Pewnego dnia gotowałam obiad i zabrakło mi soli. Sklep jest oddalony od mojego domu o równe 150 m. Włożyłam więc kurtkę, zeszłam po schodach i nagle zdałam sobie sprawę, że nie mogę się ruszyć — pisze Pola Rise w książce „Hikikomori. Historie o uciekaniu w samotność”.
Co jest gorsze, samotność wśród ludzi czy w pojedynkę? Czy często zdarza Ci się zrezygnować z pójścia do pracy lub szkoły tylko po to, by uniknąć potencjalnych problemów? A może udajesz osobę chorą, bo to łatwiejsze niż przyjęcie na klatę kolejnego zawalonego projektu? Tak często zaczyna się hikikomori.
Japoński wirus samotności może dopaść każdego. Rozprzestrzenia się we współczesnym świecie z taką samą łatwością, jak chwasty na świeżo wypielonym trawniku. Czasami na chwilę, kiedy indziej na lata, wyklucza z życia społecznego. Niezależnie od ilości pieniędzy na koncie, miejsca zamieszkania czy wieku – każdy z nas jest narażony na samotność. I trudno powiedzieć, czy trudniej ją znieść wśród ludzi, czy w odosobnieniu.
Wszechobecna presja sukcesu jest teraz niewyobrażalnie silna. Niekiedy łatwiej się poddać zawczasu niż pozwolić sobie na porażkę, która obnaży własną niedoskonałość. Są też tacy, którzy od razu dobrowolnie decydują się na izolację. To przecież znacznie bezpieczniejsze rozwiązanie niż ciągłe zabieganie o uznanie i poklask. W końcu najbardziej rani poczucie bycia niewystarczającym. Tymczasem hikikomori czai się za rogiem i jest bezwzględne i brutalne.
Izolując się, można uciekać w różne miejsca: do własnego łóżka, świata wirtualnego, lasu czy nawet innego kraju. Wszyscy chowamy przed światem swoje ułomności. Tuszujemy je wraz z prawdziwymi emocjami. Udajemy, pozujemy i uśmiechamy się, żeby tylko nikt się nie domyślił, że bywa nam trudno bądź po prostu nie dajemy rady.
Ileż ja bym dała, żeby nie czuć presji. Choć na chwilę wyłączyć te wszystkie oczekiwania i ambicje. Z dzisiejszej perspektywy widzę, jak wiele błędów popełniłam i jak kiepską przyjaciółką okazałam się sama dla siebie w ostatnich latach. Wydałam debiutancką płytę, która miała być urzeczywistnieniem marzeń. Tymczasem trzymając ją w ręce, nie czułam zupełnie nic – ani dumy, ani ulgi, ani tak oczekiwanego spełnienia. Teraz wiem, że chciałam więcej i bardziej, niż byłam w stanie udźwignąć. Być może to właśnie przerost ambicji zdeterminował moją drogę ucieczki.
Uciekłam przed światem do własnego pokoju. Przez ponad dwa lata cierpliwie czekałam, aż ta presja i poczucie beznadziei znikną same. Do znudzenia tłumaczyłam to sobie potrzebą regeneracji. Miałam w tym czasie złapać dystans i nabrać sił. Z każdym dniem odcinałam się jednak od innych, coraz bardziej i coraz trudniej było mi opuścić mój bezpieczny schron. Na szczęście dla mnie, jak wtedy myślałam, okoliczności temu sprzyjały. Kilka miesięcy po tym, jak wydałam płytę, świat zdecydował, że on również potrzebuje odpoczynku. Wybuchła pandemia. Byłam chyba jedną z niewielu osób, które ten dramatyczny obrót zdarzeń przyjęły z ulgą i niekłamanym entuzjazmem. Nie musiałam się nikomu tłumaczyć ze swojego odizolowania. Ba! Całkowite wyłączenie z życia było wówczas naturalne i postrzegane jako przejaw zdrowego rozsądku. Mogłam więc pod maską tej „mądrzejszej” i „przezorniejszej” ukrywać się dalej we własnej samotni i pielęgnować rosnące wciąż demony. Te miesiące były dla mnie jak wygrana na loterii. Świat dostosował się do mnie i była to szansa na pozorną normalność w tej jakże dziwacznej dla innych sytuacji.
Podczas gdy ludzie siłowali się z nową rzeczywistością, ja znajdowałam w niej małe radości. Kawa ze Starbucksa dowożona pod same drzwi to jedna z największych przyjemności, jakie mnie wówczas spotykały. Najważniejsze było to, że nie musiałam przekraczać progu mieszkania, by otrzymać rzeczy wcześniej bez wychodzenia z domu zupełnie nieosiągalne. Dane mi było nawet uczestniczyć w koncertach i spektaklach teatralnych online. Prawie zapomniałam, jak źle się czułam przed całą tą rewolucją.
Pewnego dnia jednak gotowałam obiad i zabrakło mi soli. Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie. Sklep jest oddalony od mojego domu o równe 150 m. Włożyłam więc kurtkę, zeszłam po schodach i nagle zdałam sobie sprawę, że nie mogę się ruszyć. Stałam tak przez dwadzieścia minut i patrzyłam, jak ludzie wchodzą i wychodzą z zakupami. Spocona i przerażona w końcu skapitulowałam i cofnęłam się na klatkę schodową. Przerosło mnie kupienie soli. Jak kompletny nieudacznik nie poradziłam sobie z zadaniem, jakie każdego dnia bez najmniejszych trudności wykonują wszyscy ludzie na świecie. To wtedy uświadomiłam sobie, że zamykając się w domu, z daleka od zawodowego życia, wcale się nie regeneruję. Ja uciekam.
Na szczęście podczas pandemii również psychoterapia stała się bardziej dostępna w formie online. Zdecydowałam się na nią właśnie po nieudanej wyprawie do sklepu. Można by sądzić, że wizyta w osiedlowym spożywczaku to czynność zbyt prozaiczna, by wywołać przełom. A jednak u mnie tak się stało.
Po jakimś czasie dzięki terapii uzmysłowiłam sobie, że strach, który się we mnie zagnieździł, był niewyobrażalny. Cerowałam swoje życie, ale tylko udawałam, że daję radę. W dalszym ciągu raczej nie opuszczałam własnej bezpiecznej przestrzeni, ale w pewnym momencie poczyniłam dość znaczący krok do przodu – zaczęłam wpuszczać do swojego życia ludzi. Dobrych i złych. Bez specjalnej selekcji zapraszałam każdego, kto przez moment pomyślał, że warto spędzić ze mną czas. Byli tacy, którzy weszli w brudnych butach, a potem zostawili mi ten syf do posprzątania. Wyszli szczęśliwsi, bez sentymentu ani refleksji, co po sobie zostawiają. Pojawili się też jednak ci cudowni, którzy za wszelką cenę chcieli mnie wyciągnąć z matni i zmotywować do życia, przywrócić chęć i wiarę w to, że powinnam tworzyć.
Projekt HIKIKOMORI powstał dzięki wszystkim tym osobom. Jestem im wdzięczna, chociaż wielu z nich nigdy nie zdołam wybaczyć zadanego mi bólu, z którym przyszło mi się mierzyć miesiącami. Tymczasem oddaję w Wasze ręce historie o ludzkich samotnościach. To losy dwanaściorga bohaterów, których połączył lęk i w konsekwencji ucieczka w samotność. Każdy z nich jest inny, wszystkim jednak doskwiera niewyobrażalna presja. Maria chciałaby ukryć się przed chorobą, Kacper przed błędami z przeszłości, Matylda zaś została w tę samotność wpędzona siłą – przez pijanego kierowcę.
Tym tomikiem opowiadań chcę zwrócić uwagę, że samotność nie jest widoczna na pierwszy rzut oka. Zwykle pozostaje głęboko skrywana, zakopana pod pełnymi uśmiechów zdjęciami w mediach społecznościowych czy zagłuszona codziennymi obowiązkami. Dużo łatwiej jest uciekać niż zmierzyć się z własnymi demonami. Rozejrzyjcie się wokół siebie, bo być może tuż obok ktoś przeżywa swój koszmar.
Fragment książki„Hikikomori. Historie o uciekaniu w samotność” Poli Rise wydanej przez Wydawnictwo Muza.