– Waluś długo był przekonany, że jest ostatnim ogniwem spisku – opowiadał Cezary Łazarewicz, autor książki o Januszu Walusiu, który w 1993 r. z zimną krwią zabił Chrisa Haniego, próbując podpalić RPA. Po blisko 30 latach Waluś wyszedł warunkowo z więzienia i ma wrócić do Polski.
Jak ustalił Onet, mężczyzna ma przylecieć do Polski w najbliższych tygodniach. We wtorek Krzysztof Stanowski ogłosił, że 10 grudnia Waluś udzieli wywiadu Kanałowi Zero. Jego bliscy są zdziwieni tą informacją — Według wstępnych ustaleń miał on wrócić do kraju przed świętami, ale jednak później niż 10 grudnia. Stąd informacja o wywiadzie jest dla nas dosyć szokująca — powiedział Onetowi członek rodziny Walusia.
Przypominamy rozmowę z Cezarym Łazarewiczem o Januszu Walusiu, jego zbrodni i jej konsekwencjach, którą opublikowaliśmy w listopadzie 2019 r.
„W Wielką Sobotę rano Retha Harmse wyrusza z rodzicami na świąteczne zakupy, ale po drodze orientuje się, że plastikowe torby, w które mieli je pakować, zostały w domu. Zawraca niebieską mazdę 323 i jedzie ulicą Deon. Gdy na końcu ulicy skręca w prawo, zauważa, że na podjeździe garażu domu Haniego za srebrną toyotą zaparkował jeszcze jeden samochód. Czerwony ford laser. To z niego musiał wysiąść ten biały mężczyzna, którego dostrzega stojącego między autami. Przyhamowuje, gdy słyszy wystrzał. Dobrze widzi tego mężczyznę. Stoi na szeroko rozstawionych nogach z lekko ugiętymi kolanami, przed sobą trzymając oburącz pistolet. Samochód toczy się wolno, a ona patrzy na to, co dzieje się przed domem. Między samochodem a bramą garażu leży na wznak ciało czarnoskórego mężczyzny. Biały z pistoletem robi kilka kroków w jego stronę. Pochyla się, jakby chciał sprawdzić, co się z nim stało, ale zamiast udzielić mu pomocy, strzela dwa razy” – fragment książki „Nic osobistego” Cezarego Łazarewicza.
„Stanęliśmy na krawędzi wojny” – powiedział Nelson Mandela w telewizyjnym przemówieniu po zabójstwie Chrisa Haniego. Czy faktycznie morderstwo, którego dokonał Janusz Kuba Waluś 10 kwietnia 1993 r. w Boksburgu mogło doprowadzić do wojny domowej w RPA?
Cezary Łazarewicz: Tak. Kiedy przegląda pan stare gazety z tych dni, ma pan wrażenie, że zaczęła się rewolucja. Czarne przedmieścia wychodzą na ulicę, ginie ok. 70 osób, dochodzi do zamieszek. Sklepy są rabowane, płoną samochody. Nie wiadomo, co stanie się z Południową Afryką. Czyli plan dokonania morderstwa, które ma wywołać chaos, a w efekcie doprowadzić do interwencji wojska i przywrócenia prymatu białych, zaczyna się ziszczać.
„Nie mogę zrozumieć, dlaczego zaangażował się tak mocno. Przecież do większości spraw podchodził sceptycznie, z dystansem, z ironią. Nigdy nie poddawał się zbiorowym emocjom. Ze wszystkich kolegów z liceum stał najbardziej twardo na nogach. Łatwiej by było zwerbować mnie niż jego” – mówił panu przyjaciel Walusia z Krakowa.
– Waluś bardzo potrzebował silnego autorytetu. Kiedyś najważniejszy był dla niego ojciec, bardzo silna osobowość. Kiedy przeprowadził się do RPA, taką samą figurą stał się dla niego ideolog konserwatystów Clive Debry-Lewis, który dostarczył mu broń i zlecił zabójstwo.
Proszę sobie wyobrazić – jest pan przybyszem z dalekiego świata i nagle przyjaźnią obdarza pana polityk takiego formatu, wiceszef Partii Konserwatywnej, poseł, strateg polityczny i późniejszy doradca prezydenta Frederika de Klerka.
Derby-Lewis dostrzegł w Januszu coś, co mógł wykorzystać. I wykorzystał to w 1993 roku, kiedy tworzył projekt polityczny „Zatrzymać przemiany w RPA”. Potraktował Janusza instrumentalnie. Ten się zgodził, bo uważał, że nie jest to szalona zemsta, a polityczny projekt.
Sęk w tym, że zabicie Haniego, to miał być detonator, który rozpocznie proces zatrzymywania zmian. Waluś zadanie wykonał – zabił Haniego, a jego śmierć wywołała zamieszki w całym kraju.
– Drugą część, polityczną, miał wykonać Derby-Lewis. Miał zmobilizować polityków oraz wojsko, by dokonał się zamach stanu, który przywróci Afryce „normalność”. Nigdy tego nie zrobił.
Waluś długo był przekonany, że jest ostatnim ogniwem spisku. Że gdzieś tam za Debry-Lewisem stoją ludzie, którzy uratują RPA. W więzieniu zdał sobie sprawę, że żadnego spisku nie ma. Że jest tylko on i Derby-Lewis. Że został oszukany, ale nigdy nie miał do niego pretensji.
Przez tydzień po schwytaniu odmawiał współpracy, nie rozmawiał, nie wspomniał o wspólniku. W tym samym czasie Derby-Lewis czytał gazety, oglądał telewizję i udawał, że sprawa załatwi się sama.
„Tu jest mój świat, chcę go chronić” – pisał Waluś, szykując się do zamachu. W jaki sposób ktoś z zewnątrz tak szybko poczuł się częścią dumnego narodu Afrykanerów?
– Gdy Waluś przybył do RPA, zobaczył Amerykę, a nie Afrykę. Johannesburg wygląda jak kawałek USA, stojące w centrum wieżowce przypominają Manhattan. Czarnych nie ma, bo nie mają wstępu do centrum.
Waluś zostawia za sobą polskie brudne, śmierdzące ulice, ucieka z kraju, gdzie wszystko jest szare. Kiedy samolot zniża się, ogląda szeregi pięknych domów z oczkami prywatnych basenów. Jest ciepło, uśmiechnięci ludzie, cała paleta kolorów. Łatwo mu uwierzyć, że to raj.
Mało tego, tylko ze względu na kolor skóry, Waluś z miejsca jest traktowany, jak obywatel pierwszej kategorii. Gdyby pojechał do Niemiec, pracowałby na szmacie. Gdyby trafił do USA, nawet mając doktorat, skończyłby w fabryce azbestu. A w RPA brat Witek, który jest tam już od kilku lat, pokazuje Januszowi prawdziwy raj na ziemi. Opowiada mu też o Afrykanerach, pokoleniu, które przyjechało z Europy, stworzyło cały ten piękny świat, eksploatuje bogactwa naturalne.
W ten mit założycielski Janusz Waluś szybko zaczął wierzyć. Potraktował go jak swój.
– Ale czy to pana dziwi? Pomnik Wielkiego Treku wygląda jak wielka pogańska świątynia. Jest cicho, panuje półmrok, na płaskorzeźbach z marmuru przedstawiona jest droga krzyżowa Burów, na dole pusty granitowy grobowiec hipotetycznego uczestnika Treku. Ma pan poczucie, że uczestniczy w czymś niemal religijnym, jednocześnie patriotycznym.
Mit Afrykanerów, twardych ludzi, którzy z przylądka Cape Town idą w nieznane, walczą ze złym, czarnym, który nie dość, że jest liczniejszy, to nie przestrzega żadnych kodeksów honorowych, może być pociągający. Mimo trudności Afrykanerzy zwyciężają – podporządkowują sobie ziemię, budują miasta, z podniesionym czołem stawiają opór Brytyjczykom. To piękny mit założycielski. Jedzie pan, jak Waluś ciężarówką, bo tak się utrzymywał, przez ten kraj i ogląda wszystko to, co zbudowali.
O ten mit zresztą dbano. Propaganda mówiła: świat jest przeciwko nam, wprowadza sankcje, nie pozwala kupować paliwa. Więc sami je wyprodukujemy! Mamy najpotężniejsza armię Afryki, sami się obronimy! Problem był tylko i to wewnętrzny. Na 5 mln białych przypadało 35 mln czarnych.
Dlatego Partia Narodowa – choć RPA świetnie radziła sobie z sankcjami i izolacją międzynarodową – zaczęła wprowadzać kosmetyczne reformy?
– Tak, część polityków się na to nie godziła, odeszli i stworzyli Partię Konserwatywną. Żadnej liberalizacji apartheidu – mówili. Czarni to dla nich komunizm. Na ich spotkanie trafił Janusz. Człowiek, który nigdy nie interesował się polityką, bo bardziej zajmowały go rajdy samochodowe i własna kariera, nagle się zaangażował. — To była już moja ojczyzna – mówił mi.
Polacy naprawdę bali się utraty przywilejów, które tam mieli. Dostali się do raju, a teraz przyjdzie ktoś, kto im to wszystko zabierze. Dlatego Waluś zdecydował się na zabicie Haniego.
Podczas procesu media okrzyknęły go „Ice-Manem” – wysoki blondyn, niebieskie oczy, zero emocji. „Był człowiekiem z innego świata i nie miał pojęcia o nas i naszej historii. Zastanawialiśmy się, dlaczego on, obcokrajowiec, w ogóle się w to zaangażował? Dlaczego Derby-Lewis go zostawił? I kiedy się zorientował, że jest sam i nikt mu nie pomoże? Mnie dręczyło jeszcze jedno pytanie: ile Waluś z tego procesu rozumie? ” – relacjonowała dziennikarka Peta Thornycroft.
– Janusz od początku brał pod uwagę, że podczas akcji może zostać złapany lub zabity. Kiedy podczas zabójstwa zobaczyła go sąsiadka, przebiegła mu przez głowę myśl, czy jej nie zastrzelić. Ale kindersztuba i polecenia od Derby-Lewisa mu na to nie pozwoliły. Miał poczucie, że wyruszył na szlachetną misję. Miał zabić jednego człowieka i uruchomić lawinę.
W czasie procesu nie powiedział niemal ani słowa. Nie odpowiadał na pytania. Kiedy usłyszał wyrok śmierci, nie załamały się pod nim kolana – twierdzi – bo się tego spodziewał. Dziś dodaje, że wiedział, iż było moratorium na ich wykonywanie. Ale przecież debata na ten temat w RPA trwała, zastanawiano się publicznie, czy dla niego i Derby-Lewisa nie zrobić wyjątku.
Jaki jest Janusz Waluś? Nawet córka Haniego pisze w książce: „W niewytłumaczalny sposób polubiłam tego człowieka, który zabił mojego ojca, a jednocześnie chcę go desperacko odepchnąć od siebie”.
– Zarówno ona, jak i ja byliśmy zszokowani, że morderca może być takim sympatycznym człowiekiem. Ona miała z tym większy problem, ponieważ chciała go nienawidzić, robiła to przez wiele lat. Mimo to porozmawiała z nim. Było to dla niej jedno z najważniejszych spotkań w życiu. I jednocześnie bardzo traumatyczne. Złapała się na tym, że po jakimś czasie polubiła zabójcę własnego ojca. Chyba nawet czasami jest jej go żal.
Ja nie usprawiedliwiam jego czynu, uważam, że dokonał strasznej rzeczy. Z drugiej strony idzie pan na spotkanie z Walusiem i nie może uwierzyć, że ten człowiek jest tak oczytany, rzuca cytatami z literatury, ma autoironiczne poczucie humoru. Ma w sobie przyzwoitość, która nie pozwala mu na przykład na przekazanie numeru kogoś, bez zapytania go o to uprzednio.
Siedzi w tym więzieniu za zabicie z zimną krwią człowieka. Jak pan czyta o tej zbrodni, jak pan o niej słucha, to wie pan, że zwykły człowiek nie mógł tego dokonać. Żeby to zrobić, trzeba przejść samego siebie. Coś w sobie zdusić, zniszczyć, żeby zabić człowieka na ulicy. Człowieka, którego pan nie zna, nie ma pan do niego osobistego stosunku, wie pan tylko z gazet i z opowieści, że to zły człowiek, którego należy pozbawić życia, bo inaczej będzie z tego problem polityczny. To jest tak, jak z Eligiuszem Niewiadomskim.
Waluś to nie jest psychopata, który dokonał morderstwa w dzikim szale. To zabójca polityczny. W afrykańskim więzieniu przesiedział prawie 27 lat, zaraz przebije pod tym względem Nelsona Mandelę.
W intencji Janusza Kuby Walusia odbywały się już modlitwy na Jasnej Górze, w Marszu Niepodległości maszerowali ludzie z transparentem „Naszym wzorem Janusz Waluś”. Skąd się biorą i co pan o tym sądzi?
– Siłą tej książki, ale też jej największą wadą, jest to, że dostrzegłem w Januszu Walusiu człowieka. I opisując jego straszny czyn, pokazywałem jednocześnie jego życie. Z jednej strony opisuję człowieka od ćwierćwiecza siedzącego w południowoafrykańskim więzieniu, które w odróżnieniu od naszych nie są internatami, zachowującego pewną przyzwoitość. Wiem, że cierpi, mam współczucie dla niego. A kiedy pomyślę o jego czynie, o tym, że piszą do niego ludzie z Polski, twierdząc, że jest dla nich wzorem, to budzi się we mnie gniew. Te uczucia się ciągle mieszają.
Taki transparent 11 listopada na pewno się pojawi. I jest to tępa, głupia propaganda, która próbuje z Walusia zrobić bohatera. Tym, którzy to robią, wydaje się, że w ten sposób coś zatrzymają, zmienią świat. To mentalność skinheada. A skinhead pozostanie skinheadem, nawet jak włoży garnitur i stanie na mównicy w Sejmie. Powie, że wystarczy skopać słabszego, żeby zapanować nad tym, co się dzieje. Że wystarczy wykończyć naszych przeciwników – politycznie czy fizycznie – żeby się już więcej nie podnieśli. Że wszyscy, którzy nie są z nami, to są lewakami i komunistami. A Janusz pokazał nam, co trzeba z lewakami i komunistami robić.
Ale może Waluś nie jest bez winy? Odpisuje na te listy.
– Ale przecież on praktycznie nie wie, co się w Polsce dzieje. Docierają do niego strzępki informacji. Tych, którzy się na niego powołują, niemal w ogóle nie zna. A oni go jednocześnie cynicznie wykorzystują politycznie, ponieważ wierzą, że świat jest czarno-biały, a Europą powinna rządzić white power. Wszystkie takie ruchy miały swoich bohaterów i świętych, oni próbują więc z Walusia takiego świętego zrobić.
Dla niego to o tyle ważne, że po latach kompletnego zapomnienia zaczął dostawać listy z Polski. Jak pan siedzi odosobniony, nie ma kontaktu z rzeczywistością i nagle dostaje dziesiątki, a może i setki listów, w których przeczyta, że jest bohaterem i człowiekiem do naśladowania, ostatnim żołnierzem wyklętym, to ma pan poczucie, że czyn sprzed 27 lat nie poszedł na marne. Każdy ma taką potrzebę docenienia. To mu daje siłę do trwania.
Waluś przez lata liczył, że zostanie doceniony. Zaskoczeniem jest dla niego tylko to, że stało się to nie w RPA, a w Polsce.
Walusiów było tam wtedy, w RPA dużo więcej – mówi panu jeden z dyplomatów, a część Afrykanerów ciągle widzi w nim bohatera. Ile pana zdaniem Walusiów jest teraz na świecie? Co może spowodować, że tak jak Janusz Kuba poczują się żołnierzami, obrońcami starego świata i chwycą za broń?
– Zwykli ludzie – jak mówił Goering – nie chcą wojny. Wojna oznacza głód i śmierć. Trzeba ich przekonać, że jest ktoś, kto im zagraża, z kim trzeba walczyć na śmierć i życie. Jeżeli pan znajdzie kogoś, kto jest przekonany, że śmierć jednego człowieka, zmieni losy historii, to on takiego morderstwa dokona. W historii Polski mieliśmy takich ludzi. Pierwszym był Eligiusz Niewiadomski, który w Zachęcie zastrzelił prezydenta Gabriela Narutowicza. Drugim był Piotrowski, morderca księdza Jerzego Popiełuszki. Obaj uznali, że jak zabiją prezydenta i księdza, to zabiją cały polityczny problem. Nigdy jednak tak się to nie kończy. Popiełuszko okazał się mocniejszym niż śmierć, w PRL rozwinął się cały jego kult.
Tak samo było po zabójstwie Haniego. Jego śmierć prawdopodobnie przyspieszyła mechanizmy liberalizacji RPA. Partia Narodowa nie mogła dłużej zwlekać, bawić się z Kongresem Afrykańskim i jego zwolennikami w kotka i myszkę, potrzeba było radykalnych modernizacyjnych kroków. Waluś przyspieszył wydarzenia, których by sobie nie życzył. A przy tym unieśmiertelnił Haniego. Stoją jego pomniki, jego imieniem nazywane są ulice, funkcjonują jego biblioteki.
Nie brak głosów, że śmierć Haniego uniemożliwiła lepsze, bardziej sprawiedliwe, zręczniejsze przekształcenie RPA. Co dziś Waluś myśli o tym kraju?
– Waluś ma w celi małe okienko. Wychodzi na małe piaskowe wzniesienie, na którym nic nie rośnie. Widzi RPA jedynie wtedy, kiedy wiozą go do dentysty i ogląda je przez kraty więźniarki. Ostatni raz na wolności był w 2004 r. na pogrzebie matki.
Jakie on może mieć poczucie znajomości tego kraju? Uważa, że ten kraj upada, ginie i czarni doprowadzili go na skraj ruiny. Myśli, że to państwo, które zaraz się rozpadnie.
Ale musimy pamiętać, że w RPA ciągle nie jest zbyt słodko. Zdarzają się napady na białych farmerów, skala przestępstw jest ogromna, w kraju niewiele bardziej ludnym jak Polska statystyka zabójstw idzie w dziesiątki tysięcy, mogą pana zastrzelić na ulicy. Jadąc przez centrum Johannesburga, ma się poczucie grozy. A z drugiej strony piękne plaże, luksusowe wille, wyścigi konne i drogie samochody. Kraj kontrastów.
Dzisiaj uważamy, że Mandela był wspaniałym, wielkim przywódcą Afryki. A przecież na wiecach na początku lat 90. jego ugodowość była wygwizdywana, przesiedział ponad ćwierć wieku w więzieniu. Z drugiej strony był Hani – partyzant, przywódca, bojownik, walczący na śmierć i życie. Wielu ludzi RPA czekało właśnie na niego.
CEZARY ŁAZAREWICZ – ur. 1966, reporter. Przez wiele lat związany z „Gazetą Wyborczą”, a także „Przekrojem”, „Polityką”, „Newsweekiem” i „Wprost”. Autor kilku książek, m.in.: Sześciu pięter luksusu, Ele-ganckiego mordercy, Koronkowej roboty. Laureat nagrody MediaTory oraz Nagrody Literackiej Nike 2017 za „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka”.