„Zawodowa separacja” i groźba wydalenia ze Stanów Zjednoczonych. Książę Harry przeżywa trudny czas, podczas gdy jego brat William cieszy się coraz większą popularnością i uznaniem.
„Newsweek”: Czy istnieje zagrożenie, że gdy Donald Trump zostanie formalnie prezydentem, książę Harry będzie musiał opuścić Stany Zjednoczone? Podczas kampanii prezydenckiej Trump mówił, że nie będzie dla niego specjalnych przywilejów. Odnosił się do plotek, że Harry skłamał we wniosku wizowym.
Anna Orkisz: Rzeczywiście, część członków Partii Republikańskiej i przedstawiciele środowisk konserwatywnych zwrócili uwagę na jedno z wyznań Harry’ego w jego autobiograficznej książce. Napisał, że w młodości eksperymentował z marihuaną, kokainą i grzybkami halucynogennymi. W teorii, gdyby przyznał się do tego we wniosku wizowym, nie powinien otrzymać wizy. Pojawiły się więc domysły, że skłamał podczas jego wypełniania. Konserwatywny think thank Heritage Foundation naciskał na upublicznienie wniosku Harry’ego. Jednak wtedy u władzy byli Demokracie, którzy nie chcieli zajmować się tym tematem.
Myślisz, że sprawa wróci w przyszłym roku?
Niedawno Eric – syn Donalda Trumpa – stwierdził, że książę Harry znaczy zbyt mało, by się nim przejmować. Na pewno nie jest to sprawa wagi państwowej, bo książę nie jest ani gospodarczo, ani politycznie zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych. Chociaż brytyjskie tabloidy donosiły, że Harry i Meghan uzbroili się w razie czego w armię prawników. Są zdecydowanie walczyć, jeśli będzie taka potrzeba. Ale jednocześnie Meghan jest Amerykanką, jego dzieci też, więc Harry nie jest osobą, która nie miałaby podstaw, żeby dostać prawo do stałego pobytu. Myślę, że więcej wokół tego tematu sztucznej paniki, niż realnych powodów do obaw.
Sprawa stała się gorąca także z powodu doniesień o zakupie przez parę posiadłości w Portugalii. Jakby chcieli mieć jakiś plan B.
Tak, zrealizowali w ostatnich tygodniach zakup bardzo drogiej posiadłości wartej 4,5 mln euro. Jednak wydaje się, że to raczej posiadłość inwestycyjna lub wakacyjna. Pewnie zdecydowali się na to miejsce także ze względu na to, że Portugalia to miejsce uwielbiane przez córki księcia Andrzeja. Szczególnie Eugenię, która jako jedna z niewielu z rodziny pozostaje bliską przyjaciółką Harry’ego. Para oficjalnie mówi, że nie ma planów wyprowadzać się z USA, a czy administracja Trumpa weźmie sobie za cel ich wypędzić? Zobaczymy.
Meghan w 2016 r. w jednym z amerykańskich late show stwierdziła, że Trump jest mizoginem, postacią wprowadzającą podziały. Mimo to Trump wypowiadał się o niej pozytywnie. Jednocześnie wyrażał żal w stosunku do Harry’ego, że opuścił rodzinę królewską. Miał dużo sympatii do jego babci i uznał, że jego decyzja to „zdrada królowej”. Ale sądzę, że para może być raczej spokojna o swój los.
A o swój związek? Pojawiły się spekulacje, że przechodzą trudny czas. Szczególnie że coraz rzadziej pojawiają się na publicznych wydarzeniach i postawili na „zawodową separację”.
Jeśli chodzi o stan ich związku, to trudno wyrokować. Pierwsze plotki o tym, że coś się psuje pojawiły się w zeszłym roku przy okazji wydania książki Harry’ego. Pisało się o tym, że w grę wchodzą zdrady, że mieszkają oddzielnie, ale nic nie zostało ostatecznie potwierdzone. We wrześniu jednak rzeczywiście zaczęli się pojawiać coraz częściej osobno, co tylko podgrzało spekulacje. Rozwód nie do końca by im się opłacał. Szczególnie Meghan, która jest teraz definiowana przez swojego męża i zdaje się nie mieć pomysłu na siebie. Dużo by straciła, on co najwyżej wróciłby po prostu na łono rodziny do Wielkiej Brytanii, dalej zachowując wysoką pozycję społeczną. Dużo ciekawszy jest jednak wątek zawodowy.
Rzeczywiście doszło do „zawodowej separacji”?
Para próbuje się odrodzić, jeśli chodzi o działalność. Ekscytacja dokumentem o nich czy książką Harry’ego zdążyła już przygasnąć. Skomercjalizowali prywatne historie na tyle, ile się dało. Próbują znaleźć jakąś inną drogę. Na początku poszli w działania, które wydawały się nieco dziwne, biorąc pod uwagę, że odeszli z rodziny królewskiej. Wiosną pojechali z wizytą do Nigerii, a latem do Kolumbii – wyglądało to, jak oficjalne wyjazdy dyplomatyczne, chociaż przecież nie reprezentują już oficjalnie rodziny. Te kraje na pewno zyskały, bo trudno o bardziej rozpoznawalne osoby, a oni mogli prowadzić akcje charytatywne, zdobywać kontakt, jednak budziło to wątpliwości: o co im właściwie chodzi?
Do tego książę Harry na wiele spotkań chodził sam, był m.in. na walnym zgromadzeniu ONZ w Nowym Jorku, wystąpił w show Jimmiego Fallona, poleciał do Londynu na World Child Awards i do Lesotho, gdzie współtworzy organizację Sentebale wspierającą dzieci. W tym czasie Meghan pojawiła się tylko na jednej gali poświęconej szpitalowi w Los Angeles. I znów wracamy do tego, że ona zdaje się nie mieć na siebie pomysłu. Z kolei Harry na tych samodzielnych wyjazdach korzysta, pokazuje, że jest sprawczy, niezależny. Pokazywanie się bez żony zdecydowanie działa na jego korzyść.
Może dlatego tyle mówi się o tym, że Meghan boi się zgody między braćmi, bo zostałaby jeszcze bardziej odsunięta?
Bracia byli razem na jednym pogrzebie i nie rozmawiali ze sobą. Wygląda więc na to, że ich relacje dalej są napięte. Do tego każdy z nich ma swoje mikroświaty, swoje obowiązki. Dopóki Harry nie zostanie powitany z otwartymi ramionami w Londynie albo William z rodziną nie pojedzie do Kalifornii, tu trudno mówić o zgodzie. Do tego, dopóki Harry będzie z Meghan, to raczej nie będzie chciał wracać do rodziny. Moja hipoteza jest taka, że musiałoby się wydarzyć coś naprawdę tragicznego – jak śmierć Meghan – żeby rodzina się znów scaliła.
Książę Harry i Meghan nie są, delikatnie mówiąc, najpopularniejszymi członkami rodziny królewskiej. Za to popularność Williama stale rośnie. Dlaczego?
Zasada PR i komunikacji Pałacu jest tak, by czynić króla, jak najpopularniejszym. Jednak William, jako pierwszy w kolejce do tronu, też musi zyskiwać. Na pewno więc dbają o jego wizerunek. Do tego sam William się za to wziął, bo musi budować markę personalną. Zaczął się więc angażować w kwestie środowiskowe, kryzysu bezdomności. Jego gwiazda świeci coraz jaśniej. Chociaż wciąż nie może jaśniej niż króla, bo hierarchia w rodzinie królewskiej to podstawa.
A to jak zajmował się księżną Kate, gdy zachorowała, też mogło wpłynąć na ocenę jego osoby?
Zdecydowanie, bo pokazał się jako wspierający mąż i odpowiedzialny ojciec. Oczywiście pojawiały się głosy – po pierwszym wystąpieniu publicznym księżny Kate po chorobie – że jest jakaś smutna i nie wygląda zbyt promiennie. Ale po pierwsze, przeszła przecież bardzo ciężkie leczenie. Po drugie to wydarzenie to było Remembrance Day – dzień, w którym oddaje się hołd poległym za ojczyznę – trudno, żeby się uśmiechała, gdy wskazana jest zaduma.
Choroba Kate sprawiła, że stała się bliższa ludziom?
Tak, na pewno. Szczególnie dobrze zadziałał jednak filmik, który został opublikowany we wrześniu w social mediach. Widzimy w nim w końcu po prostu matkę, a nie księżną. Osobę, która bawi się z dziećmi, czerpie z tych momentów. Do tego opowiedziała o tym, jak się czuła. To sprawiło, że stała się bardziej ludzka. 2024 r. to był czas „uczłowieczania” royalsów – choroba króla, nowotwór Kate, rozstania.
Chociaż poszczególni członkowie rodziny zyskują sympatię, to ogólnie rzecz biorąc, popularność rodziny królewskiej spada. Może właśnie to pokazywanie, że są ludźmi z krwi i kości, pomogłoby ją odzyskać?
Ten kij ma dwa końce. Z jednej strony widzimy inne monarchie, gdzie taka normalność się bardzo podoba i pozwala ludziom utożsamiać się z ich członkami. Być może by to zadziałało i w przypadku brytyjskiej rodziny królewskiej. Nie wykluczone jednak, że część osób byłaby bardzo niezadowolona, bo to, co w niej cenią to właśnie ta „magia wyższych sfer”, niedostępność, a nawet swego rodzaju boskość. Nie mam też przekonania, czy członkowie rodziny królewskiej są na tyle odważni, by stać się „zwykłymi” ludźmi.