Zaczynamy się przyzwyczajać do harmidru i traktować go jak normę. Myślimy: skoro inni hałasują, my też powinniśmy. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, jaki hałas sami generujemy i jak to może wpływać na otoczenie – mówi Mikołaj Jarosz, architekt i prezes stowarzyszenia Komfort Ciszy.
„Newsweek”: Czym dla pana jest hałas?
Mikołaj Jarosz: Dźwiękiem, który bardzo mi przeszkadza.
To kiedy ostatnio miał pan z nim do czynienia?
– Mieszkam w Gdańsku, przez co jestem otoczony zgiełkiem miasta. Z drugiej strony mojego domu, od frontu, mam niewielki park. Codziennie spaceruję po nim z psami. Codziennie też słyszę tam hałas, bo niedaleko biegnie ulica. Samochody nie przeszkadzają mi w takim stopniu, jak niektóre sportowe motocykle. Najbardziej irytuje mnie dźwięk ich silników, kiedy kierowcy ścigają się od świateł do świateł. Ale hałasuje również tramwaj, który musi pędzić, żeby nie stanąć na czerwonym świetle. Przez torowisko w opłakanym stanie wydobywają się spod jego kół uciążliwe piski, szumy, zgrzyty.
Foto: Materiały wydawcy
Aż zamknął pan oczy, jakby coś pana bolało.
– Od tego rodzaju hałasu skręca mnie w środku. Moją naturalną reakcją na niego jest chęć ucieczki z parku. Ale też chęć interwencji. Nie pogonię za motocyklistą, nie naprawię torowiska, natomiast zareaguję, gdy w szkole naprzeciwko mojego domu stróż włącza po północy dmuchawę do liści. Raz, podczas nocnego spaceru z psami, zwróciłem mu uwagę. Za drugim razem zadzwoniłem do dyrektorki szkoły z prośbą o uszanowanie ciszy nocnej.
Jak reaguje pan na taki hałas?
– Staję się drażliwy. Ale wpływ na moje samopoczucie ma nie tylko sam dźwięk. Wiele zależy także od tego, czy jestem w stanie coś z nim zrobić. Dlatego często irytuje mnie zgiełk, na który nie mam wpływu i który pojawia się nagle.
Dlaczego?
– Bo nie jestem w stanie przygotować się na niego ani nie potrafię go oswoić. To zaskakujące, ale do niektórych uciążliwych dźwięków człowiek potrafi przywyknąć. Szczególnie wtedy, gdy są powtarzalne. Na przykład do psa w bloku, który ujada, bo jego opiekunowie wyszli do pracy. Wybija ósma rano i już wiemy: „Aha, zaraz będzie szczekał”. No i potem z satysfakcją kiwamy głową, że mieliśmy rację.
Ja też mam hałas, który oswoiłem. Długo wydawało mi się, że pochodził ze stoczni oddalonej od mojego domu o jakiś kilometr. Słyszałem go co noc. Przypominał głuche walenie młotem. Zastanawiałem się, w co oni, do cholery, tak uderzają, skoro od dobrych 70 lat prawie nikt nie nituje kadłubów, tylko je spawa. Ktoś jednak podpowiedział mi, że hałas wcale nie dobiegał ze stoczni, ale z elektrociepłowni. Przyjeżdżały do niej wagony z miałem węglowym. Miał był zawilgocony i przyklejał się do ich ścian. Aby go odkleić, należało młotem opukiwać wagony. Powstający w ten sposób hałas niósł się echem po okolicy. Ku własnemu zaskoczeniu uznałem z czasem ten typowo przemysłowy hałas za dźwięk wpisujący się w miejski krajobraz dźwiękowy mojej okolicy. Przyzwyczaiłem się do niego jak do skrzypiącej podłogi w domu.
Co jeszcze wpływa na odbiór hałasu?
– Jego celowość. Gdy ulicą pędzi karetka na sygnale – a jej dźwięk jej niesamowicie dokuczliwy i bardzo głośny – nie irytujemy się, bo uznajemy to za konieczność. Co innego, gdyby ktoś szedł pod naszym oknem i ciągnął bezmyślnie kijem po sztachetach płotu. Wprawdzie hałasowałby mniej niż ambulans, ale ten dźwięk interpretowalibyśmy jako kompletnie niepotrzebny, a nawet złośliwy.
Odbiór dźwięku zależy jeszcze od tego, jaki przekaz emocjonalny niesie. Kiedyś przeprowadzono badania wśród pacjentów oddziału intensywnej terapii. Pytano ich, jakie dźwięki tam słyszą i jak je odbierają. Tłumaczyli, że nieustannie wybudzały ich pikające urządzenia i chodzący po oddziale personel. Te odgłosy nie były jednak dla nich zbyt uciążliwe. Znacznie bardziej stresowali się, gdy słyszeli akcję reanimacyjną bądź odgłosy czyjejś agonii za cienkim parawanem.
A hałas może wpłynąć na nasz odbiór otoczenia?
– Może i chciałbym nawet zademonstrować na to dowód. Pokażę panu filmik promocyjny pewnej linii lotniczej sprzed 20 lat. Trwa minutę, a jego główny bohater jedzie taksówką przez Nowy Jork. W pierwszej części dociera do niego hałas: piski, szumy, huki, zgrzyty, pobrzękiwania. Dźwięków jest tyle, że aż nakładają się na siebie. W części drugiej oglądamy ten sam film, ale z muzyką klasyczną w tle. Proszę obejrzeć i dać znać, jak się pan czuje i która wersja sprawia, że szybciej polubi pan Nowy Jork.
Przecież pierwsza to kakofonia!
– Zgadza się, a emocje wywołane nią było widać nawet na pana twarzy. W pierwszej połowie filmiku zmrużył pan oczy, natomiast w drugiej – uśmiechnął się pan.
Kiedyś w stowarzyszeniu Komfort Ciszy, któremu przewodniczę, przygotowaliśmy raport „Polska w decybelach”. Mierzyliśmy w nim poziom natężenia hałasu w największych miastach naszego kraju. Chcieliśmy w ten sposób zwiększyć świadomość społeczną. Braliśmy więc akustyczne mapy każdej metropolii, po czym szukaliśmy miejsc najgłośniejszych i najcichszych.
Wydawało mi się, że w Gdańsku ciszę znajdę na Wyspie Sobieszewskiej. To zielony teren oddalony od centrum miasta. Pojechałem tam zimą około godziny 15. Żadnych ludzi, zero wiatru, nawet morze nie szumiało tego dnia. Pomiar wskazał 26-27 decybeli. Czyli bardzo cicho, bo takie natężenie dźwięku odpowiada szeptowi. Gdy jednak w domu odsłuchałem nagranie, wyłapałem jakiś delikatny dźwięk w tle. Przypominał coś w rodzaju buczenia. Sprawdziłem mapę okolicy. I co? Cztery kilometry od wyspy biegła droga szybkiego ruchu. Aż tak daleko było słychać samochody.
Rozczarowanie?
– Bardzo duże. Było mi przykro, że nawet w najbardziej odludnym miejscu Gdańska nie słyszałem ciszy, tylko cywilizację. I chyba trudno w całym kraju znaleźć miejsce wolne od ludzkiego hałasu.
A jak głośno jest w szkołach, które pan bada?
– Kiedyś towarzyszyłem ekipie, która wykonywała pomiary natężenia hałasu w jednej ze szkół podstawowych w Warszawie – jednej z największych placówek edukacyjnych w Polsce, liczącej około 1200 uczniów. Pierwsze dwie lekcje spędziłem tam w hali sportowej. Potem na szkolnym korytarzu, grzebiąc coś w komputerze. Minęło sześć godzin pomiarów, a ja już byłem autentycznie zmęczony. Czułem się tak, jakbym przez cały dzień kopał rowy. Po powrocie do hotelu natychmiast musiałem się położyć.
Rodzice dzieci z tej podstawówki stanęli na głowie, aby zrobić coś z jej akustyką. Bardzo dobrze, że wiercili dziurę w brzuchu władzom miasta. Bo jakoś w 2018 r. placówka została wyciszona. Następnie, po około roku, przeprowadzono w niej badania ankietowe wśród uczniów i nauczycieli. Pytano, jak się czuli kiedyś, a jak teraz. Przed wyciszeniem blisko 70 proc. pedagogów skarżyło się na częste bądź bardzo częste szumy uszne. Po remoncie ten odsetek zmalał do 16 proc. Spadł także poziom nauczycieli deklarujących wysokie lub bardzo wysokie zmęczenie po zajęciach – z 84 do 27 proc. Prawdziwą przepaść pokazały dopiero oceny stopnia koncentracji uczniów w czasie lekcji. Pedagodzy przyznali, że z powodu hałasu i słabej akustyki tylko 16 proc. dzieci potrafiło mocno skoncentrować się na lekcji. Gdy jednak zadbano o akustykę szkoły – już 79 proc.! Polepszyło się tempo pracy uczniów, a także ich zdolność zapamiętywania. Mało tego, o połowę zmniejszyła się liczba zachowań agresywnych pomiędzy uczniami.
To jak głośno jest w szkołach?
– Jakiś czas temu stanąłem przy płocie lotniska w Gdańsku. Sfilmowałem lądujący nad moją głową samolot pasażerski. Zmierzyłem poziom hałasu, jaki emitował. Maksymalny poziom dźwięku wyniósł 82 decybele. Następnie poszedłem z tą samą kamerą i tym samym miernikiem do szkolnej stołówki. A tam cały czas było głośniej niż na tym lotnisku: średni poziom dźwięku wynosił ok. 85 decybeli. W takich warunkach trzeba krzyczeć, żeby się porozumieć, co oczywiście nie poprawia sytuacji.
W innej szkole wziąłem plan zajęć i wyniki pomiarów hałasu wykonanych przez sanepid. Policzyłem dla uczniów jednej klasy tzw. poziom ekspozycji na hałas – coś, co się sprawdza w przypadku pracowników przemysłowych. Okazało się, że przekraczał 80 decybeli – maksymalny poziom dla pracowników młodocianych. Gdyby to była firma, a nie szkoła, na korytarzach i w stołówce powinny wisieć duże, żółte tablice: „Uwaga! Hałas”, a uczniom powinno się rozdać ochronniki słuchu. Aha! I jeszcze dyrekcja powinna przygotować i wdrożyć program naprawczy.
Nie ma pan wrażenia, że już wszędzie jest głośno?
– Polska to gęsto i równomiernie zaludniony kraj. A tam, gdzie jest człowiek, jest i hałas. Taka już nasza natura. Problem w tym, że zaczynamy się przyzwyczajać do harmidru i traktować go jak normę. Wydaje nam się, że skoro inni hałasują, my też powinniśmy. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę, jaki hałas sami generują i jak to może wpływać na otoczenie.
Mój kolega ze stowarzyszenia mieszkał niegdyś w bloku. Miał małe dzieci i toczył wojnę ze studentem piętro wyżej. Ten całą noc szurał, tupał, puszczał muzykę, ale zupełnie nie poczuwał się do winy. Mój kolega wyprowadził się stamtąd, jednak po 10 latach spotkał przypadkiem tego człowieka. „Wie pan, że dopiero teraz pana rozumiem? – rzucił były sąsiad. – Bo sam mam teraz dzieci”.
W przestrzeni publicznej wcale nie jest lepiej.
– Są kawiarnie lub restauracje, w których nie usłyszymy osoby, z którą siedzimy przy stoliku. Ale hałas w takich miejscach jest rzeczą subiektywną. Jedni oczekują w nich gwaru, drudzy – bardziej prywatnej, spokojnej atmosfery. Ale zawsze, jeśli w knajpie jest głośno, dochodzi do efektu Lombarda, który sprawia, że w hałaśliwym otoczeniu ludzie odruchowo zachowują się jeszcze bardziej hałaśliwie. Efekt działa też w drugą stronę. Gdybyśmy wyciszyli pomieszczenie kawiarni o 4 decybele – co jest już wyraźnie zauważalne – jej klienci zupełnie odruchowo zachowywaliby się ciszej.
Niedawno zachwyciłem się aplikacją Soundprint, która wspiera osoby z problemami z komunikacją słowną bądź wrażliwe na hałas. Stworzył ją niedosłyszący mężczyzna z Nowego Jorku. Używał aparatu słuchowego i gdy wybierał się z kimś do lokalu na randkę, zauważył, że przez zgiełk nie był w stanie prowadzić swobodnej rozmowy. Wymyślił więc aplikację pozwalającą na ocenę warunków akustycznych w lokalach. Każdy, będąc w restauracji czy klubie, może wyciągnąć smartfona, zmierzyć poziom dźwięku i dodać swoje komentarze widoczne dla innych użytkowników. Miejsca najbardziej uciążliwe oznaczone są czerwonym kolorem, a najcichsze – zielonym. W Polsce aplikacja nie zdobyła jeszcze popularności.
Bo może więcej osób toleruje hałas?
– To, jak podchodzimy do niego, zauważam na konferencjach architektonicznych i oświatowych. Na widowni siedzą architekci, studenci, urzędnicy, nauczyciele czy dyrektorzy szkół. Gdy wychodzę na scenę z prezentacją na temat akustyki i hałasu w budynkach użyteczności publicznej, czuję na sobie lekko pobłażliwe spojrzenia. Ludzie zakładają, że pewnie zaraz będę opowiadał jakieś dyrdymały. Tymczasem po kilku minutach atmosfera się zmienia. Milkną rozmowy, telefony lądują w kieszeniach. Większość osób nagle uświadamia sobie, jak hałas wpływa na ich zdrowie psychiczne. Identyfikują się z problemami, które on powoduje. Czyli m.in. gorszą jakością snu, większą drażliwością i zmęczeniem. Jeżeli zdamy sobie z tego sprawę, to już połowa sukcesu.
Co jeszcze powoduje hałas?
– Ciekawych wniosków dostarcza analiza danych pozyskanych w trakcie badań ankietowych przeprowadzonych w 2019 r. w Danii. Objęto nim blisko 4 tys. mieszkańców budynków wielorodzinnych, którzy odpowiadali na pytania dotyczące warunków zamieszkania i zdrowia. Na przykład pytano ich, jak określiliby hałas w miejscu zamieszkania. Do wyboru mieli trzy odpowiedzi: w ogóle mi on nie przeszkadza, jest nieco dokuczliwy, jest bardzo dokuczliwy. Każdą grupę badacze przebadali pod względem częstotliwości występowania różnych dolegliwości. Tylko 7,2 proc. ludzi z grupy pierwszej sygnalizowało poważne problemy z depresją. Natomiast w ostatniej, najbardziej narażonej na hałas – już 16,4 proc. Gdy przeczytałem wyniki, pomyślałem od razu: „Pewnie najbardziej wrażliwą grupą na dźwięki będą ludzie powyżej 65. roku życia”. Ale to nieprawda. Nikt inny nie zwracał na niego uwagi tak, jak osoby z przedziału wiekowego 25-44.
Niedawno portal Otodom opublikował raport „Szczęśliwy dom. Emocje na kwadracie”. Eksperci sprawdzali, jak bodźce sensoryczne w miejscu zamieszkania wpływają na komfort Polaków. Mierzyli go u osób neurotypowych i neuroróżnorodnych, czyli w spektrum autyzmu, z ADHD, dysleksją, dysgrafią czy nadwrażliwością słuchową. Pytali, które bodźce utrudniają im życie w przestrzeni domowej, jak się wysypiają, czy męczą ich dźwięki docierające z ulicy.
I co wyszło?
– Tylko nieco ponad jedna trzecia osób neurotypowych była zmęczona hałasem z zewnątrz. W przypadku osób neuroatypowych zmęczenie obserwowano u prawie dwa razy większej grupy. Na słabą jakość snu z powodu różnych bodźców skarżyło się natomiast 37 proc. osób neurotypowych i 58 proc. neuroatypowych. Ale nie te wyniki wywarły na mnie największe wrażenie. Bo potem badacze pytali – już bez dzielenia respondentów na neurotyp – z czego są najbardziej zadowoleni w swoim domu. Prawie połowa Polaków cieszyła się z intymności. Czyli choćby z tego, że nikt nie zaglądał im w okna. Na samym dole stawki znalazło się zadowolenie z izolacji akustycznej. Wybrało ją tylko 14 proc. osób. Co oznacza ten smutny wynik? Że 86 proc. naszego narodu łączy wspólny problem – hałas.
Mikołaj Jarosz — architekt. Prezes stowarzyszenia Komfort Ciszy. Zajmuje się tematyką akustyki budynków szkolnych. Współautor raportu „Polska w decybelach” i pierwszej polskiej normy dotyczącej akustyki wnętrz obiektów użyteczności publicznej