Wszystkie trzy najważniejsze decyzje Angeli Merkel po latach okazały się problematyczne lub nietrafne. Ponieważ stroniłem od wystawiania jej pomników, to nie będę brał udziału w ich burzeniu — mówi b. ambasador RP w Niemczech Janusz Reiter.
Newsweek: Zapewne przeczytał pan najnowszą biografię Angeli Merkel „Wolność”. „Cesarzowa” jest naga?
Janusz Reiter, b. ambasador Polski w Berlinie i Waszyngtonie, założyciel Centrum Stosunków Międzynarodowych: Nie sformułowałbym tego w ten sposób. Z najnowszej biografii pani Merkel wyłania się obraz osoby uczciwej i prostolinijnej – polityczki z zasadami, twardej, ale takiej, na której można polegać.
Myślę, że ten autoportret jest prawdziwy. Merkel budziła zaufanie wyborców, ponieważ była wolna od egocentryzmu i dawała im poczucie, że ich nie zawiedzie. Była, a raczej jest, osobą skromną, bezpretensjonalną. To nie jest częste w świecie polityki. Rozumiem, że to nie jest odpowiedź na pytanie o bilans jej polityki, ponieważ w polityce liczą się wyniki. Mimo to uważam, że to jest ważne. Istnieje fatalny stereotyp polityki jako „brudnego biznesu”. Angela Merkel ratowała nadzieję, że polityka może być służbą sprawie, a nie jarmarkiem próżności, czy cyniczną walką o władzę. Wiem, że to ciągle nie jest polityczny bilans, ale krytycznie oceniając wiele jej decyzji, mam do niej szacunek. Stroniłem od wystawiania jej pomników i nie będę brał udziału w burzeniu ich.
Uważam, że Merkel brakuje samokrytycyzmu. W biografii nie tylko nie przyznaje się do błędów, ale wręcz broni swych najbardziej kontrowersyjnych decyzji jak np. tej w sprawie budowy gazociągu Nord Stream 2.
— Rzeczywiście, nie przyznaje się do błędów, ale nie dlatego, że chce coś ukryć przed opinią publiczną, ale dlatego, że tych błędów po prostu nie dostrzega. Kluczem do zrozumienia jej postawy jest to, co powiedziała kiedyś w pewnym wywiadzie, a mianowicie, że z dzisiejszej perspektywy nie należy oceniać rzeczy, które wydarzyły się w zupełnie innym kontekście kilka lat wcześniej. No nie, polityków ocenia się jednak po konsekwencjach ich decyzji, a nie po zamiarach. Angela Merkel nie może się dziwić, że się ją rozlicza ze skutków jej polityki, a te w paru sprawach są, co najmniej, problematyczne.
W niedawnym wywiadzie dla „Corriere della Sera” Merkel przyznała, że znała intencje Władimira Putina i wiedziała, że jest wrogiem Europy. Zapytana o to, dlaczego w rok po aneksji Krymu, nie zablokowała projektu gazociągu Nord Stream 2, odpowiedziała: „Uważałam za swoje zadanie zapewnienie niemieckiej gospodarce możliwości wykorzystania gazu w dobrej cenie”. Była cyniczna do bólu?
— To, co powiedziała, nie jest cyniczne, ale uświadamia nam, na czym polega istota problemu Merkel. Uważała, zupełnie słusznie, że niemiecka demokracja ma dwa filary: zaufanie do instytucji i wartości świata zachodniego i dobrobyt, do którego niezbędna jest silna gospodarka. W Niemczech wielu ludzi się boi, że jeśli się załamie dobrobyt, społeczeństwo straci zaufanie do demokracji. To jest echo doświadczeń historycznych tego kraju.
Stąd też na przykład paniczny lęk przed inflacją. W związku z tym była przekonana, że jako kanclerz musi robić wszystko, aby gospodarka się mogła rozwijać i w ten sposób zapewnić Niemcom dobrobyt. To nie ona pierwsza odkryła, że do prosperity przyczyniają się m.in. tanie surowce, które najłatwiej było znaleźć w Rosji.
Po prostu uważała, że importowanie taniego gazu leży w interesie Niemiec, więc kupowała go w Rosji.
Pamiętam, jak w środku kryzysu strefy euro, zapytano ją o to, dlaczego zwleka z pomocą finansową dla Grecji. Odpowiedziała, że przecież nikt w Europie nie może być zainteresowany tym, aby Niemcy były gospodarczo słabe.
To znaczy, że Europa potrzebuje silnych gospodarczo Niemiec, a zatem to, co jest dobre dla Niemiec, jest dobre dla Europy. Ona tego oczywiście nigdy tak nie powiedziała, ale taka była logika jej myślenia.
Zapewniła konkurencyjność niemieckiej gospodarki dzięki importowi taniego gazu z Rosji, a kiedy nie można go już kupować, niemiecka gospodarka ma problemy. Co gorsze za miliardy z tego niemieckiego importu Putin sfinansował inwazję na Ukrainę…
— Gospodarka niemiecka jest dzisiaj w złym stanie nie tylko dlatego, że zabrakło taniego gazu z Rosji. Za obecny stan rzeczy Merkel ponosi więc tylko częściową winę.
Jasne, dodajmy, że nie przeprowadziła koniecznych reform.
— Zgadza się, nie była reformatorką. Ona raczej starała się chronić Niemców przed wyzwaniami świata zewnętrznego i ten model społeczeństwo niemieckie bardzo sobie ceniło. Niemcy mają niską odporność na ryzyko związane ze zmianami. Merkel to rozumiała i najwyraźniej uznała, że nie zmieni Niemiec.
Proszę zwrócić uwagę na to, w jaki sposób podejmowała najtrudniejsze decyzje w czasie czterech swoich kadencji – np. tę o odejściu od energetyki atomowej. Otóż była przekonana, że energia atomowa jest potrzebna Niemcom, ale po katastrofie w elektrowni atomowej w Fukushimie zobaczyła, że Niemcy boją się energii atomowej. Zamiast ich przekonywać, że nie mają racji, uznała, że nie ma co płynąć pod prąd nastrojów społecznych. Zdecydowała o wyłączaniu elektrowni atomowych i prawie nikt nie oponował. Kanclerz Merkel często mówiła, że jakieś rozwiązanie jest „bezalternatywne”, to znaczy obiektywnie najlepsze w danym momencie i ograniczające do minimum spory. W taki sposób działała…
Polityk CDU Norbert Lamert broni jej mówiąc, że robiła głównie to, czego oczekiwała od niej większość.
— Oczywiście. Drugą ważną decyzją, której podjęcie zaciążyło na jej politycznym dziedzictwie, było wpuszczenie uchodźców z Syrii. Pomijając skrajne ugrupowania, nikt przeciwko temu nie oponował. Owszem część społeczeństwa miało różne wątpliwości, ale zagłuszała je atmosfera powszechnego uniesienia.
Przyjmując uchodźców, Angela Merkel miała pewność, że robi dokładnie to, co czego Niemcy od niej oczekują, ale także to, co ona sama uważała za właściwe. W tej sprawie kierowała się własnym sumieniem, a większość Niemców przyjęło jej sposób myślenia. Jestem przekonany, że ona była dumna ze swojego narodu i wielu ludzi też tak to odczuwało. To były szlachetne intencje, ale pytania o konsekwencje zabrakło. Konsekwencje dla Niemiec, ale także dla całej Europy.
Pamiętam, jak zagraniczne media pisały wówczas o Niemczech, jako moralnej potędze, zaś Merkel kreowano na przywódczynię wolnego świata.
— Zgadza się. Myślę, że Angela Merkel działała w przekonaniu o zupełnie wyjątkowej zgodności racji moralnych i politycznych. Pamiętajmy o jej młodości w rodzinie protestanckiego pastora w NRD. Tam trzeba szukać źródeł jej sposobu myślenia. To była rodzina zakorzeniona w chrześcijańskiej tradycji, ale żyjąca w ateistycznym, autorytarnym otoczeniu. Oni nie byli opozycyjnymi buntownikami, ale starali się utrzymać dystans wobec komunistycznego państwa. Doświadczenia z tamtych czasów ukształtowały jej sposób myślenia i jej zachowanie, m.in. ostrożność w działaniu, samodyscyplinę.
Ciekawa i nietypowa dla ludzi z NRD była jej fascynacja Ameryką. Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałem na temat Niemiec z prezydentem Georgem W. Bushem. Kiedy padło nazwisko Merkel, powiedział:
„Tak, Merkel, jest wspaniała, kocham ją”. Zaraz dodał: „Wiesz, dlaczego ona jest taka dobra?” Nie czekając na odpowiedź, dokończył: „Bo ona jest z NRD. Wychowała się w czasach komunizmu i wie, o co chodzi w świecie”. Ja na to: „Z całym szacunkiem Panie Prezydencie, nie sądzę, żeby była taka dobra, bo jest z NRD, myślę, że jest dobra, mimo że mieszkała w NRD”.
Nie przekonałem Busha. On pewnie nadal uważa, że ludzie, którzy doświadczyli życia w komunizmie, w oczywisty sposób czują sympatię do Ameryki. A właśnie to, co się dzieje w Niemczech Wschodnich, w dawnej NRD, zupełnie tej teorii nie potwierdza.
Jens Spahn z CDU w wywiadzie sprzed kilku miesięcy przyznał, że Merkel miała ogromne zasługi dla kraju, ale popełniła też błędy. Otwarcie na uchodźców spowodowało wzrost notowań skrajnej prawicy, a utrzymywanie iluzorycznej polityki wobec Putina po aneksji Krymu uzależniły Niemcy od Rosji.
— Paradoks polega na tym, że wszystkie trzy najważniejsze decyzje Merkel po latach okazały się problematyczne, jak w przypadku kryzysu uchodźczego albo nietrafne, jak w sprawie energii atomowej.
Trzeba jednak przyznać, że przyszło jej rządzić w czasie potężnych kryzysów, również tego zadłużeniowego, i pandemii, z którymi sobie nieźle poradziła. Owszem, wahała się w sprawie pomocy dla Grecji, ale dlatego, że próbowała ograniczyć ryzyko związane z tą pomocą w polityce wewnętrznej. Merkel wiedziała, że kryzys w Grecji i innych krajach Południa zagraża strefie euro, a być może nawet Unii Europejskiej. W interesie Niemiec było oczywiście ratowanie obu wspólnot.
Ale niemiecka opinia publiczna była niechętnie nastawiona do wydawania pieniędzy na te akcje ratunkowe. Merkel prawdopodobnie się obawiała, że jeśli nie da Niemcom pewności, że dobrze pilnuje ich pieniędzy, spadnie poparcie dla integracji europejskiej. I faktycznie, właśnie wtedy powstała populistyczna, antyeuropejska AfD. Uważam, że w tej sprawie postępowała racjonalnie, w odróżnieniu od polityki wobec Rosji, którą trudniej wytłumaczyć.
Tego się nie da wytłumaczyć.
— Wytłumaczyć się da, ale nie usprawiedliwić…
Kiedy rozmawialiśmy w kwietniu 2022 r., mówił pan, że nie wyobraża sobie, żeby Merkel nie wytłumaczyła się ze swej polityki wobec Rosji. Czy w biografii próbowała to wyjaśnić?
— Ona to tłumaczy, ale bez poczucia winy.
Za jej rządów wzrost gospodarczy utrzymywał się dzięki taniej energii z Rosji i eksportowi do Chin. Kiedy wojna to skomplikowała, Niemcy przeżywają kryzys, zamykane są fabryki Volkswagena. To poniekąd w dużej mierze dziedzictwo polityki Merkel.
— Jeśli chodzi o Rosję, to wszystko się zgadza. Jeżeli chodzi o Chiny, sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Mówiłem o silnej gospodarce jako jednym z filarów niemieckiej demokracji. Ta gospodarka jest bardziej niż jakakolwiek inna nastawiona na eksport.
Większość eksportu idzie do krajów Unii Europejskiej, co jest jednym z powodów niemieckiego poparcia dla integracji europejskiej. Jest też motyw polityczny: Niemcy wiedzą, że jako największy i najsilniejszy kraj Europy potrzebują akceptacji innych państw europejskich. Unia daje Europejczykom poczucie, że w jakimś sensie kontrolują Niemcy, mają na nie wpływ.
Rynek unijny jest za mały na możliwości eksportowe niemieckiej gospodarki. Kiedy Chiny otworzyły się na świat, niemieckie firmy rzuciły się na chiński rynek. Pani Merkel starała się im pomóc. Czy należy ją za to krytykować? Nie zapominajmy, że my tu też mamy swoje interesy. Jeżeli niemiecki model gospodarczy się załamie, nasz też się znajdzie w opałach. Ale trzeba też dodać, że niemiecki przemysł patrzy na Chiny z dużymi obawami i rozumie coraz lepiej ryzyko uzależnienia od Chin.
W polityce wobec Rosji Niemcy, w tym Angela Merkel, popełnili oczywiście ciężkie błędy. Oni naprawdę uważali, że mają wpływ na politykę Rosji. Między innymi dlatego, że wprawdzie uzależnili się od rosyjskich surowców, ale też uzależnili Rosję od swoich, niemieckich pieniędzy. Pani Merkel odrzucała ostrzeżenia nie tylko z Polski czy krajów bałtyckich, ale także z USA.
Prezydent Obama w swej ostatniej rozmowie z nią przed odejściem z urzędu próbował ją przekonać, że powinna zmienić kurs w sprawie importu surowców energetycznych z Rosji. Merkel pozostała niewzruszona. W książce pisze, że zaproponowała Polsce budowę nowego gazociągu, którym moglibyśmy importować z Niemiec rosyjski gaz. Ona najwyraźniej naprawdę nie rozumie, że Polska tego nie mogła przyjąć. To było takie paternalistyczne czy raczej maternalistyczne podejście. „Nie martwcie się, Niemcy się wami zaopiekują”. Nie dostrzegam u niej zrozumienia, że Niemcy dały się wciągnąć w rosyjską grę, której celem było przede wszystkim osłabienie i podporządkowanie sobie Ukrainy.
Pośrednio dzięki temu Putin mógł najechać Ukrainę i dzisiaj stanowi śmiertelne zagrożenie również dla Niemiec.
— To obciąża Merkel, ale oczywiście nie tylko ją. Elity polityczne i biznesowe były zainteresowane tym, by utrzymać jak najdłużej ten model biznesowy.
Typowany na przyszłego kanclerza szef CDU Friedrich Merz będzie musiał się odciąć od Merkel, żeby wyprowadzić kraj na prostą?
— Nie ma w Niemczech człowieka, który bardziej niż Merz odciął się od Merkel. W zasadzie to Merkel go odcięła, a mówiąc precyzyjniej „wycięła” z CDU po dojściu do władzy. Kiedy rządziła krajem, on przebywał na „wewnętrznej emigracji”, to znaczy był poza polityką. Do polityki wrócił, kiedy kończyła się era Merkel, nie ponosi więc żadnej odpowiedzialności za to, jak rządziła i nie musi się od niej dystansować.
Odziedziczył zaś po niej mnóstwo problemów.
— Merz, jeśli rzeczywiście dojdzie do władzy, będzie miał do udźwignięcia ogromny ciężar. On musi odbudować zaufanie społeczeństwa do demokracji i do partii demokratycznych. I musi ludziom powiedzieć, że idą trudne czasy, a na socjalne prezenty nie ma co liczyć. Żeby reformować, musi na to zdobyć społeczne poparcie. Na szczęście do Niemców powoli dociera, że z ich krajem jest chyba coś nie tak.