Cicha noc. Też ją nucisz i się wzruszasz? Nie tylko ty – śpiewa ją ponad miliard ludzi w 300 językach świata.
Wioska Oberndorf, 20 kilometrów na północ od Salzburga w Austrii, 24 grudnia 1818 r. Po pasterce w szopce betlejemskiej wikariusz kościółka św. Mikołaja Joseph Mohr i wiejski nauczyciel Franz Xaver Gruber pierwszy raz wykonują kolędę „Cicha noc” („Stille Nacht”).
Śpiewali na dwa głosy. Basem – Gruber. Tenorem i na gitarze – Mohr. To on napisał słowa wiersza i dał swemu przyjacielowi Gruberowi. Ten zaś parę godzin przed pasterką ułożył muzykę. Przejmujący tekst, poruszająca muzyka. Sześć zwrotek; dziś śpiewa się zazwyczaj pierwszą, drugą i szóstą. Tonacja D-dur, metrum 6/8.
Cicha noc. Skąd taka popularność kolędy?
Edward Sielicki, kompozytor, nauczyciel muzyki: – Jest dość prosta w śpiewaniu – łatwo się bierze oddech. Muzyka uspokajająca, wyciszająca, taka właściwie kołysanka z przebojowymi momentami jak u Bacha.
Kolęda powstała w 1818 r., ale sam wiersz Mohr napisał dwa lata wcześniej – w strasznym roku 1816. Mówiono o nim – rok bez lata. Na półkuli zachodniej niemal wszystkie rośliny wymrożone. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie czerwcowe mrozy i opady śniegu zniszczyły zbiory. Przyszedł głód. Nie lepiej było w Europie, która i tak ledwo dochodziła do siebie po długoletnich wyniszczających wojnach napoleońskich.
W kółko ulewy, brak żywności, choroby, zaraza, śmierć. Skąd te anomalie?
Winne były gigantyczne wybuchy wulkanu Tambora na indonezyjskiej wyspie Sumatra z kwietnia 1815 r. Wulkan bezpośrednio zabił ponad 10 tysięcy miejscowych. To właśnie krążące nad światem tysiące ton pyłu spowodowały ów pamiętny rok bez lata.
Głód, nędza, depresja, tłumy żebraków i włóczęgów. Do tego epidemia cholery i atakujące ludzi chmary wygłodniałych zwierząt. Nic dziwnego, że w tym czasie Mary Shelley pisała „Frankensteina” – pierwszą powieść grozy. I nic dziwnego, że ludzie potrzebowali otuchy, miłości. Że pisali dla pociechy wiersze.
Rodziny Mohra i Grubera też zaznały głodu i biedy. Ten pierwszy urodził się w Salzburgu w 1792 r. jako nieślubne dziecko szwaczki i dezertera z armii. Zdolny, wrażliwy, świetny mówca, księdzem został w wieku 23 lat. Swą pierwszą parafię dostał w spustoszonej wojnami napoleońskimi wiosce Mariapfarr w prowincji Lungau – w 1995 r. odnaleziono rękopis Mohra, który jest dowodem, że to właśnie tu w 1816 r. napisał wiersz zaczynający się od słów „Stille Nacht, heilige Nacht!”.
Czy to średniowieczny cudowny obraz z miejscowego kościółka – z Najświętszą Marią Panną, Jezuskiem z blond loczkami i pokłonem Trzech Króli – był dlań inspiracją? A może wzruszył się losem biednej żony węglarza, która akurat w Wigilię urodziła synka? A może coś innego w tym trudnym czasie? Ktoś pisał „Frankensteina”, a ktoś inny – „Cichą noc”…
O pięć lat starszy Franz Xawer Gruber też nie wychowywał się w luksusach. Był piątym z sześciorga dzieci biednej rodziny tkaczy z niewielkiego Hochburga. Uwielbiał muzykę i miał talent. Pewnego dnia miejscowy organista akurat się rozchorował, więc proboszcz wyprosił u jego ojca, by to właśnie 11-letni Franz zagrał na ważnej mszy. Ten nie tylko się zgodził, ale też – harując jak wół, by utrzymać sporą rodzinę – kupił synowi szpinet. Wymusił na nim, że może grać tylko po utkaniu odpowiedniej ilości sukna. Ale też kazał mu obiecać, że gdy skończy 18 lat, będzie się kształcił na nauczyciela muzyki.
Mohr był w latach 1817-1819 wikariuszem w Oberndorfie. Tu też dorabiał Gruber jako organista w kościele św. Mikołaja. Zaprzyjaźnili się.
Z okien tutejszego Muzeum Cichej Nocy patrzę na spokojną rzeczkę Salzach. Po drugiej stronie już niemiecka Bawaria. W muzeum mnóstwo rycin i malowideł z życia Oberndorfu i położonego za wodą Laufen. Na wszystkich tratwy i łodzie, którymi flisacy transportowali białe złoto, czyli sól z okolic Salzburga. Trochę tak jak współczesne tiry rozwożące towary po całej Europie.
Mohr nie zagrzał długo miejsca w Oberndorfie. Pracował jako wikary m.in. w Hintersee i Wagrain. Założył szkołę podstawową i doprowadził do zbudowania przytułku dla biednych oraz domu seniora. Zmarł na paraliż płuc – najpewniej po silnym przeziębieniu, którego się nabawił, gdy zimą odwiedzał chorych i potrzebujących. Mówiono o nim „kaznodzieja biednych”. Cały pozostawiony przezeń majątek to ta gitara, na której zagrał „Cichą noc”. Podarował ją Gruberowi. Dziś można ją zobaczyć w Hallein – uroczym średniowiecznym miasteczku, też nad rzeką Salzach. To tu ostatecznie zamieszkał Franz Gruber. Spełnił swoje marzenia – w 1835 roku został dyrygentem chóru, kantorem i organistą w tutejszym kościele parafialnym. Typowy pracoholik: wstaje świtem, komponuje, udziela lekcji, dorabia po sąsiednich wioskach, by utrzymać gromadkę dzieci.
Mohr nie doczekał sławy kolędy. Gruber dożył pierwszych jej sukcesów. W 1854 roku prostował krążące wtedy po Europie wersje, że to anonimowa pieśń pasterzy z Tyrolu albo dzieło Johanna Michaela Haydna, młodszego brata słynnego Josepha.
Cicha noc. Jak tę kolędę poznał świat?
A jak to się stało, że kolędę z wioseczek spod Salzburga poznał świat?
Zaczęło się od Fügen w tyrolskiej dolinie Zillertal, dokąd przywiózł ją Carl Mauracher, słynny na cały region specjalista od naprawiania instrumentów muzycznych. Wcześniej remontował pogryzione przez myszy stare organy w kościele św. Mikołaja w Oberndorfie i tam zakochał się w „Cichej nocy”. Nawiasem mówiąc – w owym czasie w kościołach wykonywano tylko zatwierdzone pieśni religijne. Dlatego właśnie „Cichą noc”, podobnie jak inne pastorałki, Gruber z Mohrem śpiewali przy żłóbku, na zewnątrz.
GetAssetsMediaFromRepository
Foto: Newsweek_redakcja_zrodlo
W Tyrolu w owym czasie popularne były wędrowne grupy wiejskich rzemieślników, którzy – przy okazji handlu na jarmarkach w miastach Bawarii i innych częściach Niemiec – dorabiali śpiewem. Najbardziej znaną taką grupą było rodzeństwo Reinnerów – czterech braci i siostra.
Fügen, grudzień 1822 r. Na zamku cesarsko-królewskiego majora, hrabiego Ludwiga von Dönhoffa, gości dwóch potężnych władców – cesarz Austrii Franciszek I oraz rosyjski car Aleksander I. Hrabia prosi Reinnerów, by zaśpiewali dostojnym gościom. Śpiewacy byli ponoć tak onieśmieleni, że poprosili o kotarę, by móc się za nią skryć.
Goście byli zachwyceni. Car zaprosił Reinnerów na swój dwór w Sankt Petersburgu. A potem poszło dalej – najznakomitsze dwory pragnęły tyrolskiego śpiewu Reinnerów, jodłowania i „Cichej nocy”. Przez Niemcy muzycy dotarli do Szwecji i Anglii, gdzie też występowali na dworze królewskim. Dawali koncerty w różnych miejscach Europy jako Tyrolski Zespół Ludowy, aż wreszcie w Wigilię 1839 r. wykonali „Cichą noc” na Manhattanie przed kościołem Świętej Trójcy, blisko Wall Street. Za zarobioną swym śpiewem fortunę zbudowali w Tyrolu znakomity hotel dla zakochanych w Alpach (i w ich śpiewie) turystów.
Na przełomie XIX i XX w. kolędę – dzięki katolickim i protestanckim misjonarzom – nuciło już pół świata. Polską wersję przypisuje się Piotrowi Maszyńskiemu, twórcy Warszawskiego Towarzystwa Śpiewaczego.
Pierwsza wigilia I wojny światowej. Do brytyjskiego okopu zamiast pocisku wpada kawałek placka czekoladowego. „Niemcy proszą o przerwanie ognia i zapraszają do wspólnego śpiewania kolęd” – pisał korespondent „Daily Telegraph”. Ogień wstrzymano. Niemcy zaczęli śpiewać: „Stille Nacht, heilige Nacht…”. Po chwili dołączyli Brytyjczycy: „Silent night, holy night”.
Niemcy udekorowali okopy świecami i małymi choinkami. Żołnierze śpiewali, wychodzili z okopów, rozmawiali na tak zwanej ziemi niczyjej, robili sobie zdjęcia i wymieniali się guzikami od mundurów. W pobliżu Armetieres doszło nawet do meczu piłki nożnej opisanego przez podporucznika Roberta Gravesa, po latach autora powieści historycznych. m.in. „Ja, Klaudiusz”. Niemcy wygrywali z Brytyjczykami 3:2, niestety, przed końcem meczu piłka wpadła w druty kolczaste.
W tym nieformalnym bożonarodzeniowym rozejmie wzięło udział w sumie około 100 tysięcy żołnierzy. Akcja nie spodobała się jednak ich dowódcom i do końca wojny do niczego podobnego już nie doszło.
Jakoś mnie nie dziwi, że pokojowe śpiewanie kolęd nie spodobało się też niejakiemu Adolfowi Hitlerowi, wówczas łącznikowi 16. Bawarskiego Pułku Piechoty: „O czymś takim nie powinno się w czasie wojny nawet rozmawiać”.
Po latach jako przywódca III Rzeszy walczył z tradycyjnymi świętami. Wprawdzie ich nie zakazał, ale robił wszystko, by wyrugować z nich treści chrześcijańskie i zastąpić świeckimi czy też starogermańskimi. Jeśli chodzi o „Cichą noc”, to obowiązywała taka mniej więcej nazistowska wersja: „Cicha noc, święta noc / Wszędzie spokój, wszędzie blask / Tylko kanclerz czuwa wciąż, / O przyszłości Niemiec duma / Jak prowadzić naród ma. / Adolf Hitler skarbem Niemiec, / Wielkość naszą niesie nam / Powodzenie i zdrowie / Och, obdaruj proszę nas / Niemców pełną władzą!” (wolne tłumaczenie historyka Marka Piotrowskiego).
Anna Holzner, kustoszka Muzeum Cichej Nocy w Hallein, o Franzu Xaverze Gruberze wie wszystko, z pasją opowiada o jego pracowitości, prostuje mity. W archiwach znalazła fotografię z 1940 roku, na której widać nazistowskie flagi i żołnierską wartę na pogrzebie jednego z synów. Czy Felix był faszystą? A może NSDAP urządziła mu partyjny pogrzeb tylko z racji słynnego ojca?
Po alianckiej stronie w 1938 r. kolędę zaśpiewał i wydał sam wielki Bing Crosby – 8 milionów płyt sprzedało się na pniu. W 1941 r. w ogrodach Białego Domu zaśpiewali ją razem Winston Churchill i Franklin Delano Roosevelt.
Austria żyje z turystyki, z Mozarta, z zimy w Alpach. Też z umiejętności inteligentnego zainteresowania świata „Cichą nocą”. Tłumy turystów zjeżdżają co roku do Salzburga. Nie tylko zresztą dla Mozarta.
Niżej podpisany miał okazję znaleźć się w grupie kilkudziesięciu dziennikarzy zaproszonych do eleganckiej salzburskiej Felsenreitschule na światową premierę sztuki „Moja cicha noc”. Sztuka ma uniwersalny przekaz, niezwiązany z historią kolędy – warto marzyć, wierzyć w miłość i przyjaźń, być tolerancyjnym, wrażliwym na biedę, uchodźców, otwartym na nowe.
Czy „Moja cicha noc” – z muzyką Johna Debneya, nominowanego do Oscara twórcy ścieżki dźwiękowej „Epoki lodowcowej”, „Księgi dżungli” czy „Sin City” – ma szanse dorównać popularnością brodwayowskiemu musicalowi, którego adaptacją był słynny film „Dźwięki muzyki” z 1965 r. z Julie Andrews i Christopherem Plummerem? Łzawa historia barona von Trappa, ojca siedmiorga dzieci, i ich guwernantki, niedoszłej zakonnicy, a w tle wojna, faszyzm, Alpy. W Polsce na święta ogląda się „Kevina samego w Nowym Jorku”, a Stanach – „Dźwięki muzyki”. Nie ma świąt bez nucącej po alpejskich łąkach Julii Andrews.
Premierowe przedstawienie „Mojej cichej nocy” zachwycona publiczność nagrodziła owacjami na stojąco. – Mein Stern, Mein Stern… – nuciła fragment piosenki zachwycona dziennikarka z USA.
Czy za 200 lat „Moja gwiazda” z salzburskiego przedstawienia będzie tak słuchana i śpiewana w 300 językach jak dziś kolęda „Cicha noc”?