Każda emocja, także radość, ma swoją szczególną funkcję. Jednak radością rzadko się zajmujemy, bo myślimy, że to taka „niepoważna emocja”. Tymczasem kryje w sobie niezwykłą moc. Co ma ważnego do zrobienia? I jak możemy wpłynąć na to, by dziecko doświadczało jej jak najwięcej?
Kiedy rozważamy dziecięce emocje, zwykle skupiamy się na złości, smutku i strachu. To bez wątpienia emocje nieprzyjemne, bo informują nas o zagrożeniu albo o naszych niezaspokojonych potrzebach. Rodzice się nimi interesują, chcą je zrozumieć, oswajać i uczyć się w nich dzieciom towarzyszyć. A co z radością? O niej mówimy zdecydowanie rzadziej. Mniej ją rozumiemy, mniej uważnie się jej przyglądamy. Mniej wysiłku wkładamy w to, by być z dzieckiem w jego radości. A szkoda. Bo koncentracja na tym, co przyjemne, pozwala nam lepiej z tego korzystać i doświadczać tego więcej. A dziecięca radość także potrafi dostarczyć nam niemało rodzicielskich wyzwań.
Przystanek przed dalszym działaniem
Emocje to fizjologiczna zdolność naszego organizmu, która pozwala nam reagować na zmieniające się warunki otoczenia: na to, co dzieje się wokół nas, i na to, co dzieje się w nas. Każda z emocji ma swoją misję, czyli szczególną funkcję. Pozwala nam zadbać o siebie i o to, co dla nas ważne. Niektóre emocje pojawiają się, kiedy nasze potrzeby są niezaspokojone. Łatwiej wtedy o złość, która dostarcza nam energii niezbędnej, by sięgnąć po to, czego nam potrzeba, lub o smutek, który informuje nas, że to, co dla nas ważne, nie będzie dla nas dostępne.
Są także takie emocje, które pojawiają się w odpowiedzi na zaspokojone potrzeby: radość, zachwyt, entuzjazm, zaciekawienie. Każda prowokuje nas do jakiegoś ruchu. Do walki, do ucieczki, do zadbania o siebie, do odprężenia lub zaprzestania wysiłków. Do czego skłania radość? Radość podpowiada nam: smakuj chwilę obecną, ciesz się tym, co jest, rozgość się w swoim „tu i teraz”, dostrzegaj, co masz, zaproś do tego innych, korzystaj z zasobów, które są dostępne.
Radość jest przystankiem przed dalszym działaniem. Pobudza nas do budowania relacji z innymi, bo znacznie lepiej cieszyć się z kimś niż w pojedynkę. Pozwala na docenienie tego, co jest, odczucie satysfakcji, ładowanie baterii. Daje motywację do dalszego wysiłku, bo zachęca do powtarzania tych aktywności, które ją wywołują.
Psycholog Bartłomiej Dobroczyński w rozmowie z Agnieszką Jucewicz w książce „Czując” mówi, że „radość jest bardzo wyraźnie odczuwanym, kulturowo opracowanym i symbolicznym doznaniem tego, że życie ma sens, że jest się kimś wartościowym. Jest niemal metafizyczną zgodą na istnienie. Radość mówi: »Dajesz sobie radę, jest w porządku«”. Doświadczanie radości wspiera więc nasze poczucie własnej wartości, poczucie sensu, odporność psychiczną i chęć do życia.
Czy radość zawsze wzbudza tylko przyjemne odczucia w ciele? To zależy od wrażliwości dziecięcego układu nerwowego, intensywności doznawanych przeżyć i umiejętności samoregulacji. To, co przyjemne, ekscytujące, satysfakcjonujące i pobudzające, także wywołuje zwiększone pobudzenie w układzie nerwowym. Dlatego okresy odczuwanej radości kończą się często nie tylko zmęczeniem lub przeciążeniem, ale nawet rozregulowaniem, płaczem lub złością. To sposób dzieci na to, by poradzić sobie z nagromadzonym w ciele napięciem, i na powrót do niższego poziomu pobudzenia. Nie trzeba się tego obawiać, nie „kasuje” to też tej ładującej, karmiącej i zakorzeniającej w teraźniejszości funkcji radości.
Dlaczego nam trudno, gdy dzieci okazują radość
Mimo że radość tak bardzo kieruje nas ku życiu, łącząc nas z sensem i satysfakcją, nie zawsze łatwo jest dorosłym towarzyszyć dzieciom wtedy, kiedy ją przeżywają. Dziecko doświadcza emocji całym sobą. A dla dorosłych bywa wtedy: zbyt głośne, zbyt intensywne, zbyt pobudzone, zbyt szczere, zbyt ruchliwe. Rodzicom może być trudno z tym dziecięcym dostępem do bycia „tu i teraz”, pełną piersią, w pełnym zaangażowaniu, bo to porusza ich czułe struny, wzbudza tęsknotę, powoduje dyskomfort.
Newsweek Psychologia
Foto: Materiały wydawcy
Jeśli tak się dzieje, to może zamiast oczekiwać od dziecka zmiany zachowania, odcinać je od radości, zawstydzać, tonować, warto zająć się sobą? Na przykład – pójść zrobić sobie herbatę, włożyć do uszu stopery. Przyjrzeć się swoim myślom, zadać sobie pytanie: „O co mi chodzi?”, „Z czym mi trudno?”. Te myśli, które utrudniają nam dostęp do radości (tej własnej i tej dziecięcej), często są szkodliwymi przekonaniami, które ktoś kiedyś nam wpoił. Mogą brzmieć: „Nie ma co się tak ekscytować”, „Nie wypada tak reagować”, „Czemu się tak głupio cieszysz?”, „Uważaj, nie ciesz się tak, bo zaraz pożałujesz”. Dobrą praktyką może być dostrzeżenie tych przekonań i sprawdzenie, czy w nie wierzymy i na ile nam dzisiaj służą.
A gdybyśmy dali sobie szansę doświadczyć nieskrępowanej radości? Pozwolili sobie na eksperyment i przez kilka (np. 4-7) minut, ze stoperem w ręku, towarzyszyli dziecku w jego zachwycie, entuzjazmie i radości, i sprawdzili, jak się z tym mamy i dokąd nas to zaprowadzi? Kontaktu z radością można się uczyć. A dzieci bywają w tym naszymi wspaniałymi przewodnikami.
Rodzice często obawiają się dziecięcego entuzjazmu, przewidując, że spowoduje on wzrost pobudzenia w dziecięcym układzie nerwowym, które owocuje brakiem kontaktu z dzieckiem. Często radosne zabawy kończą się trudnymi do zaakceptowania dla dorosłych lub niebezpiecznymi aktywnościami. Sposobem na złapanie kontaktu z dzieckiem jest przeczekanie tego zabawowego nastroju albo dołączenie do dziecka na podobnym poziomie pobudzenia. Marta Chrościcka, autorka publikacji „Kiedy uspokój się nie działa”, używa metafory windy, obrazując w ten sposób, że kiedy dziecko jest mocno pobudzone (na ósmym piętrze), a my komunikujemy się z nim z niskiego poziomu pobudzenia (na trzecim piętrze), wtedy bardzo trudno zostać usłyszanym i uwzględnionym. Komunikacja między odległymi piętrami działa kiepsko. Znacznie lepiej jest podjechać nieco bliżej dziecka. Rozwiązaniem może być podniesienie swojego poziomu pobudzenia, użycie zabawy, humoru, żartu, które pozwolą nam znaleźć się w polu widzenia dziecka i nawiązać z nim kontakt. Kiedy już jesteśmy w kontakcie, możemy powolutku obniżać swoje pobudzenie, korzystając z tego, że dziecięcy układ nerwowy ma tendencję dostosowywania się do stanu układu nerwowego ważnych dla niego dorosłych, z którymi jest w relacji.
Radość jest emocją niedocenianą. Gdybyśmy więcej się o nią troszczyli, nasze życie mogłoby zyskać sens, pełnię i świadomość. Możemy też skorzystać z neuroplastyczności ludzkiego mózgu, który uczy się powtarzać więcej tego, na co świadomie zwracamy uwagę. Możemy również uczyć się od dzieci, które mają często łatwiejszy dostęp do radości, od nas, dorosłych. Nie zaszkodzi nam, gdy my również będziemy czasem nieco zbyt emocjonalni, zbyt entuzjastyczni, zbyt niepoważni.
Małgorzata Stańczyk — psycholog, dziennikarka, autorka książek. Wspiera rodziców i nauczycieli w lepszym rozumieniu dziecięcych zachowań i budowaniu relacji opartych na szacunku i zaufaniu do dziecięcego rozwoju