: wydawnictwo znak