Mają po pięćdziesiąt kilka lat, właśnie zostali zwolnieni. I wiedzą, że będzie im bardzo ciężko znaleźć nową pracę. O pokoleniu 50-latków mówi się „niezatrudnialni”.
To był zwykły poniedziałek. Kiedy zadzwonił szef i zaprosił Joannę do gabinetu, nie zdziwiła się. Nie zaniepokoiło jej nawet to, że obok szefa siedział dyrektor HR, często pracowali razem. Zdębiała, dopiero gdy usłyszała, że rozwiązują z nią umowę.
– Pracujemy ze sobą sześć lat i pora na zmianę – powiedział szef. Dyrektor HR dodał, że potrzebne jest odświeżenie na stanowisku menedżerki ds. marketingu, które dotąd zajmowała.
Foto: Newsweek
– Kompletnie się tego nie spodziewałam – mówi Joanna. Ma 52 lata, ale wygląda znacznie młodziej. Wysoka, szczupła i zadbana, z rudymi lokami. Nie próbowała dyskutować. Powiedziała tylko, że muszą sobie zdawać sprawę, że w jej wieku ciężko będzie znaleźć pracę. Odpowiedzieli trochę nie na temat: że jej stanowisko zostanie zlikwidowane, a w jego miejsce powstanie nowe, o nieco innym zakresie obowiązków.
Dostała dwa dokumenty do wyboru: zwolnienie z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia i likwidacja stanowiska z dodatkową odprawą. Drżącymi rękami podpisała ten drugi, był korzystniejszy finansowo.
Foto: Newsweek
Odświeżyć załogę
Ernest Wencel, headhunter, do którego trafiła Joanna, nie był zdziwiony tą sytuacją. Było mu raczej po ludzku przykro. – Jestem w stanie zrozumieć, że firma zmienia strategię, że chce zatrudnić kogoś nowego, a nawet, że są jakieś nieporozumienia, które uniemożliwiają dalszą współpracę. Ale można zwolnić człowieka z szacunkiem. A to, co oni zrobili Joannie, było po prostu chamskie. Nieludzkie – mówi.
Często słyszy podobne historie. Klienci opowiadają, że gdy zostali zwolnieni, byli w szoku, panikowali. Teraz martwią się, jak utrzymają rodzinę, jak spłacą kredyt? Nie kupują standardowego wyjaśnienia, że formuła współpracy się wyczerpała, firma potrzebuje świeżej krwi. Przecież oddali jej najlepsze lata, kradli je rodzinie, pracowali na urlopach, a teraz są wyrzucani jak śmieci.
Pamięta kobietę, która przez lata pracowała po 14 godzin dziennie, wracała do domu, kiedy jej dzieci już spały, a pewnego dnia stała się w firmie niepotrzebna. I teraz ma do siebie żal, że uwierzyła w korporacyjną propagandę, że praca jest czymś więcej niż sposobem zarabiania na życie.
Elżbieta Niezgódka, adwokatka z kancelarii Woman Labour Matters, też zna wiele podobnych przypadków. Tym, co je łączy, jest wiek: 52 lata. Czyli osiem lat do wieku emerytalnego i cztery lata do wejścia w tzw. ochronę przedemerytalną. – Zgodnie z kodeksem pracy, gdy pracownikowi brakuje nie więcej niż cztery lata do wieku emerytalnego, firma nie może go już zwolnić. Poza szczególnymi wyjątkami nie może mu również zmienić warunków pracy na gorsze – tłumaczy prawniczka.
Z jej doświadczenia wynika, że wiele osób dostaje wtedy od pracodawcy propozycję przejścia z etatu na znacznie mniej korzystną umowę B2B. – Jako oficjalny powód wskazują przyczyny biznesowe. Mówią: „Mamy słabsze wyniki, tniemy koszty i zaczynamy od ciebie. Albo: konieczna jest reorganizacja” – wyjaśnia.
Radzi, by zapisywać wszystko, co powiedział szef czy HR-owiec. Na przykład to, że trzeba odświeżyć załogę. – Bo jeśli kogoś trzeba odświeżyć, to znaczy, że jest zgnuśniały, nieświeży. Taka notatka pomoże nam w sądzie. Jeśli podejrzewamy dyskryminację ze względu na wiek, możemy powalczyć o swoje prawa – tłumaczy adwokatka.
Pokolenie 50-latków na straconej pozycji
Pierwsze dni po zwolnieniu Joanna była w rozsypce. – Tkwiłam w stuporze i próbowałam znaleźć w sobie winę. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd, gdzie zawiodłam. A może komuś nadepnęłam na odcisk? – wspomina.
Nigdy wcześniej nie dostała sygnału, że źle pracuje. Wręcz przeciwnie, miała poczucie, że jest cenionym i lubianym pracownikiem, dostawała regularnie nagrody. – Słyszałam wtedy, że jestem najcenniejszym zasobem – uśmiecha się gorzko.
W końcu doszła do wniosku, że jako osoba prostolinijna nie znała się na korporacyjnej polityce, nie bawiła się w żadne gierki. Po prostu pracowała. – Tak pięknie mówimy w firmach o różnorodności, także tej dotyczącej wieku, a potem ci starsi okazują się niepotrzebni. Na moje stanowisko przyszedł o 15 lat młodszy mężczyzna – mówi.
Ma poczucie, że jej przypadek jest typowy. Wkrótce po tym, gdy została zwolniona, dowiedziała się, że niemal w tym samym czasie pracę straciły jej trzy koleżanki ze studiów. Jedna z nich po ponad 20 latach pracy w firmie. – One też są menedżerkami z dużym doświadczeniem, były dobrze wynagradzane. Ale nadszedł moment, gdy ich firmy uznały, że tę pracę mogą wykonać osoby młodsze i być może tańsze.
Pracownik 50 plus kontra „młodzieńczy power”
Elżbieta Niezgódka uważa, że to jest sedno problemu: firmy oczekują, by pracownicy nie tylko dobrze pracowali, ale także pokazywali się na portalu dla profesjonalistów LinkedIn, na branżowych konferencjach. – No a osoby 50 plus nie do końca ładnie się prezentują. I nie chodzi o wygląd, tylko raczej o ten młodzieńczy power, energię, jakie mają 30— i 40-latki. Starsze pracownice słyszą, że nie widać w nich gotowości do nowych wyzwań. Tego oczywiście nie ma w dokumentach, ale na wewnętrznych spotkaniach padają takie stwierdzenia – opowiada.
Kobietom po pięćdziesiątce jest znacząco trudniej znaleźć pracę niż mężczyznom, stają się przezroczyste dla pracodawcy – Ernest Wencel, headhunter, autor książki o skutecznym poszukiwaniu pracy.
– Panuje przekonanie, że osoba młodsza będzie się szybciej uczyła. W walce o produktywność najprostszym sposobem jest albo wprowadzenie nowej technologii, która wymaga języka angielskiego, albo nauczenia się nowych metod. I pracodawcy często ulegają pokusie, by zatrudnić osoby, które już posługują się tymi technologiami, działają w social mediach, wiedzą, jak się poruszać w cyfrowym świecie, więc przyuczenie ich do pracy będzie łatwiejsze. Osoby starsze są na przegranej pozycji, bo to nie jest ich świat – dodaje dr Monika Sońta, ekspertka od zarządzania z Akademii Leona Koźmińskiego.
Foto: Kasia Kozakiewicz / Newsweek
Przypomina, że z badań przeprowadzonych przez Polski Instytut Ekonomiczny jasno wynika, że w Polsce osoby w wieku 50 plus są dyskryminowane. – Mamy też potwierdzenie tego zjawiska w badaniach komercyjnych, jedna z agencji rekrutacyjnych jeszcze przed pandemią zrobiła eksperyment: wysyłała do pracodawców takie same życiorysy, raz twierdząc, że należą do młodej osoby, a innym razem, że do osoby w wieku 45 plus. I rzeczywiście było znacznie mniej zaproszeń na rozmowy rekrutacyjne dla kandydatów z tzw. srebrnej generacji. 28-letni kandydaci do pracy w Warszawie otrzymywali zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną aż cztery razy częściej niż ich 52-letni konkurenci – tłumaczy ekspertka.
50 plus? U nas średnia wieku to 25 lat
– Każdy, kto się zajmuje zawodowo rekrutacją, z pewnością nieraz słyszał od HR: „Wiesz, my jesteśmy młodą firmą, zależy nam, by pracownik, którego zatrudnimy, odnalazł się w takiej kulturze organizacyjnej. U nas średnia wieku to 25 lat, nowa osoba musi pasować do zespołu”. Osoby zwolnione w wieku przedemerytalnym są na rynku praktycznie niezatrudnialne – potwierdza Ernest Wencel, który kilka miesięcy temu wydał książkę „Skuteczne poszukiwanie pracy. Na rynku, który się zmienił dla senior managerów, managerów i ekspertów”.
Wielu jego klientów ma problem ze znalezieniem nowej pracy. – Zwłaszcza kobietom po pięćdziesiątce jest znacząco trudniej niż mężczyznom, stają się przezroczyste dla pracodawcy. A przecież osoba 50 plus jest u szczytu swojego potencjału zawodowego, dojrzałości i bagażu doświadczenia. A przy tym pełna energii i chęci dzielenia się z organizacją wszystkim, co ma najlepsze. I właśnie w tym momencie wypada poza nawias – ubolewa Ernest Wencel.
Uważa, że generalnie HR w Polsce nie rozumie swojej roli. – Chce zatrudniać ludzi młodych, którym się mało zapłaci, ale będą harowali ponad siły. Część z nich będzie nawet gotowa poświęcić zdrowie i rodzinę, by piąć się po szczeblach kariery. HR-y wiedzą, że pracodawcy chcą głodnych sukcesu pracowników, więc takich szukają. I to jest dramat, bo doprowadza do tego, że w Polsce panuje XIX-wieczny kapitalizm – mówi headhunter.
– Osoby po pięćdziesiątce w ogóle nie są brane pod uwagę w czasie rekrutacji. Kiedy podają datę urodzenia, nikt się do nich nie odzywa. Wiek nie odzwierciedla doświadczenia, a jednak utrudnia poszukiwanie pracy – potwierdza Elżbieta Niezgódka.
Kiedy opublikowała na LinkedInie artykuł na ten temat, rozgorzała dyskusja. Znana headhunterka przyznała, że zastanawia się, co będzie z nią samą za parę lat. „Jak ja się odnajdę na rynku po pięćdziesiątce? Czy moje doświadczenie, wiedza i kwalifikacje znikną i ważny będzie tylko numer PESEL?” – napisała.
Również na forach internetowych narzekanie. „Szukam pracy już od dziewięciu miesięcy. I tylko słyszę: odezwiemy się do pana” – pisze pięćdziesięciokilkulatek z wieloletnim stażem na kierowniczym stanowisku. „Zero odzewu na aplikacje, mimo że spełniam wszystkie wymagania” – dodaje internautka.
Wszyscy przyznają, że łatwiej jest znaleźć zatrudnienie w dużych miastach. Za to na prowincji jest po prostu dramat. Czasem ktoś napisze: byle tylko dotrwać do ochrony przedemerytalnej, potem człowiek będzie bezpieczny.
Nie popaść w marazm
Mija już piąty miesiąc bez pracy, a Joanna wciąż się zastanawia, dlaczego przestała być najcenniejszym zasobem firmy. I dlaczego nikt z nią wcześniej nie porozmawiał, nie zaproponował innego stanowiska czy obniżenia pensji. – W dojrzalszych gospodarkach pracownicy w moim wieku są cenieni. W Polsce stajemy się dla firmy ciężarem. A przecież ja wykształciłam się w nowej Polsce, zrobiłam MBA, mam bogate doświadczenie, mówię kilkoma językami, znam nowe technologie. Nie jestem obiektem do wyrzucenia – mówi.
Nie siedzi z założonymi rękami. Przygotowała dobre CV, szuka ofert pracy, pisze listy motywacyjne. Doszkoliła się, obejrzała kilka webinarów o tym, jak teraz wygląda proces rekrutacji. – Pierwsze etapy są zautomatyzowane, trzeba pamiętać, że w CV muszą się znaleźć słowa klucze, dzięki którym automat je zauważy wśród setek innych życiorysów – mówi.
Dostaje zaproszenia na rozmowy i na razie nikt nie zapytał ją o wiek. – Ale są i takie procesy rekrutacyjne, w których firmy otwarcie pytają o to już na etapie składania ankiety. Albo proszą o opis przebiegu edukacji, co jest równoznaczne z ujawnieniem, ile się ma lat – mówi.
Stara się nie denerwować. Narzuciła sobie dyscyplinę i wszystkim poszukującym pracy radzi, by zrobili tak samo. – To nie musi być szaleństwo przeszukiwania portali z ofertami, ale wypracuj rutynę. Nawet jak nie masz siły, zwlecz się z łóżka, wyjdź na spacer. Popracuj nad CV, zrób sobie przerwę, a potem znowu popracuj. Najważniejsze, by nie popaść w marazm i przygnębienie, tylko działać – przekonuje.
Jest gotowa przyjąć ofertę za gorsze niż dotychczas pieniądze. – Ale kiedy w czasie rekrutacji głośno to powiedziałam, dwa razy usłyszałam: „Ani słowa więcej! Ma pani tak niezwykłe kompetencje, że nie powinna pani zaniżać swojej wartości”. To oni zatroszczyli się o mnie – opowiada.
50-latkowie muszą się wykazać
– Joanna sobie dobrze radzi, ale ona jest nowoczesna, cały czas się uczy, zdobywa nowe kompetencje – mówi Ernest Wencel. To samo radzi wszystkim, którzy zostali zwolnieni z pracy. – Trzeba pokazywać gotowość do zmiany. Nie mówić całym swoim zachowaniem: ja już wiem wszystko, jestem doskonały, a teraz chcę tylko odcinać kupony, pracować za duże pieniądze i małym wysiłkiem. A rynek cały czas się zmienia, idzie do przodu. Osoby, które nie chcą tego przyjąć do wiadomości, wypadają z gry – ostrzega.
Uważa, że pięćdziesięciolatkom będzie trudno, ale znajdą pracę. Muszą tylko włożyć w to więcej wysiłku niż młodsi kandydaci. – Muszą pokazać, że są na bieżąco z tym, co dzieje się na rynku, że rozumieją potrzeby współczesnego świata. Że nie są skostniali i przekonani, że teraz należy się już tylko premia za dotychczasowe osiągnięcia. Premii nie będzie – mówi Ernest Wencel.
Elżbieta Niezgódka uważa, że broni się eksperckość. – Miałam klientkę, dostała od pracodawcy propozycję przejścia z umowy o pracę na umowę B2B, bo firma cięła koszty, a ona dużo zarabiała. Usłyszała, że albo bierze B2B, albo będzie musiała się pożegnać. Odeszła z tej firmy i poszła do konkurencyjnej. Uratowało ją to, że była jedną z niewielu ekspertek na rynku z tego rodzaju doświadczeniem – opowiada.
Dr Monika Sońta mówi, że gdyby z pracy została zwolniona jej przyjaciółka, przede wszystkim doradziłaby jej zbudowanie dobrego profilu na LinkedInie. – I sama napisałabym post, że taka osoba o wspaniałych kompetencjach szuka pracy. W Polsce bycie wyrzuconym z pracy to wstyd. A w innych europejskich społeczeństwach okazja, by coś zmienić. Warto wykorzystać zwolnienie jako okazję do zmiany. Nie dopuścić do utraty pewności siebie, nie uwierzyć, że to koniec, nie da się znaleźć pracy – przekonuje ekspertka.
Będzie lepiej?
Joanna ma nadzieję, że to, co ją jeszcze zawodowo czeka, będzie lepsze niż poprzednie. Będzie mniej wyczerpana, zestresowana, nie da się już tak wykorzystywać. Czasem jeszcze wraca do niej to dławiące poczucie upokorzenia, które poznała, gdy ją wyrzucono z pracy, ale stara się nie dopuścić, by nią zawładnęło. Dużo rozmawia z koleżankami, które też zostały zwolnione. – Spotykamy się, wspieramy, mobilizujemy do działania, nadrabiamy zaległości kulturalne i towarzyskie – mówi.
Właśnie była z dwiema z nich na wystawie. Przysyła wspólne zdjęcie z podpisem: „Tak się dziaduje na bezrobociu”.