Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: Gdy wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski zniknął, pisał pan w mediach społecznościowych, że niedołęstwo prokuratury i policji staje się nie do zniesienia. Polskie służby mogły udaremnić wyjazd polityka PiS na Węgry?
Leszek Miller: Irytują mnie komentarze, że nic nie dało się zrobić, bo przecież w Polsce nie śledzi się działaczy opozycyjnych i nie prowadzi inwigilacji. Przypomnę, że nie mówimy o Bogu ducha winnym pośle, ale człowieku podejrzewanym o aktywny udział w zorganizowanej grupie przestępczej, która wytransferowała miliony złotych z publicznej kasy. To kwota, która robi oszałamiające wrażenie.
Gdyby wymiar sprawiedliwości i służby policyjne traktowały tę sprawę poważnie, musiałby założyć, że taki człowiek będzie chciał uciec i powinny mu to uniemożliwić.
W jaki sposób?
W to nie wnikam. Ale z doświadczenia wiem, że są skuteczne metody.
Polski MSZ jest zbulwersowany sprawą przyznania azylu politycznego Marcinowi Romanowskiemu, a minister Radosław Sikorski ocenił, że to akt nieprzyjazny wobec Polski i UE. Co teraz?
A co teraz można zrobić? Owszem, należy słać noty protestacyjne, wzywać ambasadora Węgier na dywanik i liczyć na to, że Orban, który ma zmysł handlowy, coś otrzyma w nagrodę i zezwoli na odesłanie Romanowskiego do Polski. Pytanie, co by go zainteresowałoby i co realnie polska strona mogłaby mu zaoferować.
Myśli pan, że Tusk przeprowadzi z Orbanem rozmowę na ten temat i dojdzie do dyplomatycznego dealu?