W dziejach ludzkości małżeństwo z miłości jest nowinką. Wcześniej przez tysiące lat związek kobiety z mężczyzną był przede wszystkim transakcją, która miała zabezpieczać majątek obu stron. A wszystko zaczęło się, gdy zostaliśmy rolnikami.
W starożytnych Pompejach, pogrzebanych w 79 r. n.e. przez eksplozję Wezuwiusza, prace wykopaliskowe trwają do dzisiaj. I archeolodzy wciąż natrafiają na niezwykłe znaleziska. Jedno z ostatnich zostało odkryte nieopodal murów Pompejów, w wiosce Civita Giuliana. Badacze z Muzeum Pompejów odkopali tam wspaniale zachowany, czterokołowy rydwan. Bogato zdobiony, drewniany powóz został znaleziony w 2021 r. w pobliżu miejsca, gdzie parę lat wcześniej odkryto szkielety trzech koni. W miejscu tym znajdowały się zapewne stajnie, z których korzystali mieszkańcy Pompejów. A zdobny w piękne dekoracje z brązu i cyny powóz był wykorzystywany najpewniej w czasie różnych uroczystości. – Mógł to być rydwan używany do rytuałów związanych z zawarciem małżeństwa, do prowadzenia panny młodej do nowego domu w uroczystej procesji – mówi Massimo Osanna, kierownik wykopalisk.
Zanim jednak taki rydwan wyruszył w procesji z oblubienicą, przygotowania trwały miesiącami. Związek małżeński mogli zawrzeć jedynie obywatele i obywatelki Rzymu w odpowiednim wieku – dla dziewcząt było to 12 lat, a dla chłopców 14. Wcześniej oczywiście musiały porozumieć się ich rodziny, a zaręczynom towarzyszyło wręczenie przyszłej pannie młodej przez mężczyznę żelaznego pierścienia, który odtąd nosiła ona na serdecznym palcu lewej ręki.
W związku z tym, że faktycznie dziewczęta wychodziły za mąż w wieku kilkunastu lat, ślub był jednocześnie rytuałem przejścia z dzieciństwa w dorosłość. Symbolem tego przejścia było wyrzucenie przez dziewczynę swoich dziecinnych zabawek. Następnie musiała dowieść swoich umiejętności przyszłej gospodyni domu – po kąpieli zakładała utkaną przez siebie białą szatę. Taka sama szata towarzyszyła jej kolejnego dnia, miała też czerwony lub ciemnożółty welon, ozdobiony kwiatami i ziołami lub całym misternie wyplecionym wieńcem.
Foto: Erich Lessing/Album / Be&w
Tak przystrojona wsiadała do powozu i ruszała w uroczystą drogę do domu męża, a towarzyszył jej tłum weselników, śpiewających często pieprzne piosenki, aby dodać przyszłej małżonce animuszu przed nocą poślubną. To właśnie przejście tego orszaku i wejście panny młodej do domu mężczyzny oraz wypowiedzenie przez nią słynnej kwestii „Ubi tu Caius, ibi ego Caia” (z łac. Gdzie ty Gajuszu, tam ja Gaja) było uznawane za akt zaślubin. Do tego małżonkowie składali Jowiszowi w ofierze placek z orkiszu i wkładali sobie na palce złote pierścienie – symbol małżeństwa.
Rolnik się żeni
Ale czy to Rzymianie wymyślili te wszystkie rytuały? Bynajmniej. Rzymskie tradycje zawierania małżeństwa skupiają w sobie tradycje innych, wcześniejszych kultur. Małżeństwa znano tysiące lat przed powstaniem Rzymu i wielkich religii, które usankcjonowały i uświęciły rytuał zaślubin. Gdy przyjrzymy się tym najwcześniejszym ślubom, okaże się, że ani religia, ani miłość nie miały nic wspólnego z pomysłem, aby kobietę i mężczyznę wiązać węzłem małżeńskim na całe życie.
Ustalenie, kiedy dokładnie został zawarty pierwszy ślub między kobietą a mężczyzną, nie jest proste z kilku powodów. Zwyczaj ten jest najprawdopodobniej starszy niż wszystkie przekazy pisane, a o jednoznaczne archeologiczne dowody trudno. Nie wiadomo w końcu, czy znaleziony przy kobiecych szczątkach pierścień albo cenny naszyjnik są dowodem miłości, symbolem związku czy po prostu zamożności.
Antropolodzy uważają, że zawieranie małżeństw jest efektem przekształcenia się grup łowiecko-zbierackich w osiadłe społeczności rolnicze. Za tym poszły zupełnie nowe zasady współżycia społecznego, w którym kluczowymi czynnikami stały się własność ziemi i jej dziedziczenie.
Organizacja społeczna i rodzinna w grupach łowiecko-zbierackich była pozbawiona ścisłych więzów między jednym mężczyzną a kobietą. Ludzie żyli w grupach liczących kilkanaście osób – kilku mężczyzn i kobiet młodszych i starszych oraz dzieci, które w dużej mierze wychowywano wspólnie. Cała grupa wędrowała z miejsca na miejsce w poszukiwaniu jedzenia i miejsc do polowania albo też przez długi czas okupowała jedną jaskinię, dzieląc się jedzeniem i wspólnie wykonując prace przy obróbce mięsa lub roślin.
Pierwsze osiadłe rodziny, które zdecydowały się porzucić ten styl wspólnego życia, a zamiast tego łączyć się w trwałe pary, pojawiły się 10-9 tys. lat p.n.e. na Bliskim Wschodzie, gdzie dzisiaj naukowcy odkrywają pozostałości budowanych przez pierwszych rolników domów.
Jak dotąd jedne z najstarszych odkryto w Jordanii – wioska znaleziona na stanowisku Ain Ghazal mogła powstać nawet 10,3 tys. lat p.n.e. W latach. 70 XX w. archeolodzy odkopali tam pozostałości kamiennych domów z drewnianymi belkami dachowymi. Dalsze wykopaliska pokazały, że wokół tej dużej osady, mogącej liczyć sobie nawet 3 tys. mieszkańców, uprawiane były jęczmień, ciecierzyca i soczewica. Pierwsi rolnicy hodowali kozy i owce. Tworzyli też niezwykłe, wysokie na metr rzeźby ludzkich głów z charakterystycznymi, szeroko otwartymi oczami. Archeolodzy odkryli także, że chowali swoich zmarłych pod podłogami chat, odcinając im wcześniej głowy – czaszki były zdobione i przechowywane w domach. Prawdopodobnie w chatach mieszkały rodziny podobne do współczesnych – rodzice, dzieci, dziadkowie. Czy łączyły ich jakieś przysięgi lub ceremonie? Nie wiadomo.
To w starożytnych greckich poleis zaczęto traktować zaślubiny jak wielkie święto
Wiadomo za to, że już wtedy narodził się patriarchalny zwyczaj dołączania kobiety do rodziny mężczyzny, a nie odwrotnie. Wykazali to naukowcy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maksa Plancka w Lipsku, którzy wspólnie z genetykami z uniwersytetu w Bordeaux przeprowadzili badania szczątków ponad 100 osób pochowanych między 4850 a 4500 r. p.n.e. na cmentarzysku w Gurgy w środkowej Francji. Badacze zsekwencjonowali zarówno DNA tych ludzi i za pomocą datowania radiowęglowego oznaczyli wiek poszczególnych kości. Udało im się zrekonstruować drzewa genealogiczne dwóch rodzin. Do jednej z nich należało co najmniej 20 kobiet i 44 mężczyzn z siedmiu pokoleń. W drugiej, mniej licznej rodzinie, było 12 osób, w tym siedem kobiet i pięciu mężczyzn.
Foto: Alamy / Be&w
Okazało się, że mężczyźni z tych neolitycznych rodzin przez całe życie mieszkali tam, gdzie się urodzili. Z kolei kobiety pochodziły z odleglejszych miejsc. Na cmentarzysku w Gurgy nie została też pochowana większość dorosłych córek mieszkających tam rodzin (znajdowano tylko szczątki dziewczynek). Zdaniem naukowców sugeruje to, że po osiągnięciu dojrzałości płciowej wydawane były one za mąż w innych wioskach.
Ziemia i pieniądze
Pierwsze wzmianki na glinianych tabliczkach, które niosą szczątkowe informacje o ceremoniach zaślubin, pochodzą z Mezopotamii i z Babilonii sprzed niemal 4,5 tys. lat. Tam właśnie ukształtowały się podwaliny małżeńskiego „kontraktu”, który z nieznacznymi zmianami obowiązywał przez kolejne tysiąclecia w całej zachodniej kulturze.
W Babilonii narodziło się też pojęcie rozwodu, a ponadto powstał zwyczaj wnoszenia przez pannę młodą posagu do rodziny męża. Od zarania dziejów małżeństwa w zdecydowanej większości kultur to żona przechodziła do rodziny męża i stawała się jego „dobytkiem” mającym swoje zadania do wykonania, głównie rodzenie dzieci. Z dużej liczby sumeryjskich dokumentów zapisanych pismem klinowym, wynika, że śluby i rozwody były już wówczas na porządku dziennym. Najpierw mężczyzna składał rodzinie przyszłej żony propozycję poślubienia jej, spisywany był kontrakt przedmałżeński określający kwotę, jaką mężczyzna gotów był zapłacić za żonę, oraz wysokość posagu (zwanego sherigtu przez Babilończyków epoki Hammurabiego), który z kolei ona wnosiła do nowego domu.
Następnie urządzano zaślubiny. Polegały one na zakryciu przez narzeczonego głowy przyszłej żony welonem i wygłoszenie przy świadkach zdania: „Ona jest moją żoną”. W babilońskiej tradycji nie było wielożeństwa, ale mężczyzna mógł sobie wziąć konkubinę, mającą podrzędną rolę wobec prawowitej żony. Jeśli żona nie dała mężowi dzieci, suma, jaką zapłacił jej rodzinie, wracała do niego po jej śmierci albo rozwodzie. Gdyby jednak mąż wcześniej umarł, żona mogła liczyć na dalszą opiekę i męża wybranego spośród braci lub kuzynów zmarłego. Posag, który wniosła wraz z prezentami od męża, stanowiły jej nienaruszalną własność, a po jej śmierci przechodziły na jej dzieci.
Takie rozumienie ślubu jako kontraktu prawnego i finansowego, niemającego wiele wspólnego z religią, a jeszcze mniej z miłością, panowało na całym starożytnym Bliskim Wschodzie. Nie inaczej było w Judei. Oczywiście, szukanie męża należało nie do małoletniej córki (dziewczynki wychodziły za mąż w wieku 12-14 lat), lecz do jej ojca.
Wydanie córki za mąż nie było dużym obciążeniem dla rodziny. Po negocjacjach ślubnego kontraktu ojciec otrzymywał określoną sumę pieniędzy dla swojej córki, zaś przy wydawaniu za mąż przekazywał podobną kwotę jako posag przyszłemu teściowi syna. Cena, jaką ojciec pana młodego płacił ojcu panny młodej, nazywała się mohar, a termin ten nadal jest w użyciu i pojawia się w tekście tradycyjnej ketuby, czyli żydowskiej umowy ślubnej. Nie zawsze były to pieniądze. Księga Rodzaju opisuje historię małżeństwa Izaaka, syna Abrahama, z Rebeką. O tym, co dostała przyszła panna młoda, czytamy: „Przyniósł klejnoty srebrne i klejnoty złote, a także szaty i dał je Rebece; dał także jej bratu i jej matce cenne rzeczy”.
W starożytnym Izraelu najpierw musiał zostać dopełniony zwyczaj zaręczyn, zwanych erusin, dopiero później następował właściwy ślub – nissuin. Po zaręczynach dziewczyna była już uznawana za zamężną, choć nadal pozostawała w domu ojca. W czasie nissuin, który musiał odbyć się w obecności dwóch świadków, była uroczyście przeprowadzana do domu pana młodego, a właściwie jego rodziców, bo młodzi rzadko dysponowali od początku własnym kątem. Oczywiście, zaślubinom towarzyszyły modlitwy i błogosławieństwa, a symbolem związku był pierścień wkładany przez męża żonie na palec ze słowami: „Tą obrączką zostajesz mi poświęcona według prawa Mojżeszowego i Izraela”.
Foto: Heritage Images / Be&w
Co ciekawe, to w tradycyjnej społeczności żydowskiej po raz pierwszy pojawił się pomysł dania kobiecie większych praw niż owcy czy kozie kupowanej na targu. W XX w. w czasie wykopalisk w Egipcie na zamieszkiwanej m.in. przez Żydów wyspie Elefantynie odnaleziono pochodzący z V w. p.n.e. papirus, na którym spisano kontrakt małżeński między panną Mibtachiah a As-Horem, panem młodym. Ojciec panny młodej Machseiah otrzymał od As-Hora 5 szekli, a sama Mibtachiah dostała od męża w prezencie ślubnym 65 szekli. Według dokumentu Mibtachiah miała takie same prawa jak jej mąż do rozwodu przed przewodniczącym gminy żydowskiej, miała też swój majątek i mogła nim dysponować według uznania. Taki zapis był jednak wyjątkiem w starożytnym świecie.
Z reguły kobiety były skazane na łaskę i niełaskę mężczyzny. Rozwód w starożytnym świecie żydowskim był wyjątkowo łatwy. W świętej Księdze Powtórzonego Prawa widniał zapis mówiący, że jeśli mężczyzna nie był zadowolony ze swojej żony, mógł wręczyć jej list rozwodowy i ją „oddalić”. Oczywiście bez majątku, nawet tego, który wniosła do małżeństwa w posagu. Aby temu zapobiec, chrześcijaństwo wprowadziło ideę nierozerwalności małżeństwa, wyrażoną w zdaniu: „Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela!”.
O tym, jak były zawierane małżeństwa przed tysiącami lat, dziś możemy dowiedzieć się nie tylko z przekazów pisanych czy zachowanych artefaktów. Z pomocą przychodzi również… genetyka. W 2023 r. dzięki analizie starożytnych genomów po raz pierwszy udało się uzyskać wgląd w zasady małżeństwa w minojskiej Krecie i mykeńskiej Grecji. Zespół badawczy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka przeanalizował ponad 100 genomów ludzi z epoki brązu zamieszkujących Morze Egejskie. W przypadku osady mykeńskiej z XVI w. p.n.e. dzięki stosunkowo dobremu zachowaniu DNA w szczątkach udało się nawet zrekonstruować pokrewieństwo mieszkańców jednego z domów. Najwyraźniej niektórzy synowie w wieku dorosłym nadal mieszkali w domu swoich rodziców. Ich dzieci pochowano w grobowcu pod dziedzińcem majątku. Jedna z kobiet, która przybyła do badanego domu jako świeżo poślubiona żona, sprowadziła do rodziny swoją siostrę, ponieważ w tym samym grobie pochowano także jej dziecko.
Okazało się też, że na Krecie i innych greckich wyspach, a także na kontynencie, 4 tys. lat temu bardzo powszechne było poślubianie swojego pierwszego kuzyna. – Do tej pory opublikowano ponad tysiąc starożytnych genomów z różnych regionów świata, ale wydaje się, że tak rygorystyczny system małżeństw krewnych nie istniał nigdzie indziej w starożytnym świecie – tłumaczyła Eirini Skourtanioti, główna autorka badania. – Może w ten sposób zapobiegano coraz większemu podziałowi odziedziczonych gruntów rolnych? W każdym razie gwarantowało to pewną ciągłość rodziny w jednym miejscu, co jest istotnym warunkiem uprawy np. oliwek i winorośli – podejrzewa archeolog Philipp Stockhammer z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka, jeden z głównych autorów badania.
Grecy w ślubnej procesji
Zwyczaj poślubiania wujków czy kuzynów, a nawet przyrodniego rodzeństwa, utrzymał się również w starożytnych greckich poleis. Tam również zaczęto traktować zaślubiny jak wielkie święto. Wśród arystokratów – wystawne i czasem wielodniowe. I tu bez ścisłych rachunków obejść się nie mogło. Przy zaręczynach przyszły pan młody składał podarki rodzinie swojej wybranki, a po ślubie rodzina oblubienicy wyprawiała ją na nowe gospodarstwo z posagiem zwanym meilia – był on zwracany rodzinie żony w przypadku rozwodu.
Przygotowania do wesela mogły trwać nawet rok, bo małżeństwa zawierano najchętniej zimą, w miesiącu gamelion, poświęconym Herze, bogini domowego ogniska. Dzień ślubu nazywany był gamos. W starożytnej Grecji małżeństwo miało już silny wymiar religijny, który dodatkowo wzmacniał finansowe i prawne więzy. Uświęceniu związku małżeńskiego służyły kąpiel panny młodej w dniu wesela w świętym źródle oraz ofiary złożone Herze, Zeusowi, Hestii, Artemidzie i Mojrom. Również u Greków obecny był motyw welonu, który podczas ceremonii pan młody odkrywał z twarzy swojej żony. Następnie po pierwszej uczcie, odbywającej się często w świątyni lub domu oblubienicy, w nocy uroczystą procesją przeprowadzano ją do domu męża, a następnego dnia świętowano również tam i składano parze podarki na nowe, wspólne gospodarstwo.
Małżeństwo dla starożytnych Greków miało jeden najważniejszy cel – spłodzenie dzieci. Uważane więc było za obowiązek każdego obywatela, a za zbyt długie przebywanie w stanie kawalerskim można było dostać nawet grzywnę. A co, jeśli po latach para nie mogła doczekać się dzieci? Wtedy wnoszono o rozwód do archonta, najwyższego urzędnika miasta, który najczęściej bez większego problemu rozwodu udzielał, niezależnie od tego, czy wnosiła o niego kobieta, czy mężczyzna. Zdrada lub pozamałżeńskie stosunki homoseksualne bynajmniej nie były uważane za powód do rozwodu. Pod warunkiem że zdradzającym był mężczyzna. Jeśli zdradziła kobieta, mężczyzna po prostu odsyłał ją do rodzinnego domu bez żadnych formalności i konieczności orzekania przez archonta o jej winie.
Niespotykanym w innych kulturach greckim pomysłem było „dziedziczenie żony”. Miało ono miejsce wtedy, gdy jej ojciec zmarł, a majątek odziedziczył jego brat lub kuzyn – wówczas córka zmarłego musiała rozwieść się z obecnym mężem i wziąć ślub z dziedzicem. Powodem takich decyzji był posag, który po ślubie musiał być przekazany przez starego męża nowemu. W końcu w tym wszystkim chodziło głównie o pieniądze.