Nie dość, że od zakończenia afery Collegium Humanum wciąż jesteśmy bardzo daleko, to najbardziej spektakularne epizody jeszcze pewnie przed nami.
Jestem wielkim fanem tej historii. Czytam i czekam na kolejne odcinki, wracam do materiałów archiwalnych. Gdyby istniała „Wielka gra”, zgłosiłbym się do eliminacji z tematu „Afera Collegium Humanum”, odpowiedziałbym na pytanie typu: „Kto pierwszy i w jakich okolicznościach użył publicznie sformułowania »Collegium Tumanum«?”, i nie byłbym bez szans.
Śledzę tę historię, bo jest ponadpartyjna i ponadklasowa, opowiada o państwie, które nie działa, i o wybujałych oraz niczym nieuzasadnionych aspiracjach, które są zaspokajane drogami na skróty. O Polsce ona opowiada, słowem. I to – to już naprawdę rzadkość – nie tylko o Polsce widzianej z perspektywy Warszawy. Przecież przed wyborami samorządowymi kandydaci i kandydatki z miast i miasteczek nagle zaczęli usuwać z życiorysów stopnie naukowe uzyskane w CH.
Dość oczywiste, że Jacek Sutryk nie będzie ostatnim zatrzymanym w tej sprawie politykiem, jeszcze bardziej oczywiste, że w różnych miejscach kraju, wliczając budynek Sejmu, wciąż są ludzie, którzy z niepokojem reagują na kolejne odcinki tej historii. Ci, którzy najchętniej chcieliby wziąć neuralizer z „Facetów w czerni” i błysnąć nim w oczy byłemu rektorowi Pawłowi C., żeby zapomniał, jak sprzedawał im dyplom. A rektor się podobno ostatnio bardzo rozgadał.
Jednocześnie nie ma we mnie wielkiej nadziei, że ta afera coś zmieni, i to nie tylko dlatego, że polska nauka wyjątkowo nie ma szczęścia do ministrów. Gowin, Murdzek, Czarnek, Wieczorek – wiem, są resorty, które w ostatniej dekadzie zostały potraktowane jeszcze gorzej, ale przyznajcie, że to wyjątkowo szkodliwy kwartet.
Big techom będzie lepiej bez prawdziwych mediów. Politykom też. Każdemu, kto ma coś do ukrycia, będzie lepiej bez prawdziwych, niezależnych mediów
Nie zanosi się zatem na rozbicie układu, którego część zobaczyliśmy dzięki Collegium Humanum. Za bardzo jest to wygodne, zbyt wiele ważnych osób nie widzi problemu w zdobywaniu tytułów naukowych – tak to nazwijmy – alternatywnymi sposobami.
Jednym z najważniejszych powodów, dla których śledzę ten serial, jest jednak obawa, że kolejnych takich afer może nie być. A dokładniej: że się o nich nie dowiemy, bo nie będzie miał kto o nich powiedzieć.
Żeby było jasne: tak, kolejne akapity będą nie tylko o moich koleżankach i kolegach, ale także o moim pracodawcy. Trudno, kto zrozumie tylko „łubudubu”, prawdopodobnie nic nie rozumie.
Po publikacji pierwszego tekstu Renaty Kim i Kuby Korusa ruszyła napędzana wówczas przez państwowe pieniądze machina, która miała, najoględniej rzecz ujmując, zniechęcić nas do pisania kolejnych odcinków. Kontynuująca potem miesiącami temat Renata naczytała się w sprzyjających poprzedniej władzy mediach o kolejnych przegranych przez „Newsweek” procesach z Collegium Humanum. Świetnie się te teksty cytowały, świetnie zostały wypozycjonowane w wyszukiwarkach. Do dziś można je przeczytać, choć „Newsweek” żadnego procesu z CH nie przegrał i już nie przegra.
Mam taką obawę, że gdybyśmy byli mniejsi, gdyby nie stała za nami potężna firma, Collegium Humanum dalej handlowałoby dyplomami na prawo i lewo.
To oczywistość: jeśli zgadzamy się, że potrzebujemy – jako społeczeństwo – mediów, by odkrywały prawdę o Collegium Humanum, aferę wizową, inwigilację Pegasusem itd., to te media muszą być silne. A nie mam poczucia, że jest to powszechna wiedza. Przeciwnie. W odbiorze społecznym media są równie potrzebne jak Komisja ds. Odznaczeń i Zasobów Archiwalnych PZPN, a dziennikarze – na to są już badania – szorują dno rankingów zaufania społecznego. I biorąc pod uwagę, że do worka z „dziennikarzami” są wrzucani także bracia Karnowscy i Danuta Holecka, to nie ma się nawet co odpowiadającym dziwić.
Tak czy inaczej, X, Facebook, TikTok ani nawet Bluesky nie przeprowadzą dziennikarskiego śledztwa, influencerzy co najwyżej nakręcą „demaskatorski” filmik o innych celebrytach, media publiczne pozostaną publiczne z nazwy. A niezależnym wydawcom będzie coraz trudniej. Pisałem niedawno o Facebooku, który ogranicza polskim wydawcom ruch, teraz Google wycina artykuły newsowe z wyników wyszukiwania. Big techom będzie lepiej bez prawdziwych mediów. Politykom będzie lepiej bez prawdziwych, niezależnych mediów. Każdemu, kto ma coś do ukrycia, będzie lepiej bez prawdziwych mediów. Sama ta lista powinna prowadzić do wniosku, że lepiej, by media przetrwały.