Ponad 27 lat po powodzi tysiąclecia doświadczyliśmy w Polsce kolejnej klęski na porównywalną skalę. Wiele miejscowości zostało zalanych, tysiące ludzi straciło dobytek życia, a odbudowa po katastrofie pochłonie najpewniej miliardy złotych. Tym razem Wrocław uniknął zalania, choć mieszkańcy miasta z niepokojem patrzyli na rzekę.
Powódź, która nawiedziła Polskę w 1997 r., była jedną z największych katastrof naturalnych, jakie dotknęły nasz kraj w XX w. Pod wodą znalazło się prawie 40 proc. powierzchni stolicy Dolnego Śląska.
Podwójna fala
W tym roku podobnie jak w 1997 r. głównym sprawcą powodzi był niż genueński, który spotkał się z innym niżem znad Rosji. Doszło do zablokowania cyrkulacji powietrza, co spowodowało wyjątkowo intensywne opady skoncentrowane na stosunkowo niewielkim obszarze. Woda w krótkim czasie zgromadziła się w dorzeczach rzek, powodując ich gwałtowne wylanie.
– Tym razem jednak fale płynące Nysą Kłodzką i Odrą nie nałożyły się na siebie, jak to stało się w 1997 r. Wtedy zrzut alarmowy z Nysy, która w tamtym czasie prowadziła około 1600 m sześc./s wody, złożył się z falą płynącą Odrą (2220 m sześc./s) – mówi Witold Sumisławski, pełnomocnik prezydenta Wrocławia ds. gospodarowania wodami opadowymi i roztopowymi.
Na Wrocław runęła więc woda, która była niemożliwa do przepuszczenia przez miasto. W szczytowym momencie płynęło ok. 3700 m sześc./s, a Wrocławski Węzeł Wodny mógł wtedy przyjąć 2200 sześc./s. Dziś przed wielką falą chroni Wrocław zespół zbiorników mokrych i suchych oraz poldery, jak również zmodernizowany wrocławski węzeł.
Nie tylko wały
W zlewni Nysy Kłodzkiej wykonano kilka ważnych inwestycji. Została zwiększona retencja zbiornika Nysa oraz zabudowano jazy klapowe zamiast jazów stałych. – To ma istotne znaczenie z punktu widzenia przepuszczania większych przepływów wody. Jazy stałe przy normalnych stanach wód działają prawidłowo, ale przy dużych nadmiernie piętrzą, a przede wszystkim uniemożliwiają sterowanie przepływami – tłumaczy ekspert. Poza modernizacją zbiornika nyskiego zbudowano kolejne suche zbiorniki w Kotlinie Kłodzkiej. Do starych zbiorników Nysa i Otmuchów dołączyły Topola i Kozielno.
Modernizacja Wrocławskiego Węzła Wodnego spowodowała, że dziś miasto może przyjąć falę nieco większą od tej 1997 r.
– Bezpieczeństwo powodziowe to nie tyko budowa infrastruktury technicznej, np. wałów czy zbiorników, które stanowią jeden z elementów ochrony miasta. Infrastruktura to narzędzie, którym należy umiejętnie posługiwać się w ramach całej zlewni, czyli zarządzać powodzią. Chodzi o to, aby zatrzymać wodę tam, gdzie spadła, np. za pomocą suchych zbiorników w górnych biegach rzek, ale przede wszystkim tak sterować jej napływem do odbiornika, w tym przypadku Nysy Kłodzkiej i Odry, aby spływy poszczególnych dopływów na siebie się nie nakładały – mówi Sumisławski. Kluczowy dla bezpieczeństwa Wrocławia jest układ zbiornik Racibórz i położony wyżej polder Buków, czyli sztuczny zbiornik przeciwpowodziowy na Odrze. Po 1997 r. zostały zmodernizowane także dwa węzły wodne: opolski i wrocławski. – Przebudowa Wrocławskiego Węzła Wodnego z uwzględnieniem doświadczeń z powodzi z 1997 r. składała się z kilku elementów. Po pierwsze, w przepływie przez miasto uwzględnione jest redukcyjne działanie od strony rzeki Odry, zbiornika Racibórz i polderu Buków. Następnie zbudowany został kanał ulgi Odra-Widawa, czyli wykorzystano do tego koryto rzeki Widawy, które zaczyna się od strony południowo-wschodniej, by opłynąć miasto od strony północnej. Z kolei sam wrocławski węzeł został przebudowany na zdolność przepuszczenia fali powodziowej do 2800 m sześc./s – wyjaśnia Sumisławski.
Modernizacja wrocławskiego węzła spowodowała, że dziś miasto może przyjąć falę nieco większą od tej 1997 r., czyli 3850 sześc./s. – Do tego poziomu jesteśmy bezpieczni. Pod warunkiem że obwałowania nie ulegną uszkodzeniu – mówi Sumisławski.
Droga donikąd
Foto: iStock
Na ochronę przed tzw. wielką powodzią wpływa rozległa infrastruktura w ramach zlewni rzeki Odry i Nysy Kłodzkiej. Nie oznacza to jednak, że to, co się dzieje w miastach, szczególnie tak dużych, jak Wrocław, nie ma żadnego znaczenia. – Idea bezpieczeństwa powodziowego i gospodarowania wodami opadowymi – bo tak to nazywamy – polega na tym, że miasta nie powinny się już „dokładać” do tych powodzi rzecznych – tłumaczy ekspert. – Po pierwsze, powodzie miejskie, czyli tzw. powodzie błyskawiczne, występują równolegle do suszy miejskiej. To dwie strony tego samego medalu. Rozwój urbanistyczny miast, ich intensywna zabudowa, a co za tym idzie, uszczelnienie powierzchni, powodują z jednej strony bardzo szybki spływ powierzchniowy wody, w związku z czym występują lokalne podtopienia. Z drugiej strony wywołuje suszę miejską, bo woda, zamiast wsiąkać w glebę, jest bezpowrotnie tracona, spływa do rzeki, a stamtąd prosto do Bałtyku – wyjaśnia.
Jednym z narzędzi do przeciwdziałania skutkom zmian klimatu i dostosowania do nich miast jest zasada, że nadmiar wód z uszczelnionych powierzchni przekierowuje się w te miejsca, gdzie występuje susza. Miasto Wrocław ustanowiło więc tzw. hotspoty suszowe i deszczowe. – Są miejsca, w których badamy, jaki jest poziom wód gruntowych. Jeśli zbiornik, w którym zawsze była woda, nagle zaczyna wysychać, bo np. wody gruntowe się obniżają i następuje proces stepowienia, to my za pomocą infrastruktury technicznej przekierowujemy wodę z lokalnej zlewni miejskiej, która najczęściej jest już złapana w kanalizacji deszczowej lub systemie rowów, do tego obszaru, który ulega stepowieniu – tłumaczy Sumisławski. Podkreśla, że kluczem do rozwiązania miejskich problemów związanych ze zmianami klimatu jest podejście holistyczne i długofalowe. – Wreszcie zaczynamy myśleć o rozwiązywaniu problemów wód opadowych i zagospodarowaniu ich nie w kategoriach pojedynczych inwestycji, czy to liniowych, czy punktowych, tylko w kategoriach całych zlewni – mówi Sumisławski. – Absolutnie nie koncentrujemy się na miejscu zalania, próbując np. budować jakiś zbiornik. Rozpatrujemy całą zlewnię, która ma wpływ na ten jeden punkt, a to są niekiedy setki hektarów lub kilometrów kwadratowych powierzchni. Koncentrowanie się na rozwiązaniach punktowych to w gospodarce wodnej droga donikąd – wyjaśnia.
By żyło się lepiej
Wrocław opracował w 2022 r. i przyjął do realizacji wieloletnią Strategię Gospodarowania Wodami Opadowymi i Roztopowymi. Zawarte w niej programy działania oraz zasady są kluczowe do walki ze skutkami deszczy nawalnych i suszy w mieście. Przyjęto m.in. zlewniowe, tj. obszarowe, podejście do problematyki gospodarowania wodami. Szczególny nacisk położono na rozpoznanie, czyli przeprowadzenie analiz poprzedzających procesy opracowania koncepcji i projektów w oparciu u modelownie. Pierwszy z nich to model hydrogeologiczny, przeznaczony specjalnie dla Wrocławia, a opracowany przez naukowców. Model ten mówi, jaka jest zdolność do rozsączania wód na konkretnym terenie. Kolejny to NMT (numeryczny model terenu), który ocenia, jakie są naturalne kierunki spływu wód powierzchniowych. Na te dwa modele nakłada się ostatni – model hydrodynamiczny, który z kolei pozwala określić, ile wody i gdzie płynie z uwzględnieniem oddziaływania kanalizacji deszczowej i systemu rowów otwartych. Wrocławscy planiści uwzględnią m.in. te trzy elementy w nowo planowanej przestrzeni lub w przestrzeni, która już ma miejscowy plan, gdzie można zbudować np. ogrody deszczowe, muldy chłonne czy małe oczka wodne. – Bo woda, która spadła w mieście, powinna w nim zostać. Wtedy nasze warunki życia się poprawią. Poprawi się wilgotność w okresach suchych, znikną miejskie wyspy ciepła, przede wszystkim zniknie problem zalań i podtopień – mówi Sumisławski.
Takie rozwiązania Wrocław wprowadza teraz na terenie Jagodna, peryferyjnego osiedla w południowej części miasta. Planiści dostosowują i korygują plany miejscowe do tego, by wygospodarować przestrzeń dla zagospodarowania wód, żeby można było kierować wody tam, gdzie w naturalny sposób mogą się gromadzić. – Poza poprawą jakości życia i bezpieczeństwa daje to wielkie oszczędności w nakładach inwestycyjnych. Nie trzeba budować w nowych osiedlach potężnych sieci kanalizacyjnych. Wystarczy wykorzystać warunki, jeśli takie są, aby woda została zretencjonowana, naturalnie rozsączana, odparowywana poprzez zieleń. Oczywiście niczego się nie da zrobić w rok, dwa, a nawet trzy. To jest nasza strategia, strategia od teraz na zawsze – podkreśla ekspert.